[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jeszcze my się spotkamy — odpowiedział Wojtek i odwrócił się.Pościg za Niwiń-skim nie miał sensu.Sam nie dałby mu rady, a koledzy zbyt daleko odeszli, aby usłyszeć, gdyby ich wołał na pomoc.Zmierzchało się zresztą coraz bardziej.„Ciekawe, czy znalazł się tu przypadkowo, czy też ma gdzieś niedaleko melinę? I kto to jest ta dziewczyna i jego kumpel? Czy to przypadkiem nie któryś z tych, co wtedy urządzili na mnie napad? Bo skąd by wiedział o tamtej historii? Niwiński przecież zaledwie zdążyłszepnąć dziewczynie, by przeszkodziła w pościgu.Dobrze wykombinował, wiedział, że dziewczynie nie oddam, jeśli mnie uderzy.Bali się awantury ulicznej, to pewne.Uciekasz przede mną, ale ja cię dosięgnę — powiedział Wojtek z zaciętością.— Tego, żeś Ninkę wciągnął do swoich brudnych spraw, nie daruję ci nigdy.”Wspomnienie krzywdy zapiekło żywym ogniem.Wojtek wstrząsnął się jak w ataku febry.XIII.Światło w ciemnościachWszyscy zaspali.Kiedy Wojtek obudził się, zobaczył, że przez okienko spływa do Hadesu smuga słonecznego blasku i widać skrawek jasnego błękitu.Pan Adam też jeszcze spał i posapywał głośno, a najgłośniej chrapał Chochlik.„Taki mały, a taki muzykant, no, no — pomyślał Wojtek mimo woli rozśmieszony.—Cóż to będzie za solista, kiedy dorośnie! Będzie chrapał jak dwa traktory na chodzie! Całą orkiestrę urządza!”Wojtek spojrzał w jego stronę, ale Chochlik spał zwinięty w kłębek jak kot.„Właściwie chrapie się, kiedy leży się na wznak, a nie tak na prawym boku.To dziwne— rozmyślał dalej Wojtek, obserwując małego.— Czas wszystkich budzić.”Wojtek wsadził dwa palce w usta i zagwizdał przeciągle.Pierwszy usiadł na łóżku Piorun i zapytał spokojnie, jakby od dawna czekał na ten sygnał.— Pobudka?Na innych łóżkach poruszali się zaspani chłopcy.Tylko Chochlik nadal chrapał.Wojtek sięgnął ręką po spodnie leżące „w nogach” łóżka.Cóż to, przecież nigdy nie miał brązowych spodni! W tej samej chwili usłyszał gniewny okrzyk Pioruna:— Niech to piorun trzaśnie!Wszyscy zerwali się z łóżek.— Co? Co się stało?— Spodnie!— Spodnie?— Nogi mi nie przełażą przez nogawki!Skierka się roześmiał.Chłopcy sięgnęli po swoje ubrania.Niestety, nikt nie miał swego.Ktoś pozamieniał ubrania, a jakby tego figla było za mało, pozapinał rękawy, posczepiałnogawki, powywracał na lewą stronę.Jedni się śmieli, drudzy złościli.Tylko Chochlik nadal chrapał.Piotrek zrobił chytrą minę i zaczął skradać się do umywalki.Zaczerpnął kubek wody i na palcach zbliżył się do łóżka Chochlika.Kiedy się znalazł o dwa kroki od niego, Chochlik wyskoczył z łóżka jak sprężyna, dał susa tak zręcznie, że potrącił w łokieć Piotrka.Kubek wypadł mu z rąk, a woda wylała się na wyglansowane juk lustro buty Hefajstosa.Teraz wszyscy się zaśmiewali, Piotrek gonił Chochlika, chciał go złapać, ale to niełatwa sprawa.Bosymi nogami Chochlik skakał z łóżka na łóżko, nieuchwytny i zwinny jak wróbelek.— Chłopcy, dość harmideru, czas się ubierać — powiedział surowo Pluton — już późno, dochodzi szósta.A ty, skrzacie, dostaniesz lanie za to, żeś mi wywrócił marynarkę na lewą stronę i spiął rękawy.— Widziałeś, że ja?! — odkrzyknął oburzony Chochlik.— Masz dowód na to? Masz świadków? Mnie też ktoś zamienił ubranie.To są portki Sokratesa, a gdzie moje?— Duchy hasają w naszym Hadesie — zażartował Sokrates.— Masz, Chochlik, swoje, dawaj moje.— Pewno przeniosły się z Rycerskiej do nas, bo tam bez wesołego towarzystwa było im nudno — powiedział Wojtek.— Co to za ulica Rycerska? — zapytał pan Adam.— To była najwęższa ulica na Starówce — pospieszył z wyjaśnieniem Tomek — i jedna z najstarszych.Kiedy się stanęło pośrodku tej ulicy i rozkrzyżowało ręce, sięgało się od ściany jednego domu do drugiego.— Daleko stąd?— Niedaleko.Pięć minut przez gruzy.— A dlaczego mówicie, że na tej ulicy są duchy?— Skierka z Chochlikiem zbierali tam kiedyś drzewo na opał i uciekli wystraszeni, bo im się zdawało, że coś jęczy pod ziemią.— I nie chodziliście sprawdzać?— Jakoś zeszło, nie mieliśmy czasu.— A może dziś po południu się wybierzemy?— Chętnie — zgodził się Tomek — wezmę fotografię i plan Warszawy, to pokażę panu, jak tam było przed wojną.Tu było bardzo pięknie, proszę pana, nawet wycieczki zagra-niczne przyjeżdżały oglądać naszą Starówkę.Szkoda, że pan tego nigdy nie widział.Ale to chyba niemożliwe, pan musiał widzieć, tylko pan nie pamięta.— Nie wiem.Próbuję sobie coś przypomnieć, ale to tak, jakbym patrzył na czarną tablicę albo chciał czytać z książki zalanej atramentem.To straszna męka.— Odpocznie pan u nas, nabierze sił, to i pamięć wróci.— Właściwie powinienem się zabrać do pracy.Muszę zacząć zarabiać.Żyć z czegoś trzeba.A ja was objadam.— Po co pan o tym ciągle myśli.Przydziały kartkowe niewiele kosztują.— Co ty zadręczasz pana swoim gadaniem — oburzył się Achilles, który pośpiesznie kończył ubieranie się — masz czas, mógłbyś zająć się śniadaniem.— Twój dyżur czy mój?— Tak, ale już późno.Rozpal ogień, Tomek, ja naprawdę nie zdążę.Widziałem na Pradze u jednego fotografa śliczne zdjęcia ruin naszych zabytków.Mówię ci, wyglądają jak Akropol albo Koloseum.Kupię ci parę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •