[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz kiedy zacząłem się przesuwać, on raptowniesię poderwał.Zastygłem i patrzyłem, jak sięga pod łóżko i kładziena materacu coś, co wyglądało jak pudełko po butach.Orson zsunął ze stóp mokasyny i kopnięciami posłał je wprzeciwne strony pokoju.Jeden grzmotnął w szafę i omal trafiłmnie w głowę.Usłyszałem mechaniczne stukanie.Orson na powrótusadowił się na materacu i zaczął mówić cichym, monotonnymgłosem: - Jest godzina.dziewiętnasta czterdzieści trzy, piątek,ósmego listopada.Arlene przyszła do mnie dziś wieczór.Mówiłemci o niej.To ta prawniczka z Bristolu.Miało się to stać tej nocy.Myślałem o tym przez cały dzień.Cały tydzień.Ale onawspomniała o mnie, to znaczy wymieniła moje nazwisko, jakimśswoim współpracownicom, co wszystko przekreśla.Było toćwiczenie z samokontroli.Nigdy jeszcze nie posłużyłem się nożemdo papieru, jestem więc bardziej niż lekko rozczarowany, żedzisiejszej nocy się nie udało.Jeżeli będę się musiał dłużej obywaćbez żadnej rozrywki, mogę uciec się do czegoś lekkomyślnego, jakwtedy w Burlington.Ale ty sam wyznaczyłeś zasadę, żeby nigdynie robić tego w tym mieście, a że to rozsądna zasada, niczegowięc nie schrzań.Wyłączył dyktafon, ale po chwili znów nacisnął przycisknagrywania.- Ostatnia rzecz.Zaglądałem dzisiaj do Internetu izobaczyłem, że druga apelacja Jamesa Keillera została odrzucona.Domyślam się, że to oznacza, iż wyznaczą datę egzekucjina następny semestr.To piękne, czego dokonałem.Naprawdępiękne.Może będę musiał zrobić sobie wycieczkę do Nebraski,kiedy go podłączą do kontaktu.Bo zdaje mi się, że tak to robią wtym kukurydzianym stanie.Odłożył dyktafon do pudełka po butach i wyjął coś innego.Zsunął się z łóżka i podszedł do komody, na której stałtelewizor z magnetowidem.Włożył taśmę i włączył ekran.Gdy pojawił się obraz, Orson położył się na brzuchu z głową na skrajumateraca, podparty na łokciach i z podbródkiem na dłoniach.Miał to w kolorze. Och, Boże! Ta szopa".Stłumiłem falęmdłości.- To jest Cindy i właśnie oblała test.Przywitaj się, Cindy.Kobieta była przywiązana do drążka i miała skórzanąobrożę wokół szyi.Orson odwrócił się do kamery ze spoconątwarzą i błyszczącymi oczami, rozpromieniony i podekscytowany.- Cindy wybrała sześciocalowy nóż do trybowania.- Przestań! - krzyknęła.Zatkałem sobie uszy i zamknąłem oczy.Strach w jej głosiesprawił, że zrobiło mi się słabo.Nawet przy przyciszonymnagraniu wciąż mogłem słyszeć najbardziej przeszywającewrzaski.Na łóżku Orson także wydawał odgłosy.Spod na wpółzmrużonych powiek dostrzegłem, że odwrócił się na plecy i oglądaobraz na ekranie do góry nogami, robiąc sobie dobrze.Nagranie morderstwa kobiety przez Orsona nie było zbytdługie, oglądał je więc raz za razem.Gdy skupiłem się całkowiciena własnym tętnie, odkryłem, że mogę niemal zupełnie wyłączyćsię na dzwięki z telewizora i jęki Orsona.Licząc uderzenia serca,doszedłem do 704.***Kiedy znów otworzyłem oczy, w pokoju panowała cisza.Potrząsnąłem głową i przeraziłem się na myśl, że mogłem chrapaćalbo stracić cenne godziny, drzemiąc w jego szafie.Zerknąłem nazegarek, zobaczyłem, że dopiero co minęła dziewiąta trzydzieści, ipoczułem ulgę, gdyż Walter i ja wciąż mieliśmy większą częśćnocy na zabicie mojego brata.Z łóżka słychać było głęboki oddech.Rozpoznałem rytmdługich wydechów Orsona.Prawie pewien, że śpi, wyjąłemstrzykawkę oraz fiolkę Versedu.Zrzuciłem plastykowy kapturek,przebiłem igłą gumową osłonkę i odciągnąłem tłoczek, ażbuteleczka się opróżniła.A potem dodałem zawartość jeszczedwóch fiolek.Mając piętnaście miligramów Versedu w strzykawce, pozbierałem kapturki i umieściłem trzy puste fiolki na powrót wsaszetce, powoli zasuwając suwak tak, że nawet ja nie usłyszałemnajdrobniejszego zgrzytu powtórnie przeplatających się ząbków.Zigłą w lewej ręce, a glockiem w prawej wystawiłem głowęspomiędzy wieszaków i zacząłem cal po calu wydobywać się nazewnątrz.Gdy już pewnie stanąłem na drewnianej podłodze otwartejgarderoby, przyszło mi do głowy, że być może on wcale nie śpi.Możliwe, że tylko odpoczywa, oddychając powoli wtransie, jak w jodze.Po trzech krokach stanąłem na skrajugarderoby, wbijając wzrok w Orsona leżącego na łóżku.Jego pierś unosiła się i opadała w niespiesznym rytmiecharakterystycznym dla snu.Opadłem na kolana, przytrzymującplastykową strzykawkę zębami, i sunąłem po zakurzonej podłodze.Tuż przy jego łóżku zatrzymałem się, odegnałem kolejną falęmdłości oraz uspokoiłem oddech.Pot ciurkiem zalewał mi czoło ioczy.Pod warstwą lateksu miałem mokre dłonie.Kucając na podłodze, wyjąłem strzykawkę z ust, po czymprzytrzymując ją przed nosem, wycisnąłem z niej maleńkistrumyczek, żeby usunąć pęcherzyki powietrza.Orson poruszył sięna łóżku.Wcześniej był zwrócony do mnie plecami, jednak obróciłsię, teraz więc znajdowałem się z nim twarzą w twarz. Wystarczyłoby tylko, żeby otworzył oczy".Jego lewa ręka była wspaniale odsłonięta.Wydobyłemminiaturową latarkę i trzymając ją w zębach, oświetliłem jegoprzedramię.Mogłem dostrzec mnóstwo niebieskofioletowych żyłpod powierzchnią skóry.Z ogromną cierpliwością i skupieniemopuszczałem szpic igły, aż zawisł tuż nad skórą.Istniałamożliwość, że to go zabije.Ponieważ usiłowałem zrobić muzastrzyk dożylny, znaczna dawka Versedu wtargnie do jegokrwioobiegu, a kiedy dotrze do centralnego układu nerwowego,Orson może przestać oddychać. Opanuj dłonie".Gdy wbijałem igłę w żyłę zgięcia łokciowego, jego oczy sięotworzyły.Wstrzyknąłem narkotyk. Proszę, traf w żyłę".Orsonpoderwał się i stęknął.Wypuściłem strzykawkę i odskoczyłem: igła wciąż tkwiła w jego ręce.Wyrwał ją i podniósł do oczu,oszołomiony.- Andy? - wyszeptał niewyraznie.-Andy? Jak ty.-Przełknął kilka razy, jakby coś zatykało mu tchawicę.Wstałem i wycelowałem w niego broń.- Połóż się, Orson [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •