[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.to znowu śpiewały tą nutą ciągliwą,żałosną i płakaniem kiej rosą osnutą; tą nutą naszą, kochaną, ser-deczną, pijaną mocą wielką i kochaniem, i wiedły w tan ostry, zapa-miętały, mazowiecki.Swit już się stawał coraz jaśniejszy, że światła bladły i izbę zalewałbrudny, zmącony mrok, a jeszcze się zabawiali ze wszystkiego serca,a komu mało było poczęstunku, do karczmy po gorzałkę słał, korn-panił się i na umor pił.Kto odszedł, to odszedł, kto się zmęczył, odpoczywał, a któren sięopił, na przyzbie spał abo i w sieniach; drudzy zasie, barzej z nógścięci, to i pod płotami legali, i gdzie tam padło, a reszta tańcowałado upadłego.Aż już co trzezwiejsi zbili się w kupę przy drzwiach, do taktu biliw podłogę i jęli śpiewać:Zbierajcie się, weselnicy, już nam czas!Daleka droga,.Głęboka woda,Ciemny las !Zbierajcie się, weselnicy, już nam czas!Znów się zabawimy,Jutro powrócimyNa popas !Ale nikt ich nie słuchał!219 Władysław Stanisław ReymontJESIEC - rozdział XIIJuż na samym świtaniu Witek, umęczony zabawą i wyganiany przezJagustynkę, pobiegł do chałupy.Wieś spała jeszcze na dnie mroków, co słały się nisko nad ziemiągrubym, rzednącym zwałem, staw leżał martwy, przygniecionymroczną gęstwą drzew obrzeznych i tak utopiony w ciemnicy, żeledwie ku środkowi wyleniał się w nocy i majaczył brzaskami nibyto oko zasnute bielmem.Przymrozek brał mocny, przeciągał zimny wiatr, że skrzepłe powietrzeraziło nozdrza i dech zapierało, ziemia dzwoniła pod nogami i zmarzłekałuże siniały na drodze niby szkła potrzaskane i oślepłe, a świat sięz wolna rozbielał świtaniem, wychylał z mroków oszroniały i ogłu-chły przemarzłą cichością, psy ino kajś niekaj naszczekiwały sennie,młyn hurkotał w oddali, a weselna wrzawa buchała z chałupy i roz-krążała się szeroko, na dobre śmignięcie kamieniem.W Borynowej izbie tliło się jeszcze światełko maleńkie jako tenrobaczek świętojański, aż Witek zajrzał przez okno; stary Rochsiedział przy stole i z książki pośpiewywał pobożne pieśnie.Chłopak cicho przesunął się do obory i jął macać skobla, gdy narazz wrzaskiem odskoczył, bo pies jakiś rzucił mu się na piersi ze sko-wytem.- Aapa! Aapa! Wróciłeś to, piesku, wróciłeś, biedoto!- wykrzykiwałrozeznawszy psa i aż przysiadł na progu z radości.- Głodnyś, chu-dziaku, co?Znalazł za pazuchą zaoszczędzoną na weselu kiełbasę i wtykał mudo pyska, ale Aapa nie rwał się do jadła, jeno szczekał, rzucał mu sięna piersi i skamlał z radości.- Głodziły cię, biedoto, i wynały we świat! - szeptał otwierając drzwi220 Chłopi - część 1 - Jesieńdo obory i zaraz, jak stał, rzucił się na wyrko.- Już ja cię teraz broniłbędę i starunek o tobie miał.- mruczał zakopując się w słomę,a pies legł w podle, warkał i polizywał go po twarzy.Rychło obaj zasnęli.A ze stajni obok położonej wołał Kuba słabym, schorzałym głosem,wołał długo, ale Witek spał jak kamień, dopiero Aapa, poznawszygłos, jął zajadle szczekać i targać kapotę, aż przecknął.- Czego? - mamrotał przez sen.- Wody! Tak me rozbiera gorącość.wody!Choć markotny był i śpik go morzył, zaniósł mu pełne wiadro i pod-stawił do picia.- Takim chory, że ledwie zipię.co to warczy?- A Aapa ! Wróciło psisko od Antków !- Aapa! - szepnął macając w ciemności za psim łbem, a Aapa wyska-kiwał, szczekał i darł się na wyrko.- Witek, załóż koniom siana, bo dzwonią zębami o pusty żłób, a jasię poruszyć nie mogę.Tańcują jeszcze?- pytał po chwili, gdy ehło-pak stoczył ze stropu siano i zakładał je za drabiny.- Cheba na połednie skończą, a tak się niektóre popiły, że na drodze leżą.- Używają se gospodarze, używają - westchnął ciężko.- Młynarze byli?- Byli, ino rychlej poszli.- Narodu dużo?- Kto by ta porachował?.Aż się przelewało w chałupie.- Przyjmowali suto?- Kiej we dworze jakirn.Mięso całymi michami roznosili, a cogorzałki wychlali, a co piwa, co miodu ! Samych kiełbas były trzyniecki czubate.- Przenosiny kiedy?- A dzisiaj na odwieczerzy.- Użyją se jeszcze, nacieszą się.Mój Jezu, myślałech, że jaką ko-steczkę ogryzę i podjem se choć raz do sytu, a tu leż, zdychaj i na-słuchuj, jak się drugie zabawiają.221 Władysław Stanisław ReymontWitek poszedł spać.- %7łeby choć te oczy napaść.żeby.Zamilkł znużony, żuł w sobie żałość, a jakieś ciche, nieśmiałe skargijako te ptaszki ustałe, tłukły mu się po piersiach i boleśnie piukały.- Niech im ta pójdzie na zdrowie, niech choć oni żyją.- myślałpogładzając psi łeb.Gorączka mroczyła go coraz bardziej, więc jakby na odegnanie za-czął szeptać pacierz i Panujezusowemu miłosierdziu oddawał sięgorąco na wolę i niewolę, ale zapominał słów, sen nań spadał raz poraz, a ciąg szeptów, nabrzmiałych prośbą i łzami, rwał się i rozsypy-wał niby czerwone paciorki, że chciał je zgarniać, tak widno toczyłysię po kożuchu; zapominał jednak o wszystkim, zasypiał.Budził się czasami, wodził pustym wzrokiem i nic nie rozeznawszyzapadał znowu, leciał w martwą, trupią ćmę.To znowu jęczał i tak krzyczał przez sen, aż konie z chrapaniemrwały się na łańcuchach, trzezwiał nieco i unosił głowy.- Jezus, żeby choć dnia doczekać! - jęczał trwożnie i wybiegał oczy-ma przez okienko, we świat, za dniem; słońca szukał po niebie sza-rym, ostygłym i poprzebijanym blednącymi gwiazdami.Ale dzień był jeszcze daleko.Stajnia tonęła w mętnej kurzawie brzasków, że już kontury koni jęłysię wycinać, a drabiny pod okienkami, niby żebra, prześwitywałypod światło.Już nie zasypiał, bo bóle nań przyszły nowe, wślizgiwały się w nogęniby sękate kije i tak rozpierały, tak wierciły, tak piekły, jakby ktożywym ogniem rany przysypywał, że zerwał się nagle i zaczął zewszystkich sił krzyczeć, aż Witek się obudził i przybiegł.- Zamrę już! Zamrę! Tak mnie boli, tak we mnie choroba roś-nie i dusi.Witek, bieżyj po Jambroża.o Jezus, albo Jagustynkizawołaj.może co poredzą, bo już nie wydzierżę.już ta ostatniagodzina na mnie idzie.ten czas ostatni.- buchnął strasznym pła-czem, zarył twarz w słomę i łkał żałością a strachem.222 Chłopi - część 1 - JesieńA Witek mimo rozespania pobiegł na wesele.Tańcowali jeszcze w najlepsze, ale Jambroży był spity już swoimzwyczajem, stał na drodze na wprost domu, potaczał się od stawudo płotów i wyśpiewywał.Darmo go Witek prosił i za rękaw ciągał, dziad jakby nie słyszał i niewiedział, co się z nim dzieje, potaczał się ino a śpiewał zapamiętaleciągle tę samą śpiewkę.Pobiegł do Jagustynki, że to i ona znająca była na chorobach, alestara z kumami siedziała w komorze i tak se przepijały krupnikiem,tak se dogadzały piwem, a tak wraz gadały i jazgutały śpiewaniem,że ani jej było co czym mówić.Raz i drugi skamlał, by szła do Kuby,to go w końcu wyciepnęła za drzwi i coś niecoś pięścią przyłożyła nadrogę; z płaczem poleciał do stajni, tyle ano wskórawszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •