[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po kilku sekundachoczekiwania Petrie powtórnie usłyszał jej głos: - W porządku, proszę pani, mo\epani rozmawiać.- Adelaide? - Doktor Petrie odezwał się pierwszy.Adelaide mówiła w pośpiechu,głosem, w którym słychać było przera\enie.- Leonard? Och, Leonardzie, stało się coś strasznego! Od dwudziestu minutpróbuję się z tobą skontaktować, ale linie szpitala były przez cały czas zajęte.- Dobrze, o co ci chodzi? Czy to Prickles? Czy jest chora?- Nie, nie Prickles.To Margaret.Zapukała do drzwi i otworzyłam jej, bomyślałam, \e to ty wracasz.Gwałtownie weszła do domu, chyba była pijana, bo niepotrafiła iść prosto.Poszła prosto do sypialni Prickles i wyciągnęła ją złó\ka.Zabrała ją!- Co takiego?- Wyciągnęła ją z łó\ka, Leonardzie - powiedziała Adelaide dr\ącym głosem iwybuchnęła płaczem.- Próbowałam ją powstrzymać, ale nie dałam rady.Och, Bo\e,Leonardzie, tak mi przykro.Naprawdę próbowałam ją powstrzymać - mówiła Adelaideprzez łzy.- Mówiłaś, \e była pijana?- Takie odniosłam wra\enie.Rzucało ją na boki, a ona ciągle przeklinała.Tostraszne!55Doktor Petrie oparł czoło o ścianę.- W porządku, Adelaide, nie martw się.Zaraz do ciebie wracam.Nie sądzę, \ebyMargaret zabrała Prickles bardzo daleko.Zostań w domu, za dziesięć minut tambędę.Odło\ył słuchawkę.Ze zdziwieniem stwierdził, \e doktor Selmer stoi za jegoplecami.- Chyba nie zamierzasz teraz wracać do domu - powiedział doktor Selmer.-Przykro mi, ale wyszedłem, \eby ciebie odszukać i niechcący podsłuchałem tęrozmowę.- Anton, muszę wrócić.Moja \ona odebrała mi córkę!- Leonardzie, potrzebny jesteś tutaj! Musisz porozmawiać z Firenzą.Proszę cię,sam sobie nie dam rady! Doktor Petrie potrząsnął głową.- Anton, ja muszę.Myślę, \e Margaret te\ się zaraziła d\umą.Muszę odebrać jejPrickles, nie mogę jej tak zostawić.Posłuchaj - popatrzył na zegarek - daj midwie godziny, za dwie godziny będę tutaj z powrotem.Obiecuję ci.Doktor Selmer sprawiał wra\enie zdesperowanego.- Leonardzie, musisz przekonać Firnezę.Je\eli nie poddamy całego miastakwarantannie, jeden Bóg wie, co się wkrótce wydarzy.Przed chwilą jeszcze razrozmawiałem z Firnezą.Wcią\ odmawia.Mówi, \e dopóki nie będziemy wiedzieli, cowywołało epidemię, nie ma \adnego medycznego uzasadnienia, aby zamykać miasto.- Ju\ wiemy, co jest powodem epidemii!- Wiemy?!- Myślę, \e tak.To z pewnością to świństwo, które pojawiło się wzdłu\ pla\.Ka\da osoba, z którą dotąd się zetknąłem, a która jest chora, pływała - albowczoraj, albo dzisiaj.Doktor Selmer z rezygnacją opuścił ręce.- Musimy więc zamknąć pla\e - powiedział.- Idz do Firnezy, powiedz mu, comyślisz o zarazie, i nalegaj, \eby kazał pozamykać pla\e.Doktor Petrie znów popatrzył na zegarek.Wiedział ju\,56jak zabija ta zaraza.Wiedział, jak niewiele potrzeba jej czasu.Jeśli Margaretju\ miała zawroty głowy i zachowywała się jak pijana, pozostało jej niewiele\ycia, dwie, mo\e trzy godziny.Co będzie, je\eli umrze, gdy Prickles wcią\będzie przy niej? A mo\e umrze, prowadząc samochód?- Anton - powiedział dr\ącym głosem - potrzebuję dwie godziny.Proszę cię.Przecie\ i tak w nocy nikt nie pływa w morzu.Doktor Selmer zmęczonym ruchem przetarł dłonią spocone czoło.- Jedz więc do domu - powiedział cicho.- Nie mogę cię powstrzymać.- Anton, chodzi o moją córkę.Doktor Selmer pokiwał głową i popatrzył na panią Ha-skins, wcią\ czekającą -zszokowaną, ale cierpliwą - przy fontannie.Popatrzył przez chwilę na trwającątutaj krzątaninę.Spojrzał na kolejną ofiarę zarazy: bladego, dr\ącegoczłowieka, wwo\onego właśnie do środka na szpitalnym wózku.- Jasne.W całej tej historii chodzi o twoją córkę, jej- wskazał na panią Haskins - mę\a, czyjegoś syna, mojego wujka.Ka\dy do kogośnale\y, Leonardzie.Wiesz, jestem rozczarowany.Ludzie krytykowali cię, ale janigdy nie przypuszczałem, \e jesteś a\ takim lekarzem.Leonard Petrie podrapał się po szyi.Czuł, \e za chwilę rozboli go głowa.DoktorSelmer przypatrywał mu się w milczeniu, czekając, a\ podejmie decyzję.WreszciePetrie westchnął:- W porządku, Anton, wygrałeś.Gdzie mieszka Firenzą?- Niedaleko uniwersytetu, przy Południowo-Zachodniej 48 Ulicy.Numer zapisanyjest tutaj.Doktor Petrie odebrał od niego wygniecioną karteczkę i schował do kieszeni.- Zaraz po spotkaniu z nim wrócę tutaj - powiedział.- Potem muszę zająć się Prickles, rozumiesz?57Doktor Selmer pokiwał głową i poło\ył dłoń na jego ramieniu.- Nie zapomnę tego, Leonardzie.Przyciśnij tylko tego drania do muru.Gdywrócisz, porozmawiamy.Doktor Petrie miał właśnie wyjść ze szpitala, gdy napotkał wzrokiem paniąHaskins.- Anton - powiedział do przyjaciela - ona ciągle nie wierzy w śmierć mę\a.Zróbcoś z tym, na miłość boską, bo kobieta pozostanie przy tej fontannie przez całąnoc.Doktor Selmer pokiwał głową.Wówczas doktor Petrie ruszył szybszym krokiem iprzeszedłszy przez wahadłowe drzwi, wkrótce znalazł się na zewnątrz, wśródparnej, wilgotnej, gorącej nocy.Szpitalny zegar wskazywał pierwszą trzydzieści.Znalazłszy się przy samochodzie, doktor Petrie rzucił marynarkę na tylnesiedzenie, po czym szybko wsunął się do samochodu i uruchomiwszy go, z piskiemopon ruszył w kierunku południowym.Jadąc, próbował odpędzać od siebie wszelkie myśli o Pri-ckles.Był terazodpowiedzialny za dziesiątki tysięcy innych uroczych dziewczynek zamieszkującychto miasto - to było teraz wa\niejsze, niezale\nie od tego, jak bardzo kochałswoją córkę, niezale\nie od tego, jak bardzo prze\yłby jej utratę.Rozdział 2Ivor Glantz nerwowo dreptał po salonie swojego nowojorskiego apartamentu.Wreszcie podszedł do barku, gwałtownie otworzył karafkę zawierającą dobrą whiskyi nalał sobie sporą porcję do szklanki.Przełykał alkohol jak lekarstwo, poka\dym łyku wykrzywiając się.Whisky była dobrym lekarstwem, uspokajała go.Wreszcie wypiwszy do dna, spokojnie, ostro\nie odstawił szkło na stolik.58Jego prawnik, Manny Friedman, stał w milczeniu, obserwując jego występ zniesmakiem, który jednak starannie ukrywał.- Ivor - powiedział natarczywym, nosowym głosem.- Ivor, zabijesz się.Ivor Glantz popatrzył na niego w milczeniu.Podszedł do okna, wysokiego odpodłogi do sufitu, i rozsunął półprzezroczyste zasłony z drogiego materiału.Tego szarego i deszczowego wtorku, szesnaście pięter poni\ej, ruch samochodowy ogodzinie szesnastej był jak zwykle potę\ny, l Aleja pełna była głównie \ółtychtaksówek i ludzi śpieszących chodnikami nie wiadomo dokąd.Po chwili Ivor Glantzodwrócił się do swojego prawnika.Na jego twarzy wypisane było rozdra\nienie i ztrudem ukrywana pogarda.- Ty przygłupie - syknął.- Ty pierdolony, śmierdzący, pół\ydowski przygłupie.Manny Friedman nerwowo zmarszczył czoło.W dłoniach, niczym tarczę obronną,ściskał przed sobą aktówkę.- Ivor - powiedział niepewnym głosem.- To sprawa techniki prawniczej.- Techniki? - warknął Glantz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]