X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Borja nie mógł zacząć.Potrzebował drugiego dziadka.- Na co czekasz, Borja? - niecierpliwił się Pere.471 To, co przygotował, nie było zwykłym koncertem; było le�karstwem, które wymyślił w swojej młodzieńczej naiwności,żeby ratować życie ojca.I palce zdrętwiały mu ze strachu.Cisza.Cisza.Cisza.Długo jeszcze trwała ta cisza, zanim odzyskał władzęw rękach.Wtedy zabrzmiała pierwsza nuta.Utwór skomponowany był po mistrzowsku, a pianista byłwybitnym artystą.Akordy rosły i unosiły się w górę.Fascy�nująca melodia miała w sobie wyjątkową delikatność.Wyma�gała wirtuozowskiej interpretacji, aby zabłysnąć całym swo�im blaskiem, i tak właśnie było.Muzyka rozświetliła salę,wylała się z niej, płynęła korytarzami, zajęła całą klinikę,przedostała się na sale operacyjne, położnicze, trafiła do re�cepcji, do kawiarni, na pogotowie.Wszyscy odczuli tę cu�downą muzykę jako dar.Na sali panowała atmosfera intensywnego oczekiwaniai wszystkie oczy skierowane były na Andreu.Lekarze, pie�lęgniarki, pielęgniarze, dziadek.wszyscy łączyli się w prag�nieniu, by dokonało się to niemożliwe: by syn swoją muzykąprzywrócił ojca do życia.Borja patrzył na ojca.Nic.Utwór dobiegał końca, przedłużał go.Wciąż grał.%7ładnego znaku.Nic.Palce nie dawały za wygraną.Ojciec spał.spał.spał.472 Nagle dzwięki fortepianu umilkły i Borja wybuchnąłpłaczem.Po chwili, która trwała jak wieczność, znowu zapadło mil�czenie i rzeczywistość przygniotła zgromadzonych jak ka�mienna płyta.Wszystko na próżno.Drzwi do sali skrzypnęły i wszyscy obrócili głowy.Jakaśdziewczyna pchała wózek, na którym siedziała kobieta; obiemiały na sobie ubrania ochronne, które dano im przed wej�ściem.Pere Sarda podniósł się.- Panienko, obawiam się, że panie pomyliły sale.- Nie, dziadku.- Borja pobiegł im na spotkanie.Poznałją.- Aurora.- Pst.- Nauczycielka położyła palec na ustach i obję�ła go.Borja do tej pory nie zwrócił uwagi na dziewczynę, którapchała wózek.Kiedy podniósł oczy, serce zaczęło mu bić takszybko jak tamtego dnia, waliło mu w piersi, podchodziło dogłowy, uciekało przez skronie.Czy to dziewczyna w czerwo�nym swetrze? Czepek okrywający włosy utrudniał rozpozna�nie bez cienia wątpliwości, ale jego dusza, coś wewnętrznegomówiły mu, że tak.że to ona.- Mar, przysuń mnie do fortepianu - poprosiła Aurora.Ale dziewczyna nie poruszyła się.Drżała.Czy to ten samchłopak, którego widziała tamtego popołudnia przy wyjściuze szpitala? A jeśli tak.to kim jest? Skąd zna jej matkę?Jedna z pielęgniarek, widząc, że dziewczyna nie reaguje,przysunęła Aurorę do fortepianu.- Chodz, Borja.Zagramy razem.- Nic nie wyszło, Auroro.Próbowałem obudzić go mu�zyką, ale nie wyszło.- Pst.- Znowu uciszyła go gestem.- Musisz tylko wło�żyć w instrument całą swoją miłość.%7łeby to on grał, a nie ty.Pamiętaj.fortepian jest miłością.473 Aurora zamknęła oczy.Borja zamknął oczy.Ludzie nic z tego nie rozumieli, ale wszyscy chcieli, żebycoś się wydarzyło.- Nie potrafię - szepnął Borja.- Potrafisz.- Nigdy nie graliśmy razem.- Twój ojciec czeka.Zaczynamy?Znowu zapadła cisza, ale tym razem czuło się w niej deli�katną siłę.Ulotny powiew, lekki jak jedwabna nić, łączyłukryte pragnienia wszystkich zebranych na sali i napełniał ichpokojem.Cokolwiek się stanie, wiara złączyła ich w jedno.Pierwszy dzwięk był tak cichy, że wszyscy wstrzymali od�dech.Potem zabrzmiały dwa akordy, trzy, cała kaskada, na jed�ną rękę, na dwie, na cztery ręce.Na salę spadły lekkie krople Tristesse, tak lekkie, jakbyfortepian był instrumentem dętym, jakby swoim podmuchemożywiał przygasły popiół; parę nut, iskierka, płomyk, leniwietańczące ogniki, pojedyncze, potem skupione; wielki ogień,pożar niosący ciepło, życie.AURORA.Andreu patrzył na jej nagie ciało na fortepianie.AURORA.Jego ręce pieściły skórę ukochanej.AURORA.Ton i jęk łączyły się w jedno.AURORA.AURORA.Fortepian wciąż śpiewał.AURORA.AURORA.AURORA.On i ona.jedno ciało.w najbardziej namiętnym po�całunku.AURORA.Utwór dobiegał końca i zaczynał się od nowa.Ale tym ra-474 zem grał tylko Borja.Mar przysunęła wózek matki do łóżkaAndreu i pomogła jej stanąć.Aurora pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło.Przez długie minuty kochała go wzrokiem, potem zaczęłamówić:- Gdybym mogła zanurzyć się w twojej ciszy.nie błagaćcię.nie prosić.nic płakać za tobą.pogodzić się z twoimodejściem.- Gdybym mogła pogodzić się z tym, że nie będzieszmnie trzymał w ramionach, że nie roześmieję się, gdy bę�dziesz mnie całował.że nie odpłynę w twych oczach.- Gdybym tylko mogła pożegnać się z tobą, pozwoliła ciodejść.Nie mogę.Za bardzo mnie bolisz.Odbierasz miżycie.Andreu, miłości moja.- Chodz, połóż głowę na mojej piersi.Nie odchodz jesz�cze.nie, bez pożegnania.- Umierasz, bo nie chcesz żyć? Czy dlatego, że ten ciem�ny labirynt doprowadził cię do krainy zapomnienia?.Gdy�byś mi pozwolił wejść do twojego niebytu i przypomnieć, żejesteś.że wciąż jesteś.że ja jestem tutaj.że jesteśmy.- Zagubiłeś się w sobie samym? Kto, jeśli nie ty sam,może cię uratować?- Nie pozwól, aby twoja dusza zapomniała o tobie, bojeśli się ciebie wyprze, wyprze się również i mnie.- Cały czas na ciebie czekam, nie pozwól, bym się pod�dała.Nie poddawaj się.Zapomniałeś, że ja czekam?.Na�sza miłość musi się jeszcze rozwinąć.*475 Aurora zwróciła zapłakane oczy na okno.Jej słowa spły�wały po twarzy Andreu i spadały w przepaść ciszy.- Kochany mój, nie wiesz, jak pięknie świeci dziś słoń�ce.Gdybyś mógł je zobaczyć!.- Straciliśmy jedną wiosnę.Nie traćmy całego życia.Muzyka Chopina nabrzmiewała smutkiem, słabła.aż za�milkła.Aurora płakała nad ciałem Andreu.Borja podszedł do ojca.- Tato.zaklinam cię na to, co najbardziej kochasz,obudz się.Lekarze podeszli do Andreu i pokręcili głowami na znak,że już nic się nie da zrobić.Nie odzyskał przytomności.Koncert był skończony.Pielęgniarze, wykonując instrukcje, wywiezli łóżko na ko�rytarz.Na sali panowało grobowe milczenie.Pere Sarda nie miałodwagi go przerwać.Aurora spuściła głowę.była załamana.Borja płakał jak dziecko.Mar nie wiedziała, kogo pocieszać.Aóżko chorego oddalało się korytarzem wraz ze swoimmonotonnym brzęczeniem.Nagle ten dzwięk ustał.- Co się stało, doktorze? - zapytał Pere Sarda.Wokół łóżka zaczęło się wielkie zamieszanie.Pielęgniarzeprzysuwali aparaty.Neurolog przeciskał się między nimi.Wydawało się, że Andreu poruszył powiekami.Tak, po�ruszył.Bardzo wolno otwierał oczy; patrzył, jakby nie wi�dząc.Można było poznać, że nie wie, co się dzieje, ale oczymiał żywe.Lekarze natychmiast sprawdzili, czy zrenice rea�gują na światło.Reagowały.476 Borja, widząc, że Aurora z ogromnym trudem usiłuje pod�nieść się i podbiec do łóżka, chwycił za wózek, przysunął jądo ojca i pomógł jej wstać.Andreu utkwił szklany wzrok w pięknej kobiecie, która naniego patrzyła.Pytanie czekało na odpowiedz.Na próżno.Borja przerwał ciszę: Tato, kocham cię.Aza popłynęła po policzku Andreu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •