[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.pociężkich stratach przez polskich szwoleżerów w zaborczej wojnie Napoleona przeciwko Hiszpanii.*H e j! g o r ą c z k ą i b u r z ą p r z e l e c i a ł y i m t e d w a l a t a! aluzja do okresu powstaniastyczniowego (1863 r.).Podobne omówienia często spotykamy w Nad Niemnem.Były one konieczne ze względu nacenzurę.28Mieszkańcy tej wsi mieli kiedyś pergaminy* i przywileje szlacheckie, ale przez zbiegokoliczności różnych utracili je od dość dawna i wiedli znojne, ciasne, ubogie życia małychrolników.Nagle dom korczyński na oścież roztworzył się przed nimi.Hej! byłoż tam wtedy,było ruchu i tłumu w tym niskim, obszernym domu! rozlegałyż się tam gwary i krzyki płynąc wdal po falach tej rzeki! Brzmiałyż tam i huczały, w głębiach tego boru i na rozłogach tej gładkiejrówniny, takie stuki i hałase, jakich ani razu słychać tu nie było od dawnego czasu, od owegoczasu, w którym powstały gęsto w pobliżu Niemna rozsiane okopy szwedzkie*! Najognistszym zbraci Korczyńskich był najstarszy, Andrzej.Mężem i ojcem już, będąc zapominał o żonie,dziecku i gospodarstwie własnym, stale prawie w rodzinnym gniezdzie przebywając.Dominikwybierał się w świat dla rozpoczęcia życia na własną rękę, lecz wciąż wyjazd swój odkładał icichszy, więcej wahający się od innych, z braćmi jednak pozostawał.Marta przebywała wtedyzłotą chwilę swego życia.Krzątała się dwa razy więcej niż zwykle, bo gości bywało mnóstwo;pełną piersią oddychała upalnym powietrzem chwili; wraz z innymi spodziewała się i pragnęła ijak ptak zdjęty radością, wiosny często śpiewała.Głos miała prosty i nieuczony, lecz silny i czysty.Z namiętnym i w owej porze rozmarzonymwyrazem swych płomiennych oczu zawsze coś do mówienia i do śpiewania miała z AnzelmemBohatyrowiczem, przystojnym chłopcem w grubym obuwiu i surducie z domowego sukna, któryśmiał się tak głośno, że aż się po całym domu rozlegało, z błękitnych oczu iskry sypał, potężnymbarytonem tysiąc pieśni śpiewać umiał, przynosił dla niej do ogromnych mioteł podobne bukietypolnych kwiatów, a gdy obok niej przy obiedzie lub wieczerzy siadał, rumienił się tak, że ażuszy stawały mu w ogniu jak czerwone maki.Brat Anzelma znowu, Jerzy, przyjaznią bardzoszczególną połączył się z najstarszym Korczyńskim.Szczególną była ta przyjazń wobec różnicw wykształceniu i przyzwyczajeniach dwu tych ludzi zachodzących.Andrzej był synemobywatelskim, w dostatkach wzrosłym, w szkołach wykształconym, z najbogatszą w okolicydziedziczką ożenionym, a przez to ożenienie i osobisty majątek swój bogatym; Jerzy posiadałzagrodę mającą około dwudziestu morgów przestrzeni, w szkole żadnej nie był, ziemię swąwłasnymi rękami uprawiał.Skądinąd łączyło ich niejakie podobieństwo położeń; obaj, niewielewięcej nad lat trzydzieści mający, posiadali już rodziny.Mały Zygmunt Korczyński i JanekBohatyrowicz byli rówieśnikami.I inne jeszcze, głębokie podobieństwa zachodzić musiałypomiędzy tymi ludzmi, tak z wielu względów różnymi, gdyż odkąd poznali się z sobą, to jestodkąd bracia Korczyńscy, w niskich drzwiach pochylając wysokie swe postacie, po raz pierwszyweszli do chaty braci Bohatyrowiczów, Andrzeja i Jerzego zawsze prawie widywano razem.Razem na długie rozmowy wychodzili w szerokie pola, razem szli polować na dzikie kaczki ibekasy, razem rybackim czółnem pływali po Niemnie ku oddalonym wsiom i miasteczkom,razem niekiedy czytali, razem.Benedykt, wysmukły wtedy, szczupły, z twarzą przez długie przesiadywanie na ławachszkolnych trochę wychudzoną, więcej jeszcze do studenta niż do osiadłego obywatela podobny,przyjmował i gościł w domu swoim braci i sąsiadów; z poważnymi krewnymi, którzy domłodych Korczyńskich przyjeżdżali pełni przestróg i upomnień, staczał zażarte dysputy.Gorączką, gwarem, zapałem zleciały mu te dwa lata!Wszystko to po upływie pewnego czasu wydawać się mogło snem napełnionymi widzeniamiprawie nadprzyrodzonymi: tak niezmiernie innym było to, co nastąpiło po nim.Kiedy Benedyktobudził się z tego snu swojej pierwszej młodości, spostrzegł przede wszystkim, że zabrakło muobu braci.Andrzej Korczyński razem z przyjacielem swym, Jerzym Bohatyrowiczem, zniknął zeświata, a wnet po ich zniknięciu jedno z korczyńskich uroczysk nazwę swą zmieniło.Wuroczysku tym znajdował się ów bór zaniemeński, który miał około dziesięciu włók rozległości iz którym łączyły się obszerne lasy, do Andrzeja i paru sąsiadów jego należące.Dotąd z powodu*M i e ć p e r g a m i n y tu: mieć dowody stwierdzające szlachectwo.*O k o p y s z w e d z k i e pozostałe po wojnach prowadzonych między Polską a Szwecją w w.XVII.29porastających je sosen i jodeł nazywało się ono Zwierkowym; teraz powszechnie i wewszystkich warstwach ludności nazywać je zaczęto Mogiłą.Kto pierwszy nowej tej nazwy użył ijakimi były pobudki, które ją rozpowszechniły, trudno powiedzieć; lecz utrwalona w okolicznejmowie była ona jedynym grobowcem najstarszego z braci Korczyńskich.Innego nie wystawionomu nigdy.Pozostała po nim wdowa wraz z małym synem osiadła w posagowym majątkuswoim dość znacznym, o parę mil od Korczyna położonym.Dominik żył, ale losy odrzuciły gobardzo daleko i po kilku latach zaledwie przysłał bratu wieść, iż w tych dalekich stronach zdołałnareszcie zdobyć sobie byt skromny przez otrzymanie małego zrazu urzędu.Benedykt zaciągnąłdług bankowy, aby bratu wypłacić to, co mu się według ojcowskiego rozporządzenia należało.Na wypłacenie posagu siostrze nie miał środków i zatrzymując go na hipotece* Korczyna, tendotąd czysty jak kryształ majątek obarczył drugim już długiem.Były to długi konieczne, z naturyrzeczy niejako, nie zaś z lekkomyślności i marnotrawstwa wynikłe; niemniej, kiedy Benedykt poraz drugi po obudzeniu się ze snu młodości rozejrzał się dokoła, spostrzegł, że synem bogategodomu obywatelskiego będąc, wcale bogatym nie był.Nie będąc tchórzem i nie mającszczególnych do sybarytyzmu skłonności bynajmniej by się tym spostrzeżeniem nie przeraził,ale po nim przyszło wnet wiele innych.Nastała była mianowicie pora niezmiernych urodzajówna te kije*, które w koła gospodarstw wszelkich włażąc, czyniły je podobnymi do wozówprzebywających pewnego gatunku jesienne drogi, kiedy to koła po osie, a konie po golenie wgęstym błocie grzęzną.W takim położeniu rumaki, choćby arabskiej krwi, nic zrobić nie mogą:dla posuwania się wozu naprzód wołów pokornych i cierpliwych potrzeba.Benedykt zrazuwierzgał i z nozdrzy ogień wyrzucał, jak oburzony i zniecierpliwiony rumak, ale stopniowouspokajał się.Zrazu przyzwyczajeniami młodości pobudzany wytężał słuch w przestrzeń ioczami wodził czasem po obłokach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]