[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niekiedyrobiłem z papieru rozmaite wycinanki albo zabawiałem się grą w karty w rodzinnymgronie, czy też z kolegami.W ładną pogodę, gdy były ku temu warunki, wychodziłem z domu i bawiłem się zeswoimi rówieśnikami na śniegu albo jezdziłem na sankach, nartach lub łyżwach.Dużą atrakcją było wskakiwanie na sanie ciągnione przez konie, którymi chłopiprzejeżdżali przez wieś.Zwykle właściciel zaprzęgu nie protestował, a bywało nawet,że śmiał się i, chcąc zrobić nam większą przyjemność, popędzał jeszcze koniabatem.Zdarzało się jednak, że musieliśmy z sań zeskakiwać szybciej, niż na nie23wskoczyliśmy, widząc, jak gospodarz, ściskając bat w garści, ma zamiar nimsmagnąć, lecz tym razem nie konia.Innym sposobem na podobną przejażdżkę byłodoczepianie się swoimi sankami do przejeżdżających sań konnych.Najczęściejjednak na sankach i nartach zjeżdżaliśmy z Suprunowej Góry i Makowicy.Sanki, które wymagały mocniejszej konstrukcji, zazwyczaj wykonywali namojcowie, a narty i drewniane, podkuwane drutem łyżwy robiliśmy sami.Gdy ktoś niemiał łyżew, jezdził po lodzie na podeszwach butów albo na żelaznych podkowach,którymi zwykle podkuwano obcasy, aby się szybko nie zdarły.Jeżdżąc napodkowach, unosiliśmy zelówki do góry i choć mogłoby to wydawać się małowygodne, niektórzy chłopcy byli prawdziwymi mistrzami tej jazdy.W zimowe wieczory najwięcej czasu poświęcałem na odrabianie lekcji,szczególnie gdy następnego dnia szedłem do szkoły.Często majsterkowałem wdomu lub zajmowałem się czym innym, podobnie jak w dzień, jakkolwiek pracawieczorem była trochę utrudniona.Przy lampie naftowej bowiem widoczność byłasłaba, a poza tym ojciec albo siostry zwykle umiejscawiali lampę tak, aby przedewszystkim dobrze świeciła przy wykonywaniu ich czynności.Gdy byłem trochę większy, pozwalano mi wieczorami wychodzić na dwór, możedlatego, żeby w domu było więcej miejsca i abym starszym nie przeszkadzał wpracy.Ja ze swej strony chętnie korzystałem z tego przyzwolenia, zwłaszcza kiedynie miałem nic pilnego do roboty.Nie mogę jednak pochwalić się, by ten czasspędzany na dworze upływał bardzo użytecznie lub w sposób wart naśladowania.Zwykle chodziłem z innymi chłopcami bez celu po wsi, czasem świecąc, gdzie siętylko dało, kieszonkową latarką, jeśli któryś z nas nią rozporządzał.Były onewówczas wśród nas rzadkością i bardzo dumny i ważny był ten, kto taką posiadał.Niekiedy przychodziły nam do głowy inne głupie pomysły i gdy na przykład byli znami mocni, szczególnie starsi już chłopcy, zdarzało się, że póznym wieczoremrozbieraliśmy czyjś konny wóz, jeśli nie był zbyt wielki, po czym częściami wnosiliśmyna dach stodoły i tam go z powrotem składaliśmy.Po zejściu z dachu odstawialiśmydrabinę i szliśmy do domu na kilka godzin snu, a rano z zadowoleniemwysłuchiwaliśmy nadchodzących z całej wsi niesamowitych wieści na temat naszegowyczynu.Czasami, kiedy na dworze była marna pogoda, szliśmy do któregoś z kolegów dodomu i prowadziliśmy pogawędki na różne tematy, ewentualnie graliśmy w jakieś gry.W jesienno-zimowe wieczory często sam chodziłem do Antka, u któregospędzałem bardzo dużo czasu.Bywałem również u Stacha i odwiedzałem innychkolegów.Do mnie chłopcy rzadko przychodzili, gdyż u nas zwykle przebywali starsiludzie, przeważnie mężczyzni."Mój ojciec prócz gospodarowania na siedmiu hektarach do naszego utrzymaniadorabiał jeszcze szewstwem.Zajęcie to wykonywał najczęściej zimą, zwłaszcza wdługie zimowe wieczory.Z tego powodu przez nasz dom przewijało się dużo ludzi iczęsto było w nim gwarno i wesoło.Jedni przynosili buty do naprawy, inni jeodbierali, a każdy przy tym jeszcze trochę posiedział.Niektórzy ludzie przynosili butyi czekali na ich naprawę na miejscu.Byli też tacy, którzy nie wiedząc, co z wolnymczasem począć, przychodzili po prostu na pogawędkę, gdyż zawsze mogli spotkać unas kogoś do towarzystwa.Ojciec nigdy nie palił tytoniu.Pamiętam wielu innych mężczyzn, którzy także niepalili, ale nieraz było tylu palących, że w mieszkaniu było bardziej ciemno od dymuniż z powodu słabo świecącej lampy.Palono papierosy z własnej krajanki, którąnazywano machorką, bowiem chłopi często uprawiali tytoń na polach i w ogrodach,24zarówno na sprzedaż do skupu, jak i na własny użytek.Machorkę zawijanonajczęściej w skrawek gazety i przypominam sobie, że nie każde jednakowo dobrzedo tego celu się nadawały.Zależało to najbardziej od grubości papieru im cieńszybył papier, tym lepszy.Zwracano też uwagę na jego miękkość, a być może także najego zapach i smak.Niektóre gazety były więc bardziej poszukiwane, innymi wręczpogardzano.Niestety, tytułów owych dzienników i czasopism już nie pamiętam.Rozmawiano na różne tematy.Niektóre opowiadania opisywałem już uprzednio.Najczęściej uczestnicy tych rozmów mówili o rolnictwie, gospodarowaniu, hodowli,suszach, deszczach, siewie, zbiorach, płodach rolnych i podatkach.Niektórzyopowiadali, jak budowali swój dom lub inny budynek.Chwalili się inwentarzemżywym, a szczególnie dumni byli ze swoich koni.Bardzo dużo rozmawiali na tematostatniej wojny, a zwłaszcza ci, którzy na niej walczyli.Wspominali także o wojniepoprzedniej, jak i o międzywojennych czasach.Dyskutowali o polityce, o różnychpartiach i o aresztowaniach AK-owców.Mówili o zniszczeniach wojennych i omordach popełnionych w czasie wojny na %7łydach.Rozprawiali o wysiedleniu w 1947roku kilku ukraińskich rodzin z Serpelic i o polskich osiedleńcach ze wschodu, zterenów zajętych przez Związek Sowiecki, którzy zamieszkali na pozostawionychprzez Ukraińców gospodarstwach.Mówiono również o rzeszach polskich uchodzcówze wschodu, przejeżdżających przez naszą wieś konnymi wozami z ich skromnymdobytkiem i ciągnących dalej na zachód, zapewne w większości docierających doziem zachodnich i północnych, po wojnie do Polski dołączonych.Czasami rozmawialio swoich przebytych chorobach lub wyliczali listę znajomych osób, które już zmarły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]