[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłem wybrać taki,który nie był w to wmieszany, lecz docierając tam trafiłbym do niewłaściwego punktu.Nie dostałbym tam tego, co było mipotrzebne.Jeżeli ataki Chaosu stale zdarzały się na trasie marszu mych pragnień przez Cień, to musiały być powiązane znaturą owych pragnień.I wcześniej czy pózniej będę musiał stawić im czoło.Nie zdołam ich uniknąć.Takie były zasady tejgry i nie mogłem się skarżyć, gdyż sam je ustaliłem.- Jedziemy dalej - oświadczyłem.- To jest cel moich pragnień.Młodzik jęknął i - pewno z wdzięczności, że powstrzymałem Ganelona od wycinania dziur w jego ciele - ostrzegł:- Nie jedz do Avalonu, panie! Nie ma tam nic, czego mógłbyś potrzebować.Zabiją was!Podziękowałem mu uśmiechem.Ganelon zachichotał.- Zabierzmy go ze sobą - zaproponował.- Niech stanie przed sądem za dezercję.Chłopiec wstał z wysiłkiem i rzucił się do ucieczki.Wciąż roześmiany Ganelon wyjął sztylet i wzniósł rękę dorzutu.Uderzyłem go w ramię i broń poleciała daleko od celu.Chłopak znikł wśród drzew, a Ganelon śmiał się bez przerwy.Kiedy się uspokoił, odszukał swój sztylet.- Powinieneś pozwolić mi go zabić - powiedział.Sam wiesz.- Postanowiłem inaczej.Wzruszył ramionami.- Jak wróci nocą i poderżnie nam gardła, może zmienisz zdanie.- Pewnie zmienię.Ale on nie wróci.Wiesz o tym.Znów wzruszył ramionami.Nabił na sztylet kawałek mięsa i zaczął przypiekać nad ogniskiem.- Trzeba przyznać, że wojna nauczyła go dobrze pracować nogami - stwierdził.- Być może istotnie zbudzimy sięrankiem.Ugryzł kawałek i zaczął przeżuwać.Uznałem to za słuszną ideę i przygotowałem coś takiego dla siebie.Wiele godzin pózniej zbudziłem się z niespokojnego snu, by przez zasłonę liści popatrzeć na gwiazdy.Jakaśskłonna do złych wróżb część mej podświadomości przywołała obraz chłopca i w niemiły sposób wykorzystała jego i mnie.Długo nie mogłem zasnąć.Rankiem zadeptaliśmy popioły ogniska i ruszyliśmy dalej.Tego popołudnia dotarliśmy do gór i następnego dniaprzekroczyliśmy je.Na naszym sziaku trafiały się czasem świeże ślady ludzi i koni, lecz nie spotkaliśmy nikogo.Dzień pózniej minęliśmy kilka zagród, lecz nie zatrzymywaliśmy się przy żadnej.Nie korzystałem z szalonej,diabelskiej trasy, którą wybrałem wypędzając Ganelona.Była krótka, lecz dla niego byłaby przykrym wspomnieniem.Potrzebowałem także czasu do namysłu i taka podróż niezbyt by mi odpowiadała.Teraz, jednak długa droga zbliżała się dokońca.Po południu osiągnęliśmy niebo Amberu.Podziwiałem je w milczeniu.Las, przez który jechaliśmy, mógłby być20 / 63 Zelazny Roger - Karabiny Avalonu - tom 2niemal Lasem Ardeńskim.Tyle że nie słyszałem głosu rogów, nie było Juliana ani Morgensterna, nie było ogarów burzy,które by nas ścigały jak w Ardenie, kiedy przejeżdżałem tamtędy ostatnim razem.Był tylko śpiew ptaków w koronachwielkieh drzew, skarga wiewiórki, szczeknięcie lisa, plusk wodospadu, biele, błękity i róże kwiatów w cieniu liści.Wieczorny wietrzyk, chłodny i delikatuy, uśpił mnie niemal i byłem zupełnie nie przygotowany na widok rzęduświeżych grobów obok drogi, zaraz za zakrętem.Trawa wokół nich była zgnieciona i stratowana.Przystanęliśmy nachwilę, lecz nie zauważyliśmy niczego, czego nie byłoby widać na pierwszy rzut oka.Kawałek dalej minęliśmy jeszcze jedno takie miejsce, a potem kilka wypalonych zagajników.Droga byłaporządnie wyjeżdżona, a krzaki na poboczach połamane i zdeptane, jakby przechodziło tędy wiele ludzi i zwierząt.Wpowietrzu unosił się zapach spalenizny.Przejechaliśmy obok rozkładającego się, na pół pożartego końskiego ścierwa.Niebo Amberu nie dodawało mi już otuchy, choć potem przez dłuższy czas szlak był czysty.Dzień zbliżał się ku końcowi i drzewa rosły coraz rzadziej, gdy Ganelon zauważył smugi dymu na południowymwschodzie.Skręciliśmy w pierwszą ścieżkę, która zdawała sią biec w tamtą stronę, mimo że nie prowadziła do Avalonu.Trudno było dokładnie ocenić odległość, lecz widzieliśmy, że nie dotrzemy na miejsce przed nocą.- Ich wojska.jeszcze obozują? - zastanawiał się Ganelon.- Albo armia tego, co ich zwyciężył.Potrząsnął głową i sprawdził, czy miecz lekko wychodzi z pochwy.Przed zmrokiem zjechałem ze ścieżkizwabiony odgłosem płynącej wody.Był to świeży, czysty potok płynący od gór i wciąż niosący odrobinę ich chłodu.Umyłem się, przyciąłem brodę, która zdążyła już odrosnąć, i oczyściłem ubranie z pyłu dróg.Zbliżaliśmy się do celupodróży i chciałem wystąpić z tą odrobiną splendoru, na jaką mogłem sobie pozwolić.Ganelon uznał moje racje.Zdobyłsię nawet na ochlapanie sobie wodą twarzy i głośne wytarcie nosa.Stojąc nad brzegiem i mrugając w stronę nieba oczami, z których wypłukałem kurz, zobaczyłem, że krąg księżycastaje się czysty i ostry, a zmętnienie jego krawędzi znika.Zdarzyło się to po raz pierwszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •