[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzieliła ich niewielka odległość, a ona była przekonana, że zdoła go obezwładnić, o ile tylko nogi nie odmówią jej posłuszeństwa.Malumont dostrzegł zmianę w jej oczach i zapewne zorientował się, co planuje, bo cofnął się, kiedy próbowała chwycić go za kołnierz.W odwecie wymierzył jej potężny cios w twarz.Ale Ludivine nie była aż tak ogłuszona, żeby nie walczyć jak lwica o życie – zmobilizowała resztki sił i kopnęła Malumonta.Uderzenie było tak mocne, że psychiatra zatoczył się i potknął o Brussina.Ludivine w ułamku sekundy odzyskała zwinność pantery i skoczyła na niego, chwyciła go za kołnierz i zaczęła dusić.Twarz lekarza nie wyrażała żadnych emocji.Starał się tylko utrzymać dystans między nią a sobą, odpychając ją kolanami, i równocześnie sięgnął do kieszeni po nóż sprężynowy, którego ostrze wystrzeliło z lekkim trzaskiem.Ludivine puściła jego kołnierz, żeby wprawnym ruchem wytrącić mu nóż z ręki.Ostrze błysnęło, zataczając łuk w powietrzu.Ale but Malumonta chwilę potem uderzył ją w skroń.Zatoczyła się.Zanim doszła do siebie, usiadł na niej i wymierzył cios w szczękę, jeszcze mocniej ją ogłuszając.A potem przezroczysta maska zakryła jej usta.Była połączona z małym pojemnikiem gazu.Ludivine nie mogła walczyć, oszołomiona ciosami i wciąż pod wpływem narkotyków.– Tym razem wyślę panią prosto do krainy pani najpotworniejszych demonów – powiedział, gniewny i triumfujący.Położył palec na obudowie i delektował się myślą o tym, co zaraz się stanie.Lufa sig-sauera oparła się o jego skroń.– Trzymaj te demony w butelce, bo rozwalę ci łeb, żeby przyjrzeć się twoim, sukinsynu! – rzucił ktoś za jego plecami.W progu stał Guilhem.62Słońce wpadało do autobusu przez wszystkie okna, oślepiając pasażerów.Niebo skierowało na nas swój reflektor, pomyślała Laëtitia.I zastanawiała się, czy to może być jakiś znak.Segnon odebrał telefon, słyszał wszystko od dłuższego czasu – udało jej się ukradkiem zajrzeć do kieszeni, kiedy pomagała jednemu z dzieci zdjąć buty.Zrobiła, co w jej mocy, żeby kierowca się zdradził, żeby powiedział, gdzie są, ale bezskutecznie.A teraz stracił cierpliwość, pchał ją przed sobą na przód autokaru.Wszystko skończy się w tym miejscu.Zyskać na czasie, wygrać jeszcze trochę czasu.Bo cokolwiek stanie się potem, choć tyle wyrwie śmierci.Czy jednak dłuższe o kilka chwil życie z żołądkiem ściśniętym ze strachu cokolwiek jeszcze znaczy? Czy nie lepiej skończyć z tym od razu i na zawsze uwolnić się od udręki?Nie, życie za wszelką cenę.Aż do końca.Segnon byłby z niej dumny.Idąc pomiędzy rzędami foteli, Laëtitia zerknęła na Nathana i Léo i o mało nie padła u ich stóp.Musiała jeszcze coś zrobić.Chronić do końca złudzenie, że wszystko dobrze się skończy.– Która z pana podróży była najpiękniejsza? – zapytała, nie wiedząc już, o czym z nim rozmawiać.To pytanie zaskoczyło porywacza, bo zatrzymał się w przejściu, pomiędzy dziećmi.– Czy ja wiem… Chyba Rouen.Lubiłem Rouen.Laëtitia odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.– Katedry?Tylko tyle wiedziała o Rouen – mieście stu dzwonnic.– Nie, tam GO byli dla mnie dość mili.Przeważnie pozwalali mi robić, co chciałem.Laëtitia nie rozumiała, o czym mówił.– Był pan w jakimś klubie?– Tak.W jakimś klubie.Ta rozmowa rozbudziła złe wspomnienia.Mężczyzna wyprostował się i lufą pistoletu wskazał przód autokaru.– No już! Dość tego marnowania czasu!Stawał się coraz bardziej agresywny, więc dzieci kuliły się ze strachu.Już wiedziały, do czego jest zdolny, na ich oczach z zimną krwią zabił troje dorosłych.Widok tryskającej krwi i strzępów mózgu na zawsze zapisał się w ich pamięci.To już koniec, pomyślała Laëtitia, poddając się.I zatrzymała się między fotelami.– Nie jesteśmy psami – rzuciła, ledwie nad sobą panując.Nie zamierzała ani się przesunąć na bok, ani iść dalej.– Co to, to nie, na pewno nie! Bo psów bym tak nie spalił! – powiedział z rozbrajającą szczerością.– Musiałbym wziąć moje smycze – dodał niemal jak dziecko, które zauważyło, że zapomniało o ulubionym pluszaku.Domyślając się, że w chorym umyśle mężczyzny dzieje się być może coś ważnego, Laëtitia natychmiast podchwyciła ten wątek, żeby nie zostawiać mu czasu na powrót do rzeczywistości.– Ma ich pan dużo?– Psów? Nie, teraz nie mam już ani jednego, to nie było dla mnie dobre.– A smycze zachował pan na pamiątkę, tak?Skinął głową, zapatrzony w dal.Laëtitia zerknęła na jego broń, zastanawiając się, czy zdołałaby mu ją odebrać.Raczej nie, a tym bardziej nie przeszkodziłaby mu nacisnąć spust, kiedy by się szarpali.– W domu mam całą kolekcję – powiedział.– Smycze wszystkich psów powieszone na ścianie – jedna koło drugiej.Pamiętam każdego z tych psów, a było ich czterdzieści cztery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •