X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemniej jednakmiał teraz znacznie ważniejsze sprawy.Odebrał worek zeswoim dobytkiem z taśmy bagażowej, zarzucił go na ramię izaczął się rozglądać za telefonem.- Siódma Grupa, mówi sierżant major Oliver, sir!- Panie sierżancie, tu Portet.Starszy szeregowy Portet.Powiedziano mi, że mam zatelefonować pod ten numer.- Gdzie pan jest?- Na lotnisku w Fayetteville.- Chwileczkę.- Po chwili Jack usłyszał, jak Oliver mówido kogoś, zakrywszy dłonią mikrofon słuchawki: - Paniepułkowniku, Portet jest już na lotnisku w Fayetteville.Co mamrobić? Nie możemy latać w taką cholerną pogodę.Po chwili głos sierżanta znowu brzmiał wyraznie.- Idz do kawiarni i poczekaj.Jesteś w mundurze?- Tak.- Masz naszywkę Dowództwa Europejskiego? Berlińskisznur?%7łołnierze garnizonu berlińskiego podlegali DowództwuEuropejskiemu, co było uwidocznione na ich naramiennikach.Poza tym nosili zwisający z prawego naramiennika czerwono--czarno-biały sznur, zakończony mosiężnym szpicem.- Tak.- Ktoś pojawi się po ciebie najpózniej za dwadzieściaminut - oznajmił sierżant i odłożył słuchawkę. Jack pochylił się, żeby podnieść worek, ale nagle zmieniłzdanie.Policzył drobne, jakie zostały mu w kieszeni, po czymrozmienił dwa banknoty dolarowe na monety po dwadzieściapięć centów.- First National Bank.- Kredyt dwa dolary i czterdzieści centów.Proszę mówić -odezwała się telefonistka.- Poproszę z panią Marjorie Bellmon.Dwa i pół wieku pózniej:- Marjorie Bellmon.- Jack nie zareagował od razu.-Halo?- Cześć.- Jack!- Cześć.- Kochanie, gdzie jesteś?- Na lotnisku w Fayetteville w Karolinie Północnej.- Co tam robisz?- Nie wiem.Mogę tylko zgadywać.- Od jak dawna jesteś w Stanach?- Od pięciu godzin.Czekam, aż ktoś mnie stąd zabierze.- Nie wiesz kto? Czy nie możesz mi powiedzieć?- Dali mi numer telefonu jakiegoś pułkownika.Nazywa sięMitchell.A w rozkazie mam napisane  7.GSS", cokolwiek toznaczy.- Siódma Grupa Sił Specjalnych - wyjaśniła Marjorie.- Achodzi o pułkownika Eda Mitchella.To znajomy taty i wujkaFeltera.- Dziwne, ale mnie nie zaskoczyłaś.W każdym razieniczego ode mnie nie usłyszałaś.I, na miłość boską, nie mównic ojcu.Dziewczyna zachichotała.- Jak się sprawuje samochód?- Nie zapytasz, jak ja się czuję? Interesuje cię tylkosamochód?- Miałaś stłuczkę?- Idz do diabła, Jack!- Kocham cię.O to ci chodziło?- Bezwzględnie. - Teraz czekam z zapartym tchem na identyczneoświadczenie.- Z oczywistych powodów nie mogę go złożyć.- Nie obchodzi mnie, czy ktoś cię usłyszy.Ale ciebiechyba obchodzi.Wstydzisz się.- Kocham cię.- Już lepiej.- Kiedy przyjedziesz?- Nie wiem.Kiedy tylko coś będę wiedział, zadzwonię dociebie.- Ale zostaniesz tam trochę?- Kochanie, nie wiem.Czuję się jak lotka do badmintona.Rzucają mną we wszystkie strony świata.- Jak tylko coś będziesz wiedział, zadzwoń.- Zadzwonię i tak, kiedy tylko znajdę się gdzieś w pobliżutelefonu.Powtórzysz to dla mnie?- W aktualnych okolicznościach nie jest to możliwe.- Proszę wrzucić dolara i trzydzieści centów za kolejnetrzy minuty rozmowy - rozległ się głos telefonistki.- Nie mam tyle - powiedział Jack.- Kocham cię, Jack.W słuchawce zapanowała cisza.Jack odszedł od telefonu i przez chwilę powtarzał sobie wmyślach ostatnie słowa Marjorie.Wreszcie zarzucił worek naramię i ruszył w poszukiwaniu kawiarni.Kupił sobie pączka ikawę.Przy kasie można było kupić gazetę.Jego wzrokprzykuło słowo KONGO w tytule na pierwszej stronie.Podszedł do kasy i kupił gazetę.Pełen tytuł brzmiał: SEKRETARZ GENERALNY ONZ UTHANT INFORMUJE, %7łE REBELIANCI W KONGUWZILI AMERYKACSKICH ZAKAADNIK�W.Dwadzieścia minut pózniej Jack był tak głęboko pogrążonyw myślach, że nie zobaczył mężczyzny w mundurze polowym,dopóki ten nie przysiadł się do jego stolika.- Portet?- Tak.- Dopij kawę - powiedział mężczyzna.Dopiero w tej chwili Jack spostrzegł, że mężczyzna ma nanaramiennikach dystynkcje kapitana.Popatrzył na niego. - Nie zauważyłem stopnia - wyjaśnił.- Nie ma problemu - odparł kapitan.Wyciągnął do Jackarękę.- Nazywam się Stacey.Portet uścisnął mu dłoń.- Co się stało? Jeżeli wolno mi zapytać?- Najpierw dopij kawę.Potem zabierz bagaż, włóż to nagłowę i pójdziemy do mojego wozu.Kapitan pchnął po stole w kierunku Jacka zielony beret [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •