[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pozwól, żebym wam pomogła poprosiłam. Napewno się przydam.Pozostał na ziemi, a spojrzenie jego fioletowych oczuprzykuwało mnie do miejsca. Jesteśmy dzisiaj ostatnią linią obrony, więc niebędziemy musieli walczyć z wieloma przeciwnikami.Jeśli w ogóle do tego dojdzie oznajmił. Zostań tam,dopóki nie będziesz absolutnie potrzebna.Wciąż siękurujesz, a ja powinienem poradzić sobie z wszelkimimaruderami, którzy tu dotrą. Ale& Ponieważ posługujesz się sztyletami, musiałabyśzbliżyć się do nich bezpośrednio, żeby któregośobezwładnić.Jeśli się zbliżysz, a oni otworzą ci rany, towykrwawisz się i osłabniesz; rozedrą cię na strzępy.Okay, więc zasadniczo stanowiłam przynętę. Po co mnie uzbrajałeś, skoro chcesz, żebym tylkoobserwowała? Pokusa działania była zbyt wielka. Musimy być przygotowani na wszystko.Zawsze.Westchnęłam.Może i nie podobała mi się jegologika, ale ją pojmowałam. Nie jestem zachwycony, że włączamy cię do akcjiwłaśnie teraz, kiedy nie poddaliśmy cię żadnymsymulacjom czy próbom.Będziesz zaskoczona tym, jakto wszystko wygląda.Ale musimy ustalić ponad wszelkąwątpliwość, że zombi polują właśnie na ciebie, a to jestnajlepszy i najszybszy sposób, żeby się o tym przekonać.Ciszę nocną rozdarł skowyt, tłumiąc mojązuchwałość.Nie skowyt wilka, tylko człowieka.Przycupnąwszy pod moim drzewem, Cole położył przedsobą miecze. Zwykle zostawiamy nasze ciała u jednego z nas,więc nikt nie może wyrządzić nam szkody, kiedy niejesteśmy się w stanie bronić. Wyciągnął małą kuszę zkabury przy kostce, a z drugiej broń palną. Ja i Bronxnie mogliśmy tego zrobić, bo musieliśmy cię tuprzywiezć.I tu zostawimy nasze ciała, z tobą.Nie martwsię, jeśli zbliżą się zombi.Naszym fizycznym powłokom nic się nie stanie.Wypatruj ludzi, a jeśli jacyś się pojawią, odstrasz ich. W porządku odparłam, nie mogąc zapanować naddrżeniem. Mówiłem ci, że zombi nie odczuwają żadnegobólu? spytał, wciąż tym nauczycielskim tonem. Jeślibędziesz zmuszona walczyć, nie próbuj ich zranić.Nic cito nie da.Wydają dzwięki, kiedy je uderzasz, bowytrącasz je z morderczego działania.Tym samym twoimjedynym celem musi być ich chwiloweunieszkodliwienie. Okay.Zdążyłam już postanowić, że będzie, co będzie.Niezamierzałam zmieniać zdania.Jeszcze jeden skowyt.Krzyk.Pomruki i jęki.Dzwięki dochodziły zewsząd.Nie byłam pewna, kto jewydaje, zombi czy przyjaciele Cole a.Potem dał sięsłyszeć szelest liści, tupot stóp. Tak, ścigają cię, bez dwóch zdań zauważył Cole. Bronx? Bronx skinął głową.Obaj chłopcy mieli okulary przeciwsłoneczne narzemykach wokół głowy.Cole rzucił mi parę, ale jeupuściłam.Wspaniale! Teraz powiedział Cole.Opuścili jednocześnie swoje ciała.Wydało się, że ktoś nacisnął kontakt, bo całą polanęoświetliły jasne halogeny, rzucając w moją stronęoślepiające promienie i odganiając wszelką ciemność.Zmrużyłam powieki, żeby przysłonić łzawiące nagleoczy.Zrozumiałam teraz, do czego potrzebne były okulary,tak jak ciemne półksiężyce pod oczami.Czerńpochłaniała światło i odbijała zbyt jasny blask,zapewniając mi optymalne widzenie.Bardzo sprytneposunięcie.Była to moja ostatnia racjonalna myśl.Z gęstwiny zielonych zarośli wypadł Szron, natwarzy miał rozmazaną czarną farbę.Nie nosił okularów.Rzucił się na ziemię i przetoczył kilka razy. Teraz, teraz, teraz!Gdy tylko znieruchomiał, w jego dłoniach pojawiłysię pistolety; wycelował.I chwała Bogu.Zjawiły się zombi nie parumaruderów, ale cała horda.Trach, trach! Zwist, świst.Aup, łup.Cole i Bronxpociągali za spust swojej broni; w powietrzu gwizdałykule i bełty.Zombi przewracały się i padały przyakompaniamencie pomrukiwań i jęków.Woń rozkładunabrała mocy; zaczęłam się krztusić.Przez zarośla przedzierały się kolejne, niektórepotykały się o swych towarzyszy, innym udawało sięutrzymać na nogach, lecz gdy tylko znalazły się w kręguświatła, podnosiły ręce, by zakryć oczy.Nigdy wcześniejnie widziałam ich w pełnym blasku.Teraz żałowałam, żeje widzę.Tak, cuchnęły rozkładem, co podkreślałojeszcze ich podarte odzienie, koszmarne rysy iporozrywana, obwisła skóra, ale miały w sobie teraz cośdziwnie& pięknego.Ich skóra była jak pokruszony lód, połyskującodcieniami onyksu i szafiru.Oczy, które wydawały sięczarne w ciemności, w świetle migotały rubinowo igłęboko hipnotycznie.Zombi, których nie trafiły pociski z broni Cole a czySzrona, ruszyły w stronę drzew, uświadomiwszy sobie, żenie mogą dotrzeć do chłopców, nie narażając się naoślepiający blask światła.Szczęśliwe zrządzenie losu dopóki za moimi plecami nie zerwał się wiatr i nie zaniósłim mojego zapachu.Zombi zastygły, wciągnęły wnozdrza powietrze, a ich rubinowe spojrzenia skupiły sięna mojej osobie.Nagle zapomniały o swojej awersjiwobec światła.Ruszyły do przodu. Roją się usłyszałam, jak Szron mówi do Cole amiędzy jednym strzałem a drugim. Wszędzie.Nadchodzą z każdej strony.Szron był obrócony twarzą do przodu, Cole krył tyły,a Bronx wyciągał ręce w lewo i prawo.Bum, bum, bum.Kule świstały we wszystkich kierunkach.Cole odrzucił pusty magazynek, potem szybko i złatwością wsunął do broni zapasowy, który trzymał zapaskiem.Wszyscy chłopcy celowali w szyje, starając sięza wszelką cenę uszkodzić przeciwnikom kręgosłupy.Trafili tak wielu, że zaczął rosnąć stos ciał.Mimo toliczba napastników nie malała.Kiedy padał jeden zombi,na jego miejscu pojawiało się dwóch kolejnych.Po prostunadchodziły bez końca.Gdy Cole wyczerpał zapas bełtówi kul, chwycił miecze i zaczął ciąć tę niepowstrzymanąmasę.Głowy odpadały od ciał, które waliły się na ziemię,ale tak jak przedtem ani głowy, ani ciała nie umierały.Poruszał się z płynną szybkością, cofał się, gdyktóryś z zombi sięgał ku niemu, potem brał zamach, byciąć każdego, kto się przed nim znalazł, i jednocześniewymierzał kopniaka każdemu, kto znalazł się za nim.Tupot. Nadchodzą! ktoś krzyknął.Szron i Bronx przestali strzelać.Zobaczyłam, żeprzez nawałnicę zombi, w obręb światła, przedarli sięTrina i Cruz.Ich dłonie promieniały.Zaatakowali ciżbę,zamieniając w popiół jednego przeciwnika za drugim.Znowu rozległo się: Nadchodzą!.Pojawili się Mackenzie, Derek i Haun, potem Lucas iCollins.Uświadomiłam sobie, że gdy przybrali postaćduchową, ich elektroniczne obręcze na kostkach nie mająznaczenia.Nigdzie nie dostrzegłam Brenta.Niektórzy chłopcy byli zakrwawieni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]