[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Chodź, musimy się stąd wydostać – wyciągnęłam ku niej ręce.Spojrzała namnie nieufnie wielkimi, zielonymi oczami.Z wahaniem wyciągnęła swoje maleńkierączki.Objęłam ją, ona zaś wtuliła mocno twarz w moje włosy.Miałam nadzieję, żenie wyczuje skrzydeł pod bluzą.Delikatnie wciągnęłam ją z wraku.Nie mogła zobaczyć matki w takim stanie.Ten widok prześladowałby ją do końca życia.Nie pozwalając jej spojrzeć w stronępobojowiska, zaniosłam ją na czyjś równo przycięty trawnik i postawiłam na ziemi.49Przyjrzałam się jej uważnie.Krew na sukience musiała należeć do tej kobiety, onasama miała tylko kilka zadrapań.– Nic cię nie boli? Nigdzie się więcej nie zraniłaś? – pytałam starając sięobejrzeć dokładnej drobne skaleczenie na prawym nadgarstku.– Nie, nie boli.Gdzie mama? – Wielkie oczy zwróciły się do mnie pytająco.Musiałam coś szybko wymyślić, by ją uspokoić.– Twoja mama ma trochę więcej zadrapań, ale zaraz przyjedzie lekarz i jeopatrzy.Nic jej nie będzie – uśmiechnęłam się, starając się dodać dziewczynceotuchy i modląc się w duchu, by nie wyczuła niepewności w moim głosie.Skinęła głową, choć wciąż miała w oczach łzy.Nagle podeszła i wtuliła sięwe mnie niczym mała małpka.– Ja chcę do domu… zabierzesz mnie tam? – spytała płaczliwym głosikiem.Zdezorientowana usiadłam na mokrej trawie i zaczęłam ją kołysać.Nigdy niemiałam doświadczenia w postępowaniu z dziećmi.Bałam się, że mogę jąprzestraszyć.– Niedługo wrócisz do domu, obiecuję.Tylko przyjedzie lekarz.Siedziałyśmy tak chwilę uspokajać siebie nawzajem.Jennifer w końcuprzestała szlochać, tylko cicho wzdychała co jakiś czas.Zastanawiałam się, jakradził sobie Nate.Ale nie mogłam zostawić małej samej, nie potrafiłam więc też mupomóc.Przypomniałam sobie ten krzyk, kiedy chciał mnie ostrzec, to przerażenie woczach.Bał się o mnie.Ale dlaczego? Przecież mnie nienawidził.To nie miałosensu.Może nie chciał widzieć, jak ktoś ginie, nawet, jeśli to miałabym być ja? Amoże po prostu nie chciał, żeby właśnie mi coś się stało? Ostatnia wersja wydawałasię najmniej prawdopodobna, ale jak na przekór temu wzbudziła we mnie falę ciepłaz domieszką czegoś jeszcze.Nie potrafiłam tego nazwać.Spłynęło ciężko,powodując ucisk w brzuchu, który wywołał dziwne uczucie.Uczucie szczęścia.Płynnego szczęścia.Całkowicie irracjonalne, lecz tak wspaniałe, że nie chciałam sięjuż nigdy z niego wynurzyć.50Wreszcie przyjechało pogotowie.Usłyszałam, jak sanitariusze rozmawiają zNate’m.Pewnie zaraz tu przyjdą.Nie myliłam się.Dwóch młodych lekarzy szło wnaszym kierunku.Ścisnęłam mocniej Jennifer.– Już w porządku.Panowie zabiorą cię do mamy i do domu – pogłaskałam jejmałą główkę.Sanitariusze wypytali mnie o małą i całe wydarzenie.Starałam się opisaćwszystko jak najdokładniej, choć celowo pominęłam pierwszą część.Miałamnadzieję, że niczego nie zauważą.Ostatnią rzeczą, której w tej chwilipotrzebowałam, to dodatkowe pytania.Zauważyłam, że zza drzewa wszystkiemu przyglądał się Nate.Opartynonszalancko o pień, przypatrywał mi się z dziwną melancholią na twarzy.Przełknęłam głośno ślinę, odwracając wzrok i skupiając się plakietce z imieniemsanitariusza.To było chyba jeszcze gorsze, niż gdy był na mnie zły.Wtedyprzynajmniej nie czerwieniłam się aż tak wściekle.Gdy już wszystko było wiadomo, oddałam Jennifer i z wahaniem ruszyłam wjego kierunku.Patrzyliśmy, jak lekarz dodaje dziewczynce otuchy i powoli wsiadająo karetki.Raptem poczułam, jak moją dłoń przeszywa fala gorąca.Nate uniósł jądelikatnie do góry.– Krwawisz… – przejechał lekko opuszkiem po konturach dużego rozcięcia.Miał rację, rzeczywiście byłam ranna.To musiały być odpryski szkła, gdy pękłyszyby.Nie wypuszczał mojej dłoni, przyglądając się jej wnikliwie.Nagle zmieszałsię, jakby zdając sobie sprawę z tego co robił i schował ręce w kieszenie.Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się w milczeniu.Nie rozumiałam go.Był dlamnie zagadką.Nie potrafiłam przewidzieć żadnego z jego zachowań.To było dlamnie niepojęte.Ludzkie zachowania były proste do przewidzenia.Czasami zdarzałosię, iż potrafiły zaskoczyć, ale były to odosobnione przypadki.Nate był dla mniecałkowicie nieodgadniony.Ale w tej chwili nie miało znaczenia jaki był.Zawdzięczałam mu życie.Obawiałam się, iż jeśli mu podziękuję, znów na mnie51naskoczy, jak za pierwszym razem.Ale nie mogłam przecież tego tak zostawić.Trudno, jakoś to zniosę.Zebrałam się w sobie i przybrałam możliwie najspokojniejszy wyraz twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •