[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem w tymmiodowym kolorze jest jej po prostu ślicznie.Nie, to nie jest właściwe słowo.Ona jest poprostu zjawiskowo piękna! Patrzył z zapartym tchem, a przecież widział w swym życiuniejedno.Wygląda tak delikatnie.Wrażliwa i rozpromieniona - ale może się myli.Może słabapoświata lampy mami mu wzrok?-Wyglądasz jak dziewczę, które uciekło z domu - rzucił pozornie żartobliwie, ale onadostrzegła w jego spojrzeniu niepojęty zachwyt.Nie mógł wprost oderwać od niej oczu.-Czuję się tak, jakby lada chwila miał się tu zjawić rozgniewany ojciec.Mój Boże, Rosie,nie mam ochoty już dłużej tracić czasu.Może odegram pozbawionego skrupułów synasąsiada, który porwie cię dziś w nocy?Mimowolnie zaśmiała się cicho i pozwoliła mu uchwycić swą dłoń, a potem razem z nimuciekła boso w listopadową noc.175Aatwo było sobie wyobrazić, że jest niewinną, młodą dziewczyną, a on pozbawionymskrupułów i niebezpiecznie uroczym synem sąsiadów.Najprzystojniejszym ze wszystkich,takim, któremu żadna kobieta się nie oprze, ale on widzi tylko jedną.Cudowna fantazja.Nad nimi rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, rzucając lekką poświatę jakby tyko dlanich.Ciemności wabiły.W suchym i łagodnym powietrzu cykały świerszcze, a konie rżałycicho na zagrodzonym pastwisku.Poza tym panowała cisza.-Jak dziwnie jest o tej porze na zewnątrz! Powietrze nie jest tak gorące jak za dnia -rzekła rozbawiona, dygocząc leciutko.Nie z powodu zimna, ale dlatego, że nie przywykłachodzić boso.- Czy nie przebywałaś na dworze przez cały czas, kiedy szukaliścieszczęścia w Australii? - To co innego.Nie chciała teraz o tym myśleć, bo musiałaby przywołać w pamięci Jeremy'ego, apodobnie jak Adam, nie miała na to ochoty.Nim się zorientowała, Adam wziął ją na ręce.- Ależ mogę iść sama! - zaprotestowała.Pod jego zelówkami chrzęściły kamyki.-Wiem- zaśmiał się.- Ale czy tak nie jest przyjemniej?Mogłaby zaprzeczyć, ale skłamałaby, bo zrobiło jej się wprost cudownie błogo.Adamsprawił, że poczuła się piękna i lekka jak piórko.Nie przywykła do tego, by ktoś traktowałją jak drobną i słabą istotkę.Przez długi czas nie mogła sobie na to pozwolić.O ile pamięta,ostatni raz czuła taką bezgraniczną ufność, kiedy była dzieckiem.Kiedy nie musiała byćsilniejsza od stali.Wolna, skora do zabawy, nie czuła zagrożenia.Nic nie zakłócało terazjej poczucia bezpieczeństwa.Adam niósł ją w swych silnych ramionach.Rozkoszowała siębijącym od niego ciepłem, przenikającym przez jedwab i brokat.Czuła rytm jego serca i176gorący oddech na swym czole.Wyczuła jakąś nową nutę zapachową, co tylko dodało mutajemnicy.- Skąd wziąłeś irlandzką whisky? - zapytała.- Poznałaś?- Miałabym nie rozpoznać zapachu whisky i drogiego tytoniu? Nie wspominałam ci, żemieszkałam kiedyś z szaloną irlandzką rodziną, od której nauczyłam się tajnikówrozpoznawania irlandzkiej whisky od zwykłej szkockiej? A twój brat wysłał mnie na Kubęstatkiem, który przewoził tytoń do Ameryki.Kiedy wróciliśmy do Savannah, pachniałamcygarami.- Do Auckland też przypływa raz po raz jakiś statek z zaopatrzeniem, kochanie.-zaśmiał się.Gdy minęli dziedziniec, otoczyła ich woń rosnących tam drzew.Zapachy mieszały sięniczym przyprawy w przyrządzanym posiłku.Adam postawił ją delikatnie na trawie iudając powagę, rzekł:- Zaniósłbym cię na miejsce, obawiam się jednak, że będziesz musiała się samaprzedostać przez płot.Roza popatrzyła na niego i na ogrodzenie wybiegu dla koni.Nabrała nagle złychprzeczuć odnośnie ich romantycznej wyprawy.- Idziemy na pastwisko? - spytała z niedowierzaniem.- Włożyłam najlepszą suknię poto, by przechodzić przez płot między poluzowanymi sztachetami?Adam pokiwał głową.- Mądra z ciebie kobieta, Rosie.177- Może jestem zwariowana - odparła z wyrzutem - ale nawet w połowie nie tak jak ty,Adamie O'Connor.Uważasz, że tak należy się zalecać' do kobiety?Przemknął się przez otwór w płocie, po czym podał Rozie pomocną dłoń.Ona jednakudawała, że tego nie widzi.Przecież nie przeciśnie się przez szparę w szerokiej sukni!- Nie krytykuj czegoś, czego jeszcze nie posmakowałaś! - odpowiedział, nie przejmującsię jej narzekaniami.Pomógł jej, nie zważając na jej surowe spojrzenie, i objąwszyramieniem, poprowadził dalej.-Zdaje się, że następną niespodzianką będzie wdepnięcie w końskie łajno!Adam zaśmiał się i potraktował te słowa jako zachętę, by znów wziąć ją na ręce.-Jako twój rycerz uratuję cię od niebezpieczeństw czających się w mroku i od końskiegołajna - wyjaśnił.- Przecież to ty mnie wystawiasz na te wszystkie niebezpieczeństwa.Nie reagując na jej słowa, skierował się w stronę niewielkiego stawu, z którego konie zadnia chętnie popijały wodę.Od strony posiadłości brzeg porastały gęste zarośla, więc tamkonie nie podchodziły.Soczysta trawa nie kusiła ich tak bardzo, bo wokół było równiezielono.Właśnie tam Adam zaciągnął Rozę.Był tam chwilę wcześniej i rozłożył na trawiekoc.W rogach umieścił kamienie, na wypadek gdyby wiatr powiał figlarnie.W koszuwymoszczonym poduszkami ukrył garnek.Miał nadzieję, że potrawa nie ostygła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]