[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszła i Anka, przywitał się z nią uniżenie, a gdy go zapraszałana obiad, rozczerwienił się z radości i głośno, bardzo głośno, żeby gosłyszeli przechodzący, dziękował: Muszę być w domu, bo wszystkie moje siostry się zjechały.Bar-dzo mi szczerze żal, że muszę się pozbawić takiej przyjemności, ale tojuż chyba kiedy indziej. Idziemy teraz do księdza Szymona szepnęła Anka. Odprowadzę tam państwa, bo i ja muszę go odwiedzić.Szli wolno przez zatłoczony cmentarz.Grupy chłopów w cajko-wych kapotach i w czapkach ze świecącymi daszkami i kobiet wiej-skich w jaskrawych chustkach i wełniakach kłaniały się im uniżenie,NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG28ale przeważająca część tłumu, złożona z robotników fabrycznych przy-byłych na święta do rodzin, stała twardo i wyzywająco patrzyła na fa-brykantów , jak ich nazywano.Ani jeden kapelusz się nie uchylił przed Karolem, chociaż pozna-wał twarze wielu robotników z dawnego swego oddziału u Bucholca.Tylko do Anki często podchodziły kobiety, całowały ją po rękachlub jak niektóre podawały tylko rękę i zamieniały po słów kilka.Karol szedł za nią i oczami roztrącał tłum, Maks ciekawie się przy-patrywał, a Wilczek szedł na ostatku i głośno, łaskawie mówił do nie-których: Jak się macie? Jak się macie?Zciskał wyciągające się do niego ręce i zapytywał to o robotę, to odzieci, to o zdrowie.Kłaniali mu się prawie wszyscy i patrzyli na niego z życzliwością iz dumą, że przecież oni tego pana znają jeszcze z tych czasów, gdy natym samym miejscu bijał się z nimi lub pasał bydło, i że to ich czło-wiek. Ależ oni wszyscy pana znają powiedział Maks, gdy weszli doksiężego ogrodu. Znają.Pana Wilczka całe miasteczko kocha, szczycą się nim ozwała się Anka. Tyle skorzystałem na tej miłości, że moje jasne rękawiczki przeztę przyjazń brudne i spocone na nic.To mówiąc ściągnął i ostentacyjnie rzucił je w krzaki. Z powrotem je zabierze zauważył półgłosem Karol.Wilczek usłyszał uwagę i przygryzł usta ze złości.Ksiądz Szymon mieszkał w klasztorze na dole, w kilku narożnychpokojach, przerobionych z cel zakonnych, których okna wychodziły nawielki i doskonale utrzymany ogród owocowy,Duży ganek drewniany, niedawno wystawiony, bo drzewo byłojeszcze żółte, prowadził do mieszkania.Wino zasłaniało całą ścianę i zwieszało się zieloną frędzlą nadoknami, a olbrzymie krzaki bzów stały tak blisko, że wielkie bukietykwiatów zaglądały do wnętrza mieszkania.Ksiądz Szymon ledwie co wrócił przez klasztor i przyjmował ich zcałą serdecznością w narożnej salce wybielonej wapnem, spod któregoprzebijały się przymglone barwy i roztarte kontury dawnych fresków,pokrywających sklepienia,NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG29W salce panował ton fioletowozielony od bzów rozkwitłych i odzieleni ogrodu.Chłód, przejęty wilgocią, owionął ich na samym wstępie. Jak się masz, Stachu? A cóż to, smyku, nie byłeś wczoraj u mnie,he? Nie mogłem, przyjechały moje siostry i ani na krok nie ruszałemsię z domu tłumaczył się Wilczek całując księdza w rękę. Mówił mi twój ojciec.Nie mogłeś go to zastąpić na chórze, he?Stary ledwie nogami włóczy.Jasiek,Jasiek! a daj no, smyku, fajeczkę i papierosików dla panów. Zapomniałem grać zupełnie, ale jeśli ksiądz pozwoli, to jużumyślnie nauczę się jakiej pięknej mszy i wtedy przyjadę ją zagrać. A dobrze, dobrze!.Anka, Anusiu! a chodzże do mnie, dziecko,pomagać przyjąć gości.Widzisz ją, myślała, że jej pozwolę próżnować śmiał się ksiądz krzątając po pokoju i wysuwając stół na środek. Pan dawno zna księdza? zapytał Wilczka Maks. Od dziecka.Pierwsze litery razem z pierwszymi cybuchami wzią-łem od księdza i nie zaprzeczam, że było tego dosyć śmiał się Stach. Przesadzasz, dobrodzieju mój kochany, przesadzasz, tych cybu-chów nie było wcale za wiele. Przyznaję otwarcie, że było ich znacznie mniej, niż mi się należa-ło. A widzisz! Sprawiedliwy jesteś dla siebie, to będzie jeszcze zciebie człowiek, ho, ho, człowieczek niezgorszy! Jasiek! Jasiek! gdzieżten smyk się podział.A nie mogąc się go doczekać, sam przynosił z drugiego pokojuróżne specjały i rozstawiał na stole. Moje dzieci, moi dobrodzieje kochani, panie Karolu, panie Baum,Stachu, po kieliszeczku wiśniaczku.Ma sześć lat, słodki jak miód, a coza kolor, to proszę patrzeć czysty rubin.Podsunął kieliszek pod światło, w którym istotnie wiśniak mieniłsię czysto rubinowym fioletem. Zagryzcie no teraz tym placuszkiem z serem, mówię wam, żerozpływa się w ustach.No, jedzcież, bo obrazicie Ankę, ona go robiłasama i przysłała mi. Księże Szymonie, przecież zaraz idziemy na obiad. Nie masz głosu, dziewczyno, bądz cicho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]