X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieli przyjechać z�Euro-py, z�Kalifornii, z�całego Wschodniego Wybrzeża.Gdy Markpoznawał kogoś nowego, również go zapraszał, więc lista gościspuchła do niemal trzystu osób.Zlub był jak wielka, nadcią-gająca fala, którą już widać na horyzoncie, nieunikniona i�byćmoże śmiertelnie niebezpieczna.Mimo wszystko na pierwszymplanie przez cały czas pozostawały potrzeby farmy.Prognozyw�radiu ostrzegały przed przymrozkami.Trzeba było wcześ-niej zebrać dynie, żeby się nie zmarnowały, a�także wszystkiepomidory, które jeszcze pozostały na krzakach.Nieoczekiwa-nie ocieliła się Raye.Pewnego ranka znalezliśmy jej wielkiegobyczka na pastwisku.W�trzech czwartych był to holsztyn, miałdługie nogi i�sierść w�czarno-białe łatki.Wymię Raye nabrzmia-ło i�stało się dwukrotnie większe.Dojenie jej przypominało te-raz otwieranie zamka wytrychem.Dwa razy dziennie dawałapo piętnaście litrów mleka.Każde dojenie zajmowało Markowialbo mnie dwie godziny.Stopniowo porzucałam wszystkie oczekiwania, które wcześ-niej miałam wobec ślubu.Już wiedziałam, że nie pomalujemy238 � 239 domu ani nie naprawimy rozbitej szyby.Wnętrze z�fałszywychcegieł i�paneli pozostanie, jakie było, a�trawnik w�najlepszymwypadku będzie świeżo wygryziony przez krowy.Podczas lun-chu układaliśmy menu i�wypisywaliśmy listę rzeczy do zrobienia:uprzątnąć siano ze stryszku, zbudować schody, doprowadzić in-stalację elektryczną, znalezć krzesła i�stoły, zabić byka na pieczeń,zabić kurczaki na wcześniejszy obiad, napisać tekst przysięgi.Jedzenie w�okresie zbiorów jest tak dobre, że im mniej się z�nimrobi, tym lepiej.Niedzielne obiady były ćwiczeniem się w�pro-stocie: zielona sałata prawie bez dodatków, ugotowana na parzezielona fasolka z�masłem, buraczki upieczone w�piecu i�pokro-jone w�plastry z�odrobiną oliwy, kropelką octu i�kilkoma ga-łązkami koperku.To właśnie jedliśmy w�ostatnią sobotę przedprzyjazdem gości, gdy pojawił się temat nazwiska.Nigdy nawetnie przyszło mi do głowy, że mogłabym je zmienić.Nina zacho-wała po ślubie swoje nazwisko, podobnie jak większość innychkobiet, które znałam.Lubiłam swoje nazwisko, podobało misię to, że zaczyna się na tę samą literę co imię, przemawiała domnie solidność czterech sylab.Nie miałam nic przeciwko na-zwisku Marka, ale to było moje, oznaczało mnie, podobnie jaksłowo  widelec oznaczało rzecz, którą trzymałam w�ręce.Nieuważałam, że powinnam się tego wyrzec.Chyba wydawało misię, że Mark o�tym wie, chociaż nigdy na ten temat nie rozma-wialiśmy.Byłam wstrząśnięta, gdy powiedział, że ma inne zdanie.Myślał o�dzieciach.Bardzo nie lubił podwójnych nazwisk i�wy-jaśnień, które stają się wówczas konieczne, szczególnie w�spo-łeczności, gdzie różne nazwiska u�małżonków są uważane za cośniezwykłego.Poza tym, stwierdził, zmiana nazwiska jest mia-rą zaangażowania, lingwistycznie podkreśla fakt, że stajemy sięrodziną.Słuchając go, czułam, jak się najeżam i�przygotowujędo obrony swojej pozycji.  Chyba więc to ja będę musiał przyjąć twoje nazwisko� po-wiedział w�końcu Mark, wzruszając ramionami.To rozwiązaniewydawało się równie proste i�wielkoduszne jak posiłek, którywłaśnie przyrządziliśmy.Na tydzień przed ślubem przyjechali nasi rodzice.Wszyscyczworo starali się, jak mogli, ukryć zdumienie, gdy zobaczyli,że na stryszku, gdzie miały odbywać się tańce, wciąż leży sianoi�że oprócz sporządzenia listy rzeczy do zrobienia, nie zaczę-liśmy jeszcze żadnych przygotowań.Przydzieliliśmy im zada-nia według ich umiejętności i�zainteresowań.Moja mama za-jęła się sprzątaniem, ojca wysłaliśmy na drugą stronę jeziora,do Vermontu, po beczki z�piwem i�cydrem, ojciec Marka miałzbudować schody na stryszek i�założyć instalację elektryczną,a�jego mama zajęła się rękodziełem i�zaczęła szukać brązowegopapieru do przykrycia stołów oraz trzystu czerwonych banda-mek, którymi miały być przewiązane serwetki.Siostra Markaprzyjechała razem ze swoim rudym cherubinkiem, dwuletnimOlinem, i�zajęła się kwiatami.Nic nie szło gładko.To była konsekwencja naszego brakuwcześniejszego planowania.Stryszek, gdzie miała być podanakolacja, upstrzony był odchodami gołębi, od bardzo starychi�wyschniętych na proszek po świeże i�mokre.Gdy moja mamaczyściła nierówne drewniane podłogi, gołębie nadlatywały z�da-chu i�zostawiały świeże pamiątki.Pojechaliśmy z�Markiem dosklepu żelaznego i�kupiliśmy siatkę drucianą, którą zasłonili-śmy wlot na strych.Ale na tym problemy się nie kończyły.Naszwybieg dla drobiu znajdował się za blisko stodoły.Co bardziejprzedsiębiorcze kury odkryły już stryszek i�lubiły go odwiedzać,żeby składać tu jajka albo grzebać w�świeżo wyczyszczonej pod-łodze.Moja mama najbardziej ze wszystkich żywych istot niecierpi kur.Stwierdziliśmy, że musimy przenieść kurnik i�wybieg240 � 241 zarówno ze względu na równowagę psychiczną mojej matki, jaki�dlatego, że goście mogliby się potknąć o�kurę, wchodząc ponieistniejących jeszcze schodach.Na trzy dni przed ślubem zamknęłam wieczorem kury w�kur-niku, przyczepiłam kurnik do traktora i�odciągnęłam go nanajbliższe pole, pięćdziesiąt metrów dalej.Jednak następne-go ranka kury i�tak trafiły do stodoły i�na stryszek, a�co gor-sza, gdy nadszedł wieczór, zlekceważyły kurnik i�rozsiadły sięw�dawnym miejscu.Prawie setka wcisnęła się w�żywopłot i�nabelki w�stodole, pod którymi nasi goście mieli jeść.Choć byli-śmy wtedy mało przytomni, rozumieliśmy, że tak nie może być.Oprócz ryzyka potknięcia się o�nie i�tego, że brudziły, kury niemogły spać na zewnątrz, bo zjadłyby je sowy albo oposy.Pró-bowaliśmy je skierować w�stronę kurnika za pomocą zaimpro-wizowanych siatek i�kawałków płotu, ale one cały czas wyrywałysię na wolność, przelatując nad ogrodzeniami.Widziałam, jakmoja mama w�rękawicach roboczych dzielnie trzyma jeden ko-niec siatki, i�w�tym momencie nie miałam żadnych wątpliwości,że bardzo mnie kocha.W�końcu daliśmy sobie spokój z�siatką.Ręcznie wydłubaliśmy całą setkę kur z�prowizorycznych grzęd,szukając ich z�latarką, i�po jednej, po dwie zanieśliśmy je do kur-nika.Zeszło nam do północy.Potem wszystko zaczęło się dziać naraz.Przyjechali bliscyprzyjaciele i�mnóstwo kuzynów Marka.Nina i�jej mąż Davidprzylecieli z�Kalifornii, a�mój brat i�Dani z�Virginia Beach.W�czystych cywilnych ubraniach wszyscy wyglądali na farmiejak cudzoziemcy.Moja szwagierka, która jest przedstawicielkąhandlową firmy farmaceutycznej, nosiła ładne zestawy ubrańw�podstawowych kolorach i�płaskie, czyste buty.Tylko mojaprzyjaciółka Cydni i�jej mąż Steve wydawali się tu na miejscu.Cydni wychowała się na ranczu pod miasteczkiem w�Idaho, któ-rego populacja wynosiła czterdzieści osób, i�w�dniu ich ślubu wszystkie druhny wyrywały z�ogrodu cebulę na sałatkę ziemnia-czaną oraz jezdziły po dolinie ciężarówką, zbierając od sąsiadówcięte kwiaty i�jajka.Steve trenuje i�podkuwa konie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  

    Drogi uД‚В„Д№Д„Г„ЕЎД№Вџytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.