[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakie to moje życie jest.Przecież jeszcze niedawno po takiej propozycjiskakałabym pod sufit z radości, a terazoddałabym wszystko, aby móc znalezć się wgazdówce na wichrowym wzgórzu i przytulićsię do mężczyzny, za którym nieprzytomnietęskniłam.Czasami aż trudno mi byłooddychać, łapałam wtedy za telefon, ale zarazgo odkładałam.Jedyne, co mogłam zrobić, toczekać i postanowiłam, że będę czekała tyle,ile on potrzebuje czasu, aby mi przebaczyć.Bo to nie był koniec naszej miłości, byłam otym święcie przekonana.Olgierd umówił mnie z dyrektoremprogramowym telewizji, który chciałporozmawiać ze mną na temat przyszłejwyprawy do Ameryki Południowej.Był to starszawy mężczyzna, szczupły, wysoki,o pociągłej twarzy i przenikliwym spojrzeniuzza okularów.Ubrany na sportowo: zamszowakurtka, koszula bez krawata.Jakoś dobrzemnie to do niego usposobiło.Kiedy weszłam,wstał zza biurka i przedstawił się: Grzegorz Poręba. Joanna Padlewska.Poprosił, abym usiadła, sekretarka podałajemu kawę, mnie herbatę, jako że kawy niepiję. Pani Joasiu zaczął jeśli wolno mi tak dopani mówić, pasjami lubię młodych zdolnychludzi i moja rola między innymi polega na tym,aby ściągać ich do naszej stacji.Chciałbymwięc pani zaproponować współpracę.Napoczątek ten wyjazd z ekipą, a potemzastanowilibyśmy się, gdzie u nas czułaby siępani najlepiej. Ale ja nie wiem, czy jestem taka zdolna.Ibardzo młoda też już nie jestem zastrzegłamsię.Uśmiechnął się na to. Taką ocenę proszę pozostawić mnie.Obserwuję panią od dłuższego czasu, jest paniwrażliwa na krzywdę społeczną.Sprawa z tąsalową z wojskowego szpitala! Ja to jużznałem z programu w telewizji publicznej, alewtedy jakoś ta historia została zakrzyczanaprzez prowadzącą, nie bardzo można było sięw tym zorientować.Pani reportaż o tejkobiecie wchodzi pod skórę.Krytykuje konkurencyjną stację pomyślałam,ale oczywiście było mi przyjemnie, że tak mniechwali. A ostatnio czytałem pani reportaż z SanQuentin ciągnął dyrektor. Zwietne,profesjonalne dziennikarstwo.Proszę sobiewyobrazić, że oglądałem reportaż BBC o tymwięzieniu.I na kilometr czuć było, jakiegopietra ma ich dziennikarz.Pamięta pani scenęna boisku? Kiedy powiało grozą? On od razudał nogę. Tu akurat go rozumiem odrzekłam. Byłamna tym placu, kiedy w jednym z bloków zaczęłasię strzelanina, strażnicy natychmiast kazaliusiąść na ziemi wszystkim więzniom.Ci wkońcu posłuchali, ale towarzyszył temu groznypomruk, aż dreszcz mi przeszedł po plecach.Opiekujący się mną oficer osłaniał mnie jaktroskliwa kwoka.Mój być może przyszły szef roześmiał sięserdecznie, odchylając głowę do tyłu.Zpewnością nie była to konwencjonalnarozmowa z nowo przyjmowaną do pracydziennikarką.Wprowadził mnie potem wszczegóły podróży: okazało się, że sam teżjedzie z ekipą.Osobiście postanowiłprzeprowadzać wywiady z osadzonymi wwięzieniu polskimi narkokurierami.Były tamteż kobiety, z którymi ja miałabym rozmawiać. Kobieta przed inną kobietą będzie na pewnomniej skrępowana stwierdził. Aż takie ma pan do mnie zaufanie? Byłamnaprawdę zaskoczona. Aż takie, pani Joasiu odpowiedział. Wychodzi na to, że stanę się ekspertką odwięzień.Najpierw San Quentin, teraz to wPeru.Czy wiemy już, gdzie się mieści? Oczywiście! Największe więzienie Peru,Lurigancho w Limie, początkowoprzeznaczone dla dwóch tysięcy skazanych, aprzebywa ich w nim przeszło siedem.Do stolicy Peru mieliśmy lecieć KLM-em zAmsterdamu, ale czekała nas przerwa wpodróży międzylądowanie na AntylachHolenderskich.W samolocie na życzenie Poręby usiadłamobok niego.Przed nami było wiele godzinwspólnego lotu, czułam się więc niezlespeszona.O czym ja z nim będę rozmawiała myślałam.A ponieważ cisza się przedłużała,postanowiłam coś zagaić. Jako dziecko pragnęłam znalezć się w Peru,co wtedy było oczywiście nierealne zaczęłam. A dlaczego właśnie tam? Chciałam się przejechać kolejąMalinowskiego, bo mój dziadek, już goniestety nie poznałam, jako inżynierkonstruktor był jej entuzjastą do tego stopnia,że wykonał wielowymiarową makietę całejtrasy.Kleił ją godzinami, a potem ja, jegownuczka, godzinami odbywałam tę magicznąpodróż.Po przerwie w podróży na Arubie oboje sięzdrzemnęliśmy i stewardesa obudziła nas tużprzed lądowaniem w Limie.Już na lotniskuodczułam zmianę klimatu, nie wiadomo, czynie było tam klimatyzacji, czy się zepsuła, alew hali przylotów panował nieziemski upał,który w połączeniu z dużą wilgotnościąpowietrza od razu dał się nam we znaki.Naszczęście formalności trwały bardzo krótko iwkrótce znalezliśmy się w hotelu, gdzie jużklimatyzacja działała.Wszyscy mogliśmyodpocząć po podróży w swoich pokojach, awieczorem mieliśmy się spotkać na kolacji iomówić plan na następny dzień dla całej ekipy.Tak przynajmniej myślałam, ale szef stwierdził,że zaczynamy od wywiadów z mężczyznami,które on będzie prowadził, a jako że sprzęt,jakim dysponujemy, będzie zajęty, mojaobecność w więzieniu jest całkowicie zbędna.Nie miałam uszczęśliwionej miny, więc mójkumpel Aukasz postanowił się za mną ująć. To co Joaśka będzie robiła? Będzie siedziaław hotelu i kwitła? Dla Joasi znajdziemy zajęcie odpowiedziałpan dyrektor.Tym zajęciem miała być.podróż przez Andykoleją Malinowskiego! Początkowo myślałam,że to żart, ale to się działo naprawdę.Dyrektor w rozmowie z polskim konsulemspytał o możliwość takiej przejażdżki idowiedział się, że chociaż oddziewięćdziesiątego drugiego roku z powoduzamachów terrorystycznych ograniczonoprzejazdy pasażerskie, umożliwiono je jednakniewielkiej grupie turystów raz w miesiącu odkwietnia do pazdziernika, czyli w porzesuchej.Był kwiecień, a termin tej jednodniowejpodróży przypadał następnego dnia.Oczywiście wszystkie bilety zostały wykupionez wielomiesięcznym wyprzedzeniem, alekonsul dokonał cudu i imienny bilet na mojenazwisko znalazł się w mojej kieszeni.Podróżtą trasą miała trwać dwanaście godzin, a jejcelem była przełęcz Ticlio, na wysokościniemal pięciu tysięcy metrów, gdzie znajdowałsię pomnik inżyniera Ernesta Malinowskiego.To było jak niewiarygodny sen.Widziałamprzez okno góry niczym olbrzymie rzezby, apomiędzy nimi niekończącą się otchłań.Mojewrażenia ze wspinaczki w Tatrach niewytrzymywały porównania.Jeśli tamwydawałam się sobie pomniejszona, to teraztak jakby mnie w ogóle nie było.Piękno i siłaprzyrody wprost porażały.Pociąg wspinał się iopadał, poruszając się krętą serpentyną.Towarzyszył temu komentarz z taśmy:Polak Ernest Malinowski, mimo że Brytyjczycyuważali, iż budowa kolei przez Andy jestzwykłą mrzonką, podjął się tego i w latach1872-1876 sam kierował budową.Kolej biegłaod oceanu, od portu Callao w Limie, poprzezandyjską przełęcz Ticlio, na drugą stronę ażdo Huancayo, w sumie trzysta czterdzieścisześć kilometrów.Budowę ukończono w tysiącdziewięćset ósmym roku.Wagony podskakiwały i chwiały się nawszystkie strony, a poruszaliśmy się nadprzepaścią, więc na każdym ostrzejszymzakręcie pasażerowie wydawali z siebieprzeciągły pisk.Chyba tylko ja jedna byłamcałkiem spokojna.Chwilami wydawało mi się,że jestem małą dziewczynką, która jedzieprzez góry wyczarowane przez nieznanegodziadka.Widziałam zielone zbocza,srebrzyste wodospady i figurki prowadzącychdostojne lamy Indian w charakterystycznychstrojach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]