X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszak zawsze skłaniałakar e eru Młyn na wzgórzu 107 się ku litowaniu się nad sobą samą, a w ciągu ostatnich dni przeżywała szczególniejszewzruszenia.A ponieważ, jak wiadomo, młynarz Clausen nie miał w piersiach kamiennegoserca, trudno byłoby się óiwić temu, że wziął w ramiona płaczącą narzeczoną, pocieszałją, pieścił i wycałowując jej mokre policzki, zapewniał, że bynajmniej nie chce jej prze-szkaóać pójść za głosem serca córki.Dobra córka bywa dobrą żoną, nie należy więcwyrzekać się roóinnego domu, chociaż jest nęóny i biedny.Młynarz doznawał wstydu,że przejrzała jego myśli, gdy zapewniała, że nie chce mu narzucać swej roóiny.Dlate-go też zaręczał, że jej chorej matce nie zabraknie niczego.Posunął się wreszcie aż dooświadczenia  przy czym miał wrażenie zdrady popełnionej względem swych przyjaciółz leśniczówki  że nie poczytuje znów za tak wielki występek kłusowniczych zamiłowańjej brata.Skoro biedaczysko, mający żyłkę myśliwską we krwi, nie rozporząóał własnymiterenami do polowania, musiał posługiwać się cuóymi.Nie wypadało tylko, aby tutaj,w młynie na wzgórzu, szukał w ten czy ów sposób kryjówki podczas swych nocnychwypraw.Ale ponieważ i sama Liza to uznaje, więc nie warto więcej o tym mówić!Istotnie, nie było już czasu na rozmowy.Stary zegar, spózniający się z zasady więcejlub mniej, wyówonił dwunastą goóinę.Spózniona pora nawoływała do jazdy i do czynu,skoro młynarz zamierzał załatwić jeszcze óisiaj ważne interesy.Odłożyli więc nieszczęsną strzelbę, a zajęli się wełnianym szalem, który Liza z czuło-ścią własnoręcznie zawiązała narzeczonemu na szyi, odpłacając mu jego serdeczną usługęw leśniczówce.A kiedy Jakub siadł już w wózku, jakże gorliwie obetkała mu pledemkolana, by nie przenikał go ten ohydny wicher; z jakąż miłosną troskliwością upychałastarą, wełnianą derkę, by przypadkiem nie zaziębił się, mając zimne nogi! I jakże serdecz-nie poklepała wreszcie szweda na pożegnanie, napominając go, by się sprawował óielniei dobrze w droóe, by się nie spłoszył jak ongiś w proboszczowskim lesie i by możliwiejak najszybciej przywiózł z powrotem jej młynarza w dobrym zdrowiu!iZegar stojący na komoóie pod szklanym kloszem wybił goóinę trzecią.Niemal trzygoóiny minęły, odkąd młynarz odjechał, a Liza przepęóiła ten czas baróo mile, obej-mując niejako cały dom w posiadanie.Odwieóała kolejno każdą izbę w swojej nowej roligospodyni domu.Niejedno postanowiła przemienić.Rozstała się ze swoim małym poko-ikiem  tam zamieszka teraz nowa służąca.Jeszcze tego samego wieczora każe J�rgenowiprzenieść swe łóżko do niewielkiego narożnego pokoju po prawej stronie  góie umarłamłynarka  i tam rozgości się aż do dnia wesela.Ten pokój był większy i znacznie ład-niejszy  przede wszystkim zaś był porządnie wytapetowany, a nie bielony; prócz tegowisiało tam lustro.Zresztą było nawet przystojniej tam zamieszkać, ponieważ óięki temuświetlica całą swoją uroczystą pustką bęóie odóielać jej sypialnię od sypialni młynarza.Strachów nie obawiała się, zwłaszcza że wedle jej mniemania młynarka nie zaliczała siębynajmniej do takich istot, które po swej śmierci dręczą inne stworzenia.Pózniej Janekprzeprowaói się do tego narożnego pokoju.Także w innych izbach niejedno nadawało się do zmiany.Zwłaszcza świetlica spra-wiała wrażenie pewnego opustoszenia: jeden z kątów był z konieczności zastawiony tylkozwykłymi krzesłami.Przypomniała sobie, że w probostwie odległym mniej więcej o milę odbęóie się li-cytacja sprzętów; jeszcze óiś wyczytała to przypadkiem w gazecie.Kto wie, czy nie uda-łoby się kupić tam taniego fortepianu, który doskonale by się pomieścił w tym właśniekącie.Na fortepianie wygrywałaby im kiedy niekiedy leśniczanka różne kawałki.Terazbowiem Liza nie obawiała się już panny z lasu i odniósłszy zwycięstwo, pragnęła oka-zać się wspaniałomyślną.Przeczuwała też niejasno, że niezbyt mądrze postępuje kobieta,chcąc natychmiast poróżnić męża z jego przyjaciółmi.Był jeszcze inny rozstrzygający mo-ment: pochlebiała jej próżności w najwyższym stopniu myśl, że bęóie gościć leśniczegow swoim własnym domu, ona Liza kłusowniczanka.Sieóiała właśnie przy oknie, rozmyślając nad tym, kiedy zegar wybił trzecią goóinę.%7łyczliwie spojrzała na zegar.Była to mahoniowa skrzynka z dwiema czarnymi, ozdobio-nymi złotem kolumienkami  na dole sieóiał anioł, na szczycie leżał lew, oba grubokar e eru Młyn na wzgórzu 108 pozłocone.Ileż to razy ścierała kurz z tego przedmiotu! �isiaj dopiero po raz pierwszyzauważyła, że jest to baróo ładny przedmiot, albowiem był to zegar.Spojrzała poprzez podwórze ku piekarni.Tam to przed miesiącem stała w sieni, stam-tąd spoglądała na dom mieszkalny, w którego oknach paliły się czerwienią kwiaty gera-nium, i rozmyślała, że powinna by sieóieć w tym domu sama jako gospodyni.I oto sieóitutaj właśnie! Wprawóie geranie przekwitły, ale óięki temu można tym wyrazniej do-strzec w oknie gospodynię domu.Przypatrz no się, Lizo piekarko! Czy wióisz mnie?& Panią Lizę Clausen z młyna na wzgórzu? No i cóż? Czy jesteś zadowolona?Liza wstała, podeszła ku drzwiom, zaczęła nawoływać kury i gołębie i rzuciła im garśćpośladu�v.Ujrzawszy Kara, wylegującego się przy studni, zawołała go także, a kiedy zbliżyłsię z trwogą i wahaniem, podstawiła mu miskę pełną okruchów chleba i kości, pokrytychobficie resztkami mięsa.I bynajmniej nie uczyniła tego z wyrachowania  ze względu naJanka  jak to bywało dawnej, ale powodowała się szczerą życzliwością, bowiem psiskobyło już teraz własnością jej młyna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •