X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pró�no g�si, szyjami wywijaj�c, chrypi�,Pró�no g�siory sycz�c napastnika szczypi�.On bie�y; osypany iskrz�cym si� puchem,Unoszony jak kó�mi g�sich skrzyde� ruchem,Zdaje si� by� chochlikiem, skrzydlatym z�ym duchem.Ale rzex najstraszniejsza, chocia� najmniej krzyku,Mi�dzy kurami.M�ody Sak wpad� do kurnikuI z drabinek, stryczkami �owi�c, ci�gnie z góryKogutki i szurpate i czubate kury;Jedne po drugich dusi i sk�ada do kupy,Ptastwo pi�kne, karmione per�owemi krupy.Niebaczny Saku, jaki� zapa� ci� unosi!Nigdy ju� odt�d gniewnej nie przeb�agasz Zosi.Gerwazy przypomina starodawne czasy.Ka�e sobie podawa� od kontuszów pasyI nimi z Soplicowskiej piwnicy dobywaBeczki starej siwuchy, d�bniaku i piwa.Jedne wnet odgwo�d�ono, a drugie ochoczo256 Szlachta, g�sta jak mrówie, porywaj�, tocz�Do zamku; tam na nocleg ca�y t�um si� zbiera,Tam za�o�ona g�ówna Hrabiego kwatera.Nak�adaj� sto ognisk, warz�, skwarz�, piek�,Gn� si� sto�y pod mi�sem, trunek p�ynie rzek�;Chce szlachta noc t� przepi�, przejeS� i przeSpiewa�.Lecz powoli zacz�li drzema� i poziewa�;Oko gaSnie za okiem, i ca�a gromadaKiwa g�owami, ka�dy, gdzie siedzia�, tam pada:Ten z mis�, ten nad kuflem, ten przy wo�u �wierci.Tak zwyci�ców zwyci�y� w ko�cu sen, brat Smierci.257 KSI�GA DZIEWI�TABITWATreS�:O niebezpiecze�stwach wynikaj�cych z nieporz�dnego obozowania -Odsiecz niespodziana - Smutne po�o�enie szlachty - Odwiedzinykwestarskie s� wró�b� ratunku - Major P�ut zbytni� zalotnoSci� Sci�gana siebie burz� - Wystrza� z krócicy, has�o boju - Czyny Kropiciela, czynyi niebezpiecze�stwa Ma�ka - Konewka zasadzk� ocala Soplicowo - Posi�kijezdne, atak na piechot� - Czyny Tadeusza - Pojedynek dowódcówprzerwany zdrad� - Wojski stanowczym manewrem przechyla szal� boju -Czyny krwawe Gerwazego - Podkomorzy zwyci�ca wspania�omySlny.258 A chrapali tak twardym snem, �e ich nie budziBlask latarek i wniScie kilkudziesi�t ludzi,Którzy wpadli na szlacht�, jak paj�ki ScienneNazwane k o s a r z a m i na muchy wpó�senne:Zaledwie która bzyknie, ju� d�ugimi nogiObejmuje j� wko�o i dusi mistrz srogi.Sen szlachecki by� jeszcze twardszy ni� sen muszy:�aden nie bzyka, le�� wszyscy jak bez duszy,Chocia� byli chwytani silnymi r�komaI przewracani jako na przewi�s�ach s�oma.Tylko jeden Konewka, któremu w powiecieNie znajdziesz równie mocnej g�owy przy bankiecie,Konewka, co móg� wypi� lipcu dwa anta�y,Nim mu spl�ta� si� j�zyk i nogi zachwia�y,Ten, cho� d�ugo ucztowa� i usn�� g��boko,Dawa� przecie znak �ycia; przemkn�� jedno okoI widzi! istne zmory! dwie okropne twarzeTu� nad sob�, a ka�da ma w�sów po parze;Dysz� nad nim, ust jego tykaj� w�samiI czworgiem r�k woko�o wij� jak skrzyd�ami;Zl�k� si�, chcia� prze�egna� si�: darmo r�k� chwyta,R�ka prawa jak gdyby do boku przybita;Ruszy� lew�, niestety! czuje, �e go duchySpowi�y ciasno, jako niemowl� w pieluchy;Zl�k� si� jeszcze okropniej, wnet oko zawiera,Le�y nie dysz�c, stygnie, ledwie nie umiera!259 Lecz Kropiciel zerwa� si� broni� si� - po czasie!Bo ju� by� skr�powany we swym w�asnym pasie;Przecie� zwin�� si� i tak spr�yScie podskoczy�,�e pad� na piersi sennych, po g�owach si� toczy�,Miota� si� jako szczupak, gdy si� w piasku rzuca.A rycza� jako niedxwiedx, bo mia� silne p�uca.Rycza�:  Zdrada! Wnet ca�a zbudzona gromadaChorem odpowiedzia�a:  Zdrada! gwa�tu! zdrada!Krzyk dochodzi echami zwierciadlanej sali,K�dy Hrabia, Gerwazy i d�okeje spali;Przebudza si� Gerwazy, darmo si� wydziera,Zwi�zany w kij do swego w�asnego rapiera;Patrzy, widzi przy oknie ludzi uzbrojonych,W czarnych, krótkich kaszkietach, w mundurach zielonych;Jeden z nich, opasany szarf�, trzyma� szpad�I ostrzem jej kierowa� swych drabów gromad�,Szepc�c:  Wi��! wi��!Doko�a le�� jak baranyD�okeje w p�tach, Hrabia siedzi nie zwi�zany,Lecz bezbronny; przy nim dwaj z go�emi bagnetyStoj� drabi.- Pozna� ich Gerwazy, niestety!Moskale!!!Nieraz Klucznik by� w podobnych trwogach,Nieraz miewa� powrozy na r�ku i nogach,A przecie� si� uwalnia�; wiedzia� o sposobieRwania wi�zów, by� silny bardzo, ufa� sobie.PrzemySla� ratowa� si� milczkiem; oczy zmru�y�,260 Niby Spi, z wolna r�ce i nogi przed�u�y�,Dech wci�gn��, brzuch i piersi Scisn�� co najw�ej;A� jednym razem kurczy, wydyma si�, pr�y,Jak w��, g�ow� i ogon gdy chowa w przeguby,Tak Gerwazy z d�ugiego sta� si� krótki, gruby;Rozci�gn�y si�, nawet skrzypn�y powrozy,Ale nie p�k�y! Klucznik ze wstydu i zgrozyPrzewróci� si� i w ziemi� schowawszy twarz gniewn�,Zamkn�wszy oczy, le�a� nieczu�y jak drewno.Wtem ozwa�y si� b�bny, naprzód z rzadka, potemCoraz g�stszym i coraz g�oSniejszym �oskotem;Na ten apel rozkaza� oficer MoskaliD�okejów z Hrabi� zamkn�� pod stra�� na sali,Szlacht� wieS� na dwór, k�dy sta�a druga rota.Nadaremnie Kropiciel d�sa si� i miota.Sztab sta� we dworze, a z nim zbrojnej szlachty wiele:Podhajscy, Birbaszowie, Hreczechy, Biergele,Wszyscy S�dziego krewni albo przyjaciele.Na odsiecz mu przybiegli s�ysz�c o napadzie,Zw�aszcza �e z Dobrzy�skimi byli z dawna w zwadzie.Kto z wiosek batalijon Moskalów sprowadzi�?Kto tak pr�dko s�siedztwo z zaScianków zgromadzi�?Asesor-li, czy Jankiel? Ró�nie s�ycha� o tem,Lecz nikt pewnie nie wiedzia� ni wtenczas, ni potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •