[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie znalazł odpowiedzi na żadne z tych pytań.Myśli kotłowały mu się pod czupryną.Postanowił przespać się z tym i czekać na dalszy ciąg opowieści Szarotki.Skierował kroki kuchałupie.Przed zamknięciem drzwi jeszcze raz zerknął w ciemność.Czegoś mu brakowało.Nigdzie nie widział swego czarta.Przypomniał sobie, że ostatni raz południk odezwał się doniego, zanim zeszli na Rówień.Może zabłądził na moczarach? Ale Koreda nie martwił siętym zbytnio.Zasunął drewniany skobel i wszedł do izby.A potem ułożył się na ławie i odrazu usnął.Skłębione myśli musiały uciec, jak tylko się położył.I tak skończył się pierwszy dzień opowieści o Kozlicach. Rozdział jedenastyktóry zawiera drugi dzień opowieści SzarotkiKoreda obudził się dopiero koło południa.Zwiatło wpadało przez niewielkie okna itworzyło jasne plamy na ciemnej podłodze.Szarotki nie było w izbie.Podniósł się i wyszedłprzed chałupę.Dopiero wtedy mógł się przyjrzeć polanie, na której stał dom zajmowany przezdziewczynę.Oprócz niego, po przeciwległej stronie, stały tam jeszcze dwie chałupy.Podobne, bielone i kryte strzechą.Górale spoza Równi tak nie budowali, ale widać tu, wrozlewiskach Beretyczu, inne niegdyś panowały obyczaje.Domy były długie, stawiane wjednej linii.Od lewej strony, kolejno, wchodziło się do izb mieszkalnych, potem do stodoły,aż wreszcie, z prawej, były niewielkie drzwiczki do owczarni, obory i chlewów.Wszystkobyło jednak opuszczone i poza domem Szarotki zupełnie zaniedbane.Drzwi przegniły iwypadły z zawiasów, okna pozarastały wysokimi chaszczami.Pokrycia dachów świeciłydziurami, a ocalałą, spłowiałą słomę pokrył płachtami zielony mech.Między kępami pokrzywi łopianów widać było resztki niegdysiejszych płotów, wyplatanych z okolicznych łozin.Między tymi wszystkimi zaroślami biegła jedna ścieżka, zapewne wydeptana przezdziewczynę.Przy jej końcu, na skraju lasu, Koreda zobaczył zdziczałe jabłonie i pogiętyorzech, złamany przez wiatr bądz starość.Resztki zdziczałego sadu z upływem czasu zrosłysię z lasem i tylko uważny obserwator mógł zauważyć, że drzewa te niegdyś rodziły owoce.Przysiółek musiał być opuszczony od wielu dziesiątków lat.Poza Szarotką nie było wnim nikogo, jeśli nie liczyć dwóch kóz, które leniwie pasły się w wysokiej trawie.Aąka żyławłasnym życiem.Brzęczenie i granie owadów miarowo narastało w uszach.Koreda czułdziwny spokój.Ten brak ludzi wcale mu nie przeszkadzał.Po dłuższej chwili spostrzegł Szarotkę, jak spokojnie szła pomiędzy wysokimichaszczami.Kiedy go zobaczyła, zawołała wesoło: O, już wstałeś, nie za wcześnie? Ostrzegałam cię przed tymi opowieściami, ale niechciałeś mnie słuchać! I nie żałuję!  odkrzyknął. Znajdzie się coś na śniadanie? Ho, ho, darmozjadzie.Aadnie tak objadać biedną, samotną dziewczynę z ostatnichzapasów? Chłopak stropił się nieco. No, nie frasuj się, coś się zawsze znajdzie.Ale musisz na jedzenie zapracować. Co mam robić? Chłop zawsze się w obejściu przyda.A i mnie, w moim stanie, pomoc nie zawadzi.Najpierw narąb drewna.I wskazała dłonią spiętrzoną kupę gałęzi za chałupą.Była to sterta uschniętych drzewek,przyciągniętych z lasu.Wszystkie pomarły, zanim je Szarotka dotknęła.Koreda dziarskochwycił za siekierę i zaczął rąbać suche pnie i konary na zdatne do użytku polana.Przyrobocie czas szybko leciał.Zciągnął koszulę i pracował dalej.Nie zauważył, jak mu się dziewczyna przygląda.Stała wsparta o węgieł i mrużyła oczyod słońca.Koreda wyprostował się i przetarł ręką spocone czoło. Starczy tego, nie musisz rąbać wszystkiego na raz. Dobrze, jeszcze skończę z tą starą olchą. A potem przynieś wody ze strumienia  dziewczyna wskazała dwa cebrzyki, stojące ujej stóp  ścieżką w las, trafisz.Tylko nie nabierz suchych liści i mułu!Kiedy wrócił, sapiąc pod ciężarem pełnych wiader, na stole czekała na niego gomółkasera i dwa świeże, gorące podpłomyki. Dzielna jesteś, skoro sama sobie ze wszystkim radzisz  rzekł do Szarotki, zamaszyścieodstawiając cebrzyki.Trochę wody wylało się na podłogę. A co mam innego robić? Zresztą, kiedy myślę o porodzie, od razu mi lżej.I już wolęnosić wodę i rąbać drwa.Zaśmiali się oboje.W mgnieniu oka pochłonął ser i pieczywo. Jesz jak niedzwiedz  powiedziała z uznaniem Szarotka. Nie wiem tylko, czy cinastarczę z jedzeniem!Koreda uśmiechnął się niewinnie.Dziewczyna odezwała się po krótkiej chwili: Dobra, idziemy nałapać pstrągów.Coś przecież jeść trzeba.I poszli w las, a potem kawałek w górę strumienia.Wreszcie Szarotka przystanęła. Tu jest dobre miejsce.Strumień rozszerzał się nieco.Nad wodą zwieszały się leszczynowe gałęzie.Zwiatłomigotało na spokojnej, leniwej tafli.Koreda ściągnął kierpce, podwinął portki i wszedł dowody.Długo brodził, wypatrując ryb.Ale nic nie mógł znalezć. Jak tak chlapiesz wodą, to nic dziwnego, że uciekają!  Szarotka siedziała na brzegu iobserwowała go uważnie.Odkąd się poznali, co chwila przyłapywała go na jakiejś nieporadności, na jakiejśsłabości.Koreda, mimo doświadczeń z dziwożonami, był wobec wesołej dziewczynybezradny.Z początku trochę drażniło go to jej droczenie, ale z czasem przyzwyczaił się i do tego.Aż się sobie dziwił, że przyszło mu to tak łatwo.Ostrożnie, czając się na ryby, spoglądałna Szarotkę.Dziewczyna była ładna.Miała wiele uroku i życia.Chłopak z Jasionki ciężkowestchnął.W jego życiu ostatnio pojawiały się same ładne kobiety.I zadumał się nad tymdziewczęcym pięknem, nadal nie znajdując żadnej ryby. %7łebyś był pomocny, to nie powiem  głos Szarotki wyrwał go z zamyślenia.Dziewczyna właśnie ściągnęła kierpce i zakasała spódnicę do kolan.Kiedy wetknęła jejkońce za pas, weszła do wody. Jesz jak niedzwiedz, a ryby złowić nie potrafisz.A gdybyś się trochę niedzwiedziowipoprzyglądał, tobyś dobrze wiedział, co robić.I Szarotka zaczęła udawać króla puszczy.Kołysząc się na nogach, weszła na środekstrumienia i pochyliła się nisko nad wodą.W końcu klęknęła w potoku i zastygła w bezruchu.Koreda wyobraził sobie ją jako niedzwiedzia.Nagle wybuchnął śmiechem. Zmiej się, śmiej, niezdaro  powiedziała, nie odrywając oczu od dna  gdybym się naciebie oglądała, tobyśmy dziś okruszyny z podłogi wydłubywali.Nagle gwałtownie machnęła ręką i na brzeg, wraz ze smugą rozbryzganej wody, poleciałacałkiem słusznych rozmiarów ryba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •