[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty draniu! Oszalałeś?!Philippe zaczął rozwiązywać sznurówki jej gorsetu.- Tak, oszalałem.Możesz winić o to siebie.Rzuciłaś na mnie urok.Teraz musisz ponieść konsekwencje swoich kobiecych sztuczek.- Mam być temu winna? Teraz już jestem zupełnie pewna, żepostradałeś rozum.Philippe roześmiał się.- Nic na to nie poradzę, meu amor- szepnął jej do ucha.- To tyniespodziewanie pojawiłaś się na mojej drodze, skusiłaś urodą,rozpaliłaś we mnie niegasnący płomień.On jest jak choroba, na którąnie ma lekarstwa.- Powiem ci, jak się z tego wyleczyć.Pozwól mi odejść.- Znam lepszy sposób - powiedział i obsypał ją pocałunkami.112RS ROZDZIAA CZTERNASTYaine obudziła się dopiero wieczorem.Z zamkniętymi oczamirozkoszowała się ciepłem, bijącym od ciała Philippe'a.CzułaRjego dłoń na swojej piersi.Uniosła powieki i napotkała jegopalące spojrzenie.- Philippe.Proszę.- Pragniesz mnie, meu amor? Powiedz to, Raine.Powiedz, że mniepragniesz.- A niech cię licho.Tak.- Chcę to usłyszeć z twoich ust.- Pragnę cię.- szepnęła.Philippe delikatnie odwrócił ją na plecy.- Nigdy się tobą nie znudzę - wyznał niespodziewanie.Dla Raine wcale nie było to takie oczywiste.Byłaby głupia, gdyby wierzyła, że Philippe Gautier zostanie z nią nazawsze.Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momenciegłośno zaburczało jej w brzuchu.Zarumieniała się, a Philippe wybuchnąłśmiechem.- Najwyrazniej nie zaspokoiłem wszystkich twoich potrzeb,łakomczuchu - powiedział i pocałował ją w czoło.- Nie dałeś mi zjeść obiadu - przypomniała z wyrzutem.Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.Nie miał poczucia winy, że przezpół dnia trzymał ją w sypialni.- To akurat można bez trudu naprawić.- Wstał z łóżka i włożyłszlafrok.- Zaraz wracam.Philippe przyniósł tacę zastawioną talerzami z pieczonym bażantem,smażonymi ziemniakami i ulubionym puddingiem Raine.Nieprzeszkadzał jej podczas jedzenia, ale nie mógł oderwać od niej wzroku.Zledził każdy, najmniejszy ruch i upajał się zapachem jej skóry.To byłoniedorzeczne, wręcz absurdalne.Powinien zająć się swoimi sprawami.Zapewne w ogrodzie już czekał113RS na niego Carlos.Wciągnął ciemne spodnie i włożył wełniany kubrakpodobny do tych, które nosili pracownicy portu.Raine odstawiła pustątacę i skierowała na niego spojrzenie swoich pięknych oczu.- Dokąd idziesz?Philippe popatrzył na jej delikatną mleczną skórę i złote loki.Miałochotę z powrotem chwycić ją w ramiona.Ta kobieta musiała rzucić naniego urok! To jedyne rozsądne wytłumaczenie.- Wzywają mnie obowiązki, menina pequena! Obawiał się, że jaktak dalej pójdzie, w końcu zapomni, po co przyjechał do Francji.- Idz i nie wracaj.Nic mnie to nie obchodzi.- Prawdopodobnie Seurat już wie, że zjawiłem się w Paryżu.Przypuszczam, że w końcu mnie znajdzie.- Myślisz, że tu przyjdzie?- Będzie węszył.Sprawdzi, czy nie zagrażam jego niecnym planom.Carlos zatrudnił kilku chłopców, którzy przez cały czas obserwują dom zbezpiecznej odległości.- Zauważyli coś?- Nie wiem.Za chwilę spotkam się z Carlosem.Raine zrobiłaspłoszoną minę.- Co chcesz zrobić?- To zależy od tego, co usłyszę.Powinienem wrócić przed świtem -odrzekł Philippe i wyszedł z pokoju.Udał się prosto do ogrodu.Zimny wiatr przywiał grube chmury.Zmierzch zapadł błyskawicznie.Kilku mieszczan spieszyło ulicą do domu.Philippe wszedł do pobliskiejszopy i zaczekał, aż Carlos wynurzy się z cienia.- Myślałem już, że będę tu tkwił całą noc.Philippe wzruszyłramionami.- Miałem inne zajęcia.- Bez wątpienia - zauważył Carlos z przekąsem.- Od kiedy toromans przeszkadza ci w załatwianiu spraw?- Uważaj, co mówisz.Panna Wimbourne zasługuje wyłącznie naszacunek.- Przecież jest zwykłą.114RS Philippe podskoczył i przyparł Carlosa do ściany.- Ostrzegam cię!- Daj spokój.- Carlos uniósł ręce.- Czym ta kobieta różni się odinnych?Dobre pytanie.Philippe odsunął się i zdał sobie sprawę z tego, jakniewiele brakowało, żeby uderzył przyjaciela.Chyba zaczyna tracićrozum.Musi bardziej uważać.- Mów, co wiesz - zażądał.- Widzieli Seurata?- Tak, ale drań jest sprytny.- Co masz na myśli?- Przebrał się za księdza i spacerował, penetrując okolicę.Gdybynasi chłopcy go nie obserwowali, mógłby przemknąć się niezauważony.- Ty też go widziałeś? - zapytał dla pewności Philippe.Nie do końcaufał grupce młodych chłopców, którym zależało wyłącznie na dobrymzarobku.- Zanim odszedł, przez blisko dwie godziny ukrywał się w pobliżustajni.- Rozpoznałbyś go?- To będzie trudne.Kapelusz zsunął na twarz, a na dodatek owinąłsię szalem.Mogę powiedzieć jedynie, że jest niski i ma chude ręce inogi.- Odkryłeś coś oprócz tego? - dopytał.- Zledziłem go do Saint-Marcel.Musi wynajmować pokój gdzieś wsąsiedztwie.Philippe z satysfakcją pokiwał głową.Zawsze mógł polegać naCarlosie.- Saint-Marcel - powiedział.- Paskudne miejsce.Carlos przytaknął.- Teraz jest tam jeszcze gorzej niż kiedyś.Ludzie są niezadowoleni zrządów nowego króla.Niedługo w całym mieście dojdzie do rozruchów.Philippe skrzywił się.Ani rewolucja, ani walka z korupcją niewyrównały dysproporcji pomiędzy bogatymi a biednymi.Wprawdziekrólewscy żołnierze zaprowadzili spokój, ale wystarczy zaledwie iskra,115RS żeby bunt wybuchł na nowo.- Wtedy będę gdzie indziej.Kiedy wyjadę, mogą zrównać z ziemiącałe miasto.Podeszli do koni, które zawczasu sprowadził Carlos.Philippe wskoczyłna siodło umieszczone na grzbiecie czarnego ogiera.- Pokaż mi, gdzie ostatni raz widziałeś Seurata - zwrócił się doprzyjaciela.Carlos dosiadł swojego konia i spytał:- Jedziemy sami?Philippe wahał się przez chwilę, po czym kiwnął głową.- Tak.Nie chcemy go wystraszyć.Jeśli będziemy ostrożni, zdołamudusić go własnymi rękoma, zanim zdąży się obejrzeć.- Nie zapominaj, że jest nam potrzebny żywy - przypomniał Carlos.- Tylko do czasu, aż mój brat znajdzie się na wolności.Potemprzekona się, że nie warto zaczynać z rodziną Gautier.Jedzmy.Paryż tętnił życiem.Na ulicach mijały się najrozmaitsze pojazdy,mniej lub bardziej okazałe powozy, a także bryczki i wozy dostawcze.Zarówno paryżanie, jak i przyjezdni spieszyli do zatłoczonych kawiarni irestauracji, do teatrów czy opery.Powietrze wypełniały odgłosy roz-mów i nieustanne nawoływania ulicznych sprzedawców.Wiatr roznosiłwoń jedzenia, ścieków i zgnilizny.Philippe zmarszczył nos.Zdecydowanie wolał swoją posiadłość naskałach Madery.Nagle ogarnęła go tęsknota za domem.Ciekawe, coRaine powiedziałaby o wzgórzach, na których rozciągały się jegowinnice? Albo o małych wioskach, gdzie żony cierpliwie wypatrywały zbrzegu mężowskich łodzi? Pewnie nudziłaby się tam tak jak jego brat iojciec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •