[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W obozie wybuchła epidemia.Znaczna część ludzi jest zarażona.Niektórzy chorzyumierają w ciągu kilku godzin.Bez waszej pomocy nie damy sobie rady.Przybrałem pokerową twarz i czekałem.Bryzold popatrzył na Wielkiego Mistrza, tenskierował spojrzenie na trzeciego przy stole.- Nie jesteśmy uzdrowicielami.Musi się pan zwrócić do lekarzy, będą tańsi i pomogąwam lepiej od nas - odpowiedział Bryzold.- Słyszałem kilka historyjek o tym, jak zlikwidowaliście w zarodku ogniska dżumy, tyfusuplamistego i wąglika.I nie było to znowu aż tak dawno.Wielki Mistrz obrzucił mnie gorsząco pogardliwym spojrzeniem. - Leczenie chorób, o których pan mówi, wymaga zakazanych działań.Nie mamy licencjina leczenie, nie mamy uprawnień do wykorzystywania niektórych umiejętności i zdolności.Jeślibyśmy zrobili coś takiego, ryzykowalibyśmy, że państwa Ligi Handlowej wypędzą nas zeswoich terytoriów.To oznaczałoby nasz koniec, ponieważ ludzie wcale nie są tacy liberalni.Wyglądało to na ostateczną i definitywną odmowę.Byłem zrozpaczony, gorączkowozastanawiałem się, co dalej.Nie mogłem się poddać, ale nie widziałem żadnego innegosposobu, jak pozyskać ich współpracę.Nawet gdybym stąd wyszedł z tymi trzemamężczyznami jako zakładnikami, nie byłem pewny, czy na coś by mi się to zdało.Niemówiąc o tym, że pewnie by mi się to nie udało.- A gdyby, nadmieniam, gdyby - po raz pierwszy do dyskusji wtrącił się trzeci przy stole -podobne historyjki były prawdziwe, potrafilibyśmy wyleczyć jedynie tylko te choroby.Resztki starej wiedzy i umiejętności są niepełne i rozproszone.Jego głos się załamywał i skrzypiał, jakby nie mówił od dziesiątków lat i struny głosowejuż dawno odzwyczaiły się od podobnego wysiłku.- To wąglik - stwierdziłem.- Na jakiej podstawie pan tak twierdzi? - prawie krzyknął Wielki Mistrz i wydawało się,że nie wie, na kogo ma być bardziej wściekły.Na mnie czy na trzeciego czarownika.Możenie byli w swoich stanowiskach tak jednomyślni, jak udawali? - Jest pan lekarzem alboprzynajmniej felczerem? Ma pan doświadczenie z podobnymi rzeczami? - zarzucił mnie seriąpytań, jednocześnie gwałtownie gestykulując.- Nie jestem, ale ja również mam wykształcenie w naukach przyrodniczych, co mipomogło w ocenie choroby - odpowiedziałem jak najspokojniej potrafiłem.Ten stary piernik mnie irytował, jednak wszystko niewątpliwie zależało od niego.Dlategostarałem się być uprzejmy i przypominałem sobie wszystkie te lekcje zachowaniadworskiego, które kiedykolwiek otrzymałem, i że było ich mnóstwo.Gdy znów zacząłemmówić, upewniłem się, że w moim głosie nie został nawet ślad po sarkazmie i ironii.Wybrałem ton, jakim studenci recytują wykute fragmenty na egzaminach.- yródłem zakażenia wąglikiem, czyli anthraksem, są chore zwierzęta, bydło, owce, kozy,konie.Choroba przenosi się przez odchody zwierząt, nawóz, kurz, zakażoną wodę.W suchymgruncie może przetrwać nawet wiele lat.Istnieją trzy różne postaci: skórna, jelitowa i płucna,w zależności od drogi, jaką zakażenie dostało się do organizmu.Ludzie zarażeni przez dotykmogą przeżyć, ludzie zarażeni drogą oddechową czy poprzez spożycie wody - nigdy.Postaćskórną można łatwo rozpoznać po zsiniałej wysypce, która często zamienia się w naciekzapalny.Farmerzy w obozie najczęściej są zakażeni postacią jelitową i płucną, u jednego starca odkryłem też postać skórną.Wysypka oczywiście nie zdąży się rozwinąć, ponieważchorzy do tego czasu umierają.Dlatego tak trudno było stwierdzić, o jaką chorobę chodzi.- Ale to wcale nie dowodzi, że to jest wąglik! - zajęczał zezłoszczony staruszek.- Cholera, to jest wąglik! - krzyknąłem na niego.Z biegiem lat moja samokontrola trochęsię stępiła.Wściekle rzuciłem na stół skórzany worek i rozwiązałem sznurek.- Przekonajcie się sami! To są płuca jednego z chorych!Wielki Mistrz z przerażeniem odskoczył, Bryzold siedział bez ruchu, trzeci mężczyzna zciekawością pochylił się nad stołem.Przez chwilę przyglądał się czarnemu kłębowi tkanki,potem popatrzył na mnie, a w kącikach ust zamajaczył mu rozbawiony uśmiech.- Sam pan to wydostał?- Tak.- I doniósł pan to aż tutaj?- Tak.- Jest pan człowiekiem o wielu talentach.Wstał, krótko popatrzył na Bryzolda i na Wielkiego Mistrza i swoim ochrypłym głosem zniezwykłym frazowaniem oświadczył:- Posiadanie własnej cytadeli, koniec represji i ograniczeń państwa, które udziela namazylu, to dla naszego klanu zbyt duża szansa, żebyśmy się jej zrzekli.Jako MistrzZapomnianych Umiejętności oświadczam, że jestem w stanie sprostać wymaganiom panaKoniasza co do wyleczenia farmerów.Proponuję, żebyśmy dobili targu.Domagam sięgłosowania.Wielki Mistrz z niechęcią kiwnął głową.- Następuje głosowanie.Jestem przeciw.- Jestem za - powiedział Mistrz Zapomnianych Umiejętności.Wszyscy trzej odwrócili się do Bryzolda.- Za - wymówił wyraznie.Gdybyśmy nie byli w piwnicy, kamień, który spadł mi z serca, przebiłby podłogę.Wielki Mistrz z rezygnacją wzruszył ramionami.- Postanowione, dobijemy tego targu.Zaczęło się negocjowanie warunków.Dopiero pózniej dowiedziałem się, że w tym czasiepierwsi czarownicy wyruszyli już z miasta na koniach i lekkich wozach z materiałamimedycznymi.Haurowie byli co prawda narażeni na najróżniejsze ograniczenia i oficjalnerepresje, ale kiedy potrzebowali, żeby w nocy otwarto im bramy miejskie, nie stanowiło to dla nich dużego problemu.Prowadziliśmy rozmowy prawie dwie godziny.Teraz mówił tylko sam Wielki Mistrz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •