[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Będę pamiętał - obiecał Gabriel.Doktor z wyrazem powagi na twarzy odprowadziłwzrokiem nowego użytkownika soczewek kontaktowych.Zmrużył oczy, wychodząc od optyka na świat.Głowabyła lekka, czuł puste miejsce po ciężarze, gniotącym odzawsze nasadę nosa i uszy.Ulice, znaki, samochody, wszystko wyglądało, jakbyktoś nagle przetarł brudną szybę, zza której oglądał rze-czywistość.Czy okulary miał zle dobrane? A może zawszebyły niedoczyszczone? Wszystko ostre, kolorowe.Możewreszcie zobaczy wyraznie gwiazdy.Nie pamiętał, kiedyostatni raz wyraznie widział gwiazdy.Brakowało najważniejszej rzeczy.Przypomniał sobie o starym sklepie zabawkarsko-papierniczym przy Grochowskiej.Właściciel uwielbiałwszystko podpisywać.Każdy artykuł, wyłożony w witry-nie, opatrzony był kartką z paroma słowami, nakreślonyminiebieskim długopisem.Przy plastikowym, zabawkowymnocniku: Aby lalka nie siusiała w majtki, musi mieć noc-niczek.Przy naklejkach ze zwierzątkami-literkami: Na-klejki dla Flerki.Przy plastikowymkarabinie: Strzelać tylko na wiwat, w powietrze. W tejsukni lala może iść na bal. Czemu miś jest niewesoły?.Dawno tam nie był.I okazało się, że już nie będzie.Kiedyprzejechał Grochowską, nie znalazł sklepu.Zamiast niegobyła fioletowa filia Banku Millennium.Kiedy zamknęlipapierniczy? Nie wiadomo.Ale w sumie nic dziwnego,teraz chyba nie opłaca się prowadzić osobnych sklepów,kiedy wszystko można dostać w galerii handlowej.A więc gdzie zdobędzie najważniejszą rzecz?W centrum.Ale nie zamierzał jechać tam w godzinachszczytu na rowerze, brzydka i szara Grochowska tętniłajuż samochodami.Postanowił najpierw załatwić to, comiało zostać na koniec.Przy Wspólnej Drodze stał podłużny, niski budynek.Mieścił w sobie prywatne garaże dla lokatorów okolicz-nych osiedli, każdy z osobnymi, drewnianymi drzwiami.Rozmaite osobowości właścicieli przejawiały się zróżni-cowanymi typami zamknięcia: łańcuchy, kłódki, rygle.Alenie wszystkie komórki w budynku były garażami.W jed-nej z nich zamieszkała sprytna, drobna inicjatywa gospo-darcza. Rowery , głosiła po prostu kartka przyklejona sko-czem do otwartych na oścież wrót.Z tej właśnie stajnipochodził biały rumak Gabriela.W środku, w półmroku, na stosie części rowerowychsiedział brudny chłopak, obwieszony kolczykami i wyta-tuowany.Całymi dniami składał z mechanicznych frag-mentów funkcjonujące rowery o wyglądzie dziwacznym inierasowym.Konstruktor uniósł wzrok, kiedy w oślepiają-cym prostokącie drzwi stanęła czarna postać.- Maszyna ma chodzić jak nowa - powiedział Gabriel,stawiając rower przed chłopakiem.- Przede wszystkimmusi być cicha.Mechaniczny szaman nic nie odpowiedział, położyłtylko brudną od smaru dłoń na ramie roweru i przesunąłgo pod ścianę.- Da radę na jutro? - spytał Gabriel.Chłopak pokiwał głową.Ta małomówność nie niepo-koiła Gabriela.Kiedy wcześniej kupował tu rower, młodysprzedawca odezwał się tylko raz, żeby podać cenę.Dziwnie się czuł, pozbawiony odwiecznego towarzy-stwa białego roweru.Kupił w kiosku dwa bilety dwudzie-stominutowe i poszedł na przystanek.Tramwaj linii 24 powiózł go w stronę lepszego świata nadrugim brzegu Wisły.Rzeka była tego dnia jak płynnyołów, odbijała płaszczyzny nisko wiszących chmur.Potemtramwaj zjechał z mostu, Aleje Jerozolimskie, MuzeumWojska Polskiego z czołgiem na dziedzińcu, MuzeumNarodowe z nudnymi wystawami dla szkół.Reklamowepłachty, zasłaniające całe kondygnacje budynków.Centrum Warszawy wyglądało jak kolorowy magazyndla pań, z którego ktoś wyrwał wszystkie strony z treścią izostawił same reklamy.Tramwaj stanął przy rondzie de Gaulle'a, ale drzwi nieotwierały się.Jakaś zdezorientowana babcia pokręciła sięw miejscu, wychyliła się w lewo i w prawo i dopiero wostatniej chwili ktoś wskazał przycisk.Nacisnęła go idrzwi otworzyły się.Zanim wysiadła, rozejrzała się nie-nawistnie po świecie.- Guziki i guziki! - krzyknęła.Gabriel wysiadł na przystanku DH Smyk, włączył się wfalujący nurt wysiadających i wsiadających i dotarł doprzejścia dla pieszych.Kiedy czekał na zielone światło,pojawiła się przy nim niska Cyganka.Pod pachą niosławesołą, bardzo ciekawą świata dziewczynkę, a w dłonistyropianowy kubek z paroma monetami. Poszy nabo-szy , powtarzała litanię, podstawiając kubek ludziom,którzy udawali, że zobaczyli coś ciekawego po drugiejstronie ulicy albo że dostali SMS-a. Poszy naboszy..Po drugiej stronie ulicy wznosił się cel podróży:oszklony, obły budynek.Na jego szczycie cztery kolorowekwadraciki ogłaszały: SMYK.Gdy był mały, jak córkaCyganki, uwielbiał, kiedy zabierali go tam rodzice.Przekroczył bramę raju.Wszystko wyglądało inaczejniż kiedyś.Teraz na parterze znajdowała się Fabryka Mi-siów.Dzieci mogły same nagrać głos zwierzaka, wybraćmu imię, wsadzić do środka serce.- Taki czy jeszcze? - spytała potwornie znudzonaekspedientka, wypychając skórę pluszowego królika.- Jeszcze! - odpowiedziała chciwa dziewczynka.Pani wetknęła kolejną garść pakuł do i tak rozdętegopluszaka, wyjęła igłę z zębów i zaczęła zaszywać mu ple-cy.Obok przeszedł nie do końca zadowolony chłopiec zrurowatym, podświetlanym mieczem.- No, taki masz w sumie miecz strzelający, to tak jak-by karabin - przekonywał go tatuś.Wiele się zmieniło, ale schody ruchome zostały tesame, stare, brudnawosrebrne, z logo firmy Elevator-Katowice, ze znakiem ostrzegającym: trzymaj dziecko zarękę, i jak zawsze nie działały z powodu jakiejś awarii,trzeba było wchodzić po nich na piechotę.Wciąż istniałatajemnicza klatka schodowa na tyłach, pamiętał ją z dzie-ciństwa, granitopodobne schody lśniły tysiącem iskierek.Wspominał te iskry przed snem, w dziecięcych snachoznaczały one gwiazdy wielkiego miasta.Gabriel wszedł po nieruchomych schodach ruchomych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]