[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrzuciłem je do utylizatora.Obejrzałem się w lustrze i znowu zdumiałem się, \e tak ulgowomi przeszło: guz za uchem, porządny siniak na lewym ramieniu i kilka śladów na \ebrach.Iobtarte dłonie.Na szafce nocnej znalazłem wiadomość, w której serdecznie proponowano miwpłacenie pieniędzy za mieszkanie za pierwsze trzydzieści dni.Suma była wysoka, ale dozniesienia.Odliczyłem kilka kredytek i wsunąłem je do przezornie przygotowanej koperty, anastępnie poło\yłem się na łó\ku, podkładając zdrową rękę pod głowę.Pościel była chłodna,trzeszcząca świe\ością, przez otwarte okno wpadało słone morskie powietrze.Nad uchemprzytulnie syczał fonor.Miałem zamiar chwilę pomyśleć, ale byłem zbyt wykończony iszybko zasnąłem.Coś mnie obudziło.Otworzyłem oczy i zacząłem czujnie nasłuchiwać.Gdzieśniedaleko ktoś płakał albo śpiewał wysokim dziecięcym głosem.Ostro\nie wstałem iwysunąłem głowę za okno.Ktoś cienkim, zrywającym się głosem mamrotał:- W trumnach pobyli, wychodzili i \yli, jako \ywi pomiędzy \ywymi.Dało się słyszeć pochlipywanie.Z daleka, niczym brzęczenie komara, dobiegało: Dreszczka, dreszczka!.Znowu odezwał się \ałosny głos:- Krew z ziemią zmieszają, nie pojedzą.Pomyślałem, \e to pijana Wuzi płacze i zawodzi w swoim pokoju na górze.- Wuzi! - zawołałem półgłosem.Nikt się nie odezwał.Cienki głos wykrzyknął:- Odejdz od włosów moich, odejdz od mięsa mojego, odejdz od kości moich!Ju\ wiedziałem kto to.Wlazłem na parapet, zeskoczyłem na trawę i wszedłem doogrodu, nasłuchując pochlipywań.Pomiędzy drzewami zamajaczyło światło, szybkonatrafiłem na gara\.Brama była uchylona i zajrzałem do środka.Tam stał ogromny lśniącyopel.Na stoliku paliły się dwie świece.Pachniało aromatyczną benzyną i gorącym woskiem.Pod świecami, na ławce siedział Len w białej koszuli do pięt i boso, z grubą,zaczytaną ksią\ką na kolanach.Szeroko otwartymi oczami patrzył na mnie, a jego biała twarzzmartwiała z przera\enia.- Co ty tu robisz? - zapytałem głośno i wszedłem.Patrzył na mnie w milczeniu, potem zaczął dr\eć.Usłyszałem, jak stukają jego zęby.- Len, przyjacielu, nie poznałeś mnie? To ja, Iwan.Upuścił ksią\kę i wcisnął ręce pod pachy.Podobnie jak dzisiaj rano, jego twarzpokryta była potem.Usiadłem obok chłopca i objąłem go.Oparł się o mnie bezsilnie.Cały siętrząsł.Spojrzałem na ksią\kę.Niejaki doktor Nef uszczęśliwił ludzkość Wstępem do wiedzyo zjawiskach nekrotycznych.Kopniakiem posłałem ksią\kę pod stolik.- Czyj to samochód? - zapytałem głośno.- Ma-mamy.- Wspaniały ford.- To nie ford.To opel.- Rzeczywiście, opel.pewnie wyciąga ze dwieście mil, co?- Tak.- A skąd wytrzasnąłeś świece?- Kupiłem.- Naprawdę? Nie miałem pojęcia, \e w naszych czasach mo\na gdzieś zdobyć świece.A co, \arówka się przepaliła? Wyszedłem do sadu zerwać jabłko, patrzę, a tu światło wgara\u.Przywarł do mnie ciasno i powiedział szeptem:- Niech.niech pan jeszcze nie idzie.- Dobrze.A mo\e zgasimy światło i pójdziemy do mnie?- Nie, tam nie mo\na.- Gdzie nie mo\na?- Do pana.Do domu nie mo\na - mówił z ogromnym przekonaniem.-1 jeszcze długonie będzie mo\na.Dopóki nie zasną.- Kto?- Oni.- Jacy oni?- Oni.Słyszy pan?Wytę\yłem słuch, ale usłyszałem tylko, jak szeleszczą poruszane wiatrem gałązki, jakgdzieś bardzo daleko ludzie wrzeszczą: Dreszczka, dreszczka!.- Nic szczególnego nie słyszę - powiedziałem.- To dlatego, \e pan ich nie zna.Jest pan tutaj nowy, a oni nowych nie ruszają.- A kim są ci oni?- Wszyscy oni.Widział pan tego typa z guzikami?- Petiego? Widziałem.A dlaczego typa? Moim zdaniem to całkiem sympatycznyczłowiek.Len zerwał się.- Chodzmy - wyszeptał.- Poka\ę panu.Tylko cicho.Wyszliśmy z gara\u, podkradliśmy się do domu i ominęliśmy róg.Len przez cały czastrzymał mnie za rękę.Dłoń miał chłodną i mokrą.- Niech pan patrzy - powiedział.Rzeczywiście, widok był straszny.Na werandzie gospodarzy, wysuwającnienaturalnie wykręconą głowę przez poręcz, le\ał mój celnik.Rtęciowe światło z ulicypadało na jego twarz - niebieską, opuchniętą i pokrytą ciemnymi plamami.Przez uchylonepowieki widać było zamglone, zezujące w stronę nosa oczy.- Chodzą w świetle dnia niczym \ywi pomiędzy \ywymi - mamrotał Len, trzymającmnie obiema rękami.- Kiwają głowami i uśmiechają się, ale w nocy bledną jak trupy, a krewpojawia się im na twarzy.Podszedłem do werandy.Celnik był w pi\amie i dyszał ochryple.Poczułem zapachkoniaku.Twarz miał całą we krwi, mo\na by pomyśleć, \e upadł mordą w rozbite szkło.- Po prostu jest pijany - powiedziałem głośno.- Zwykły pijany człowiek.I chrapie.Przykry widok.Len pokręcił głową.- Jest pan nowy - wyszeptał.- Nic pan nie widzi.A ja widziałem - znowu go zatrzęsło.- Du\o ich przyszło.to ona ich przyprowadziła.i przynieśli ją.świecił księ\yc.Odpiłowalijej czaszkę.A ona krzyczała, tak krzyczała.a potem zaczęli jeść ły\kami.I ona jadła, iwszyscy się śmiali, \e ona tak krzyczy i szarpie się.- Kto? Kogo?- A potem przywalili ją drewnem i spalili.i tańczyli przy ognisku.a potemwszystko zakopali w ogrodzie.ona jechała po łopatę samochodem.wszystko widziałem.chce pan? Poka\ę, gdzie zakopali.- Wiesz co, przyjacielu - powiedziałem.- Chodzmy do mnie.- Po co?- Spać, a po co.Wszyscy ju\ dawno śpią, tylko my tu gadamy.- Nikt nie śpi.Jest pan zupełnie nowy.Nikt teraz nie śpi.Teraz nie wolno spać.- Chodzmy, chodzmy - powtórzyłem.- Chodzmy do mnie.- Nie pójdę - zaparł się.- Niech mnie pan nie dotyka.Nie wymieniałem pańskiegoimienia.- Zaraz wezmę pas i spiorę ci tyłek!To go chyba trochę uspokoiło.Znowu chwycił moją rękę i zamilkł.- Chodzmy, przyjacielu.Będziesz spał, a ja posiedzę przy tobie.Jak tylko coś sięstanie, od razu cię obudzę.Weszliśmy przez okno do mojej sypialni (wejścia przez drzwi Len odmówiłstanowczo) i poło\yłem chłopca do łó\ka.Miałem zamiar opowiedzieć mu bajkę, ale usnął odrazu.Twarz miał zmęczoną, podrygiwał we śnie.Przysunąłem fotel do okna, owinąłem siępledem i wypaliłem papierosa, \eby się uspokoić.Próbowałem myśleć o Rimeierze, rybakach,do których w końcu nie dotarłem, o tym, co miało się wydarzyć dwudziestego ósmego, omecenasach, ale nic z tego nie wychodziło i to mnie denerwowało.Denerwowało mnie, \e w\aden sposób nie mogę pomyśleć o swoim zadaniu jak o czymś wa\nym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]