[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W drodze do samochodu mijamy stoiska sprzedawców ustawionenieopodal budki strażnika, Ian podnosi kamienną rzezbę.PtakZimbabwe.Bierze jeszcze jedną i trzyma je na dłoni.- Jeden dla ciebie, jeden dla mnie.Podaje mi obie figurki, wyjmuje portfel i zagląda do środka.- Masz drobne, Lindiwe? Nie zastanawiając się, mówię:- Zajrzyj do mojego portfela.Wyjmuje portfel z mojego plecaka, który ma zawieszony na ramieniui dopiero w momencie, kiedy go otwiera, przypominam sobie.- lanie, nie.Ale już je znalazł.Małe zdjęcie.Wyjmuje je z portfela i patrzy.- Co to? - mówi, ale już zna odpowiedz.- lanie, ja.- Nic nie mów, po prostu nic nie mów.Wysiadam z samochodu.Wracam aż do wieży obserwacyjnej.Wspinam się po schodach i stoję tam, patrząc na świat, i wiem, żecokolwiek się zaczęło, już się skończyło.Koniec.- Jak on ma na imię?- David.- David.Nie mówi nic więcej.Wracamy do naszego domku.Bez słowa.Siada przy stole ze zdjęciemw ręku.- Czemu mi nie.? Czemu, Lindiwe? Czemu?Nie znam odpowiedzi.Nie wiem, gdzie ona się zaczyna.W pokoju wschronisku? W autobusie do domu? Wraz z brakiem okresu?Miesiącami poza szkołą?- Mogłaś napisać.Przez telefon, mogłaś.Dlaczego?Bo mama kocha go jak własne dziecko.Bo jest jej własnymdzieckiem.Należy do niej.Tylko do niej.Bo jest jego opiekunką.TąWybraną.- David - powtarza raz po raz.Rano mówi:- Muszę go zobaczyć.Jedziemy do Bulawayo.Tak po prostu.Wiem, że nie mam nic do powiedzenia, nic nie mogę powiedzieć.Pojedziemy do Bulawayo.Zrobi, jak mówi.Zobaczy chłopca, swojego syna.3.Prowadzi, jakby był opętany.Jest opętany przez Zwiętego Syna.Chcęgo przygotować, ostrzec.Chcę mu powiedzieć o mocy, jaką ma mama.Ale on też ma swoje moce.Nic go nie powstrzyma.Widzę to.A kiedytak prowadzi, doskonale przypominam sobie, jak wyglądał wiele lattemu, kiedy się poznaliśmy.- Nie jest brzydki jak na Rodezyjczyka - powiedziała Bridgettetamtego dnia w Grasshut.- Nie ma tego charakterystycznego dla nichwyglądu.I myślę o mamie z chłopcem, trzymających się za ręce, czekającychna nas.Mama zaciska mocno usta i z całej siły ściska dłoń chłopca, aon patrzy na nią z miłością.Spoglądam na lana, a w mojej głowie zaczyna pobrzmiewać cichalitania złości: Jakie masz prawo, żeby mnie o cokolwiek oskarżać ?%7łeby mnie osądzać ? Nie było cię tam.To ja musiałam znosić całą tęsytuację.Myślisz, że kim ty jesteś ? Nie masz bladego pojęcia, jakwyglądały te wszystkie lata, gdy byłam sama.Kiedy wróciłam z Gwandy, w domu zastałam rozwścieczoną mamę.Poczekała, aż wejdę do środka, po czym pociągnęła mnie za włosy izaczęła bić.Biła i biła, ale to jej nie wystarczyło.Napluła na mnie.Wyszła z pokoju, wyjęła z szafki pasek taty i zaczęła mnie nimokładać.Leżałam na podłodze i pozwalałam jejna to.A kiedy wreszcie skończyła, kazała mi wstać, zniknąć jej z oczui powiedziała, że od tej pory już nie ma córki.Myślę o tych dziewięciu miesiącach, o wyrazie twarzy mamy, kiedymój brzuch rósł.Starała się przekonać tatę, żeby mnie gdzieś wysłał,nie miałam prawa chodzić do miasta, wychodzić gdziekolwiek pozateren naszej działki i nawet w domu, jeżeli przychodziły do niejczłonkinie stowarzyszenia Manyano, musiałam siedzieć zamknięta wswoim pokoju.Myślę o tych wszystkich latach, kiedy musiałam uczęszczać doSpeciss College ze wszystkimi tymi beznadziejnymi przypadkami,żeby zdać maturę, bo żadna inna szkoła nie chciała przyjąć ciężarnejdziewczyny.Obawiano się złego wpływu, jaki mogłaby mieć napozostałe uczennice, zarazy, którą mogłaby siać.Dziewczyny zeszkoły, na które czasem wpadałam, mierzyły mnie wzrokiem iobgadywały.Takie słowa, jak puszczalska", dziwka", ciężarówka",przechodziły z jednych do drugich wymalowanych błyszczykiem ust.O tym, jak zamknęłam się w sobie, spędzałam godziny w swoimpokoju, ucząc się i opróżniając butelkę Histalaxu za butelką, żebystłumić ataki niepokoju i samotności.Chłopiec jest zawsze z daleka ode mnie, mocno ściśnięty wpobożnych ramionach mamy.Nie chciała, żebym pojawiała się w domu przed piątą.Wychodziłam ztatą do szkoły o siódmej trzydzieści.Kiedy wracałam, brałam się dogotowania, sprzątania i prasowania.Mama i chłopiec jadali w salonieza zamkniętymi drzwiami, tata w warsztacie nad czymkolwiek, coakurat w danej chwili naprawiał, a ja na stojąco w kuchni.Tęskniłamza Rosanną, która została wyrzucona z domu, kiedy chłopiec miałzaledwie trzy miesiące.Mama wszędzie zabierała go ze sobą.Wyglądam przez okno.Mijamy właśnie fabrykę Baty w Gweru iwiem, że za dwie godziny będziemy w Bulawayo.W zeszłym ty-godniu, po tym, jak dostałam stypendium, poszłam do miasta, bochciałam mu coś kupić.W moim pokoju w kampusie, w szufla-cizie, leżą równo ułożone w pudełkach dwie pary sportowych bu-cików Bubblegummers, jedna czerwona, a druga żółta, i czekają najego delikatne, pulchne stopki.Przeżywałam straszne męki, kiedywybierałam je w sklepie Baty na First Street.Które wziąć ? Jakirozmiar? Kolor? Model? Nie mogłam się zdecydować, czy powinnamje po prostu wysłać do Bulawayo pocztą, przekazać przez kogoś czypoczekać trzy miesiące, aż do kwietnia.Czy mama w ogóle pozwoli mu je nosić, czy wyrzuci je, gdy tylkowyjadę?Ian włącza radio, wyłącza, potem znów włącza.Widzę, jak przygryzapoliczek, drapie się za uchem.Pociesza mnie to.Jest zdenerwowany.Ostatni raz, kiedy byłam w domu, na Boże Narodzenie, wyślizgnął sięz moich objęć i nazwał mnie ciocią.Mama, która zawsze stoi w pobliżui obserwuje z ramionami skrzyżowanymi na piersi, powiedziała: Aczego się spodziewałaś? Nigdy cię nie ma".Widziałam jejzadowolenie, kiedy powiedział do niej mamciu".Pocieszałam się, żesię przejęzyczył, że chciał powiedzieć babciu", ale wiedziałam, że tonieprawda.Tata siedział sam, zamknięty w swoim pokoju.Jeden raz udało mi się go zabrać ze sobą.Okłamałam go, mówiąc, żespotkamy babcię w kościele (mama została wezwana przed świtem dodomu jednej z członkiń stowarzyszenia Manyano, żeby opłakiwaćnagłą śmierć jej męża), i wzięłam go do miasta, żeby mógł zobaczyćświętego Mikołaja w jego grocie w Haddon and Sly i Jeana, któryprzyjechał ze mną z Harare i zatrzymał się w The Selborne.Jeanprzyniósł ze sobą pudełko pełne słodyczy i żołnierzyków, które świętyMikołaj miał wręczyć Davidowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]