[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy jednak nastał luty izimno utwardziło lód na drogach, w domu Toothakerówzaczęło narastać napięcie i niepokój.Na ogół pogodnieusposobiony wuj teraz stał się niecierpliwy i często siępogrążał w ponurym milczeniu.Stawał w otwartych drzwiach,przestępując z nogi na nogę, póki ciotka nie zawołała, żeby jezamknął.Chodził niespokojnie z kąta w kąt po pokojudziennym, pobudzony i zły na każdego.Niejednokrotnie wczesnym rankiem wyruszał dokądś naBucefale i wracał dopiero na kolację.W takie dni, kiedy jużwszyscy udaliśmy się na spoczynek, przez ściany sypialnidocierał do nas szloch ciotki.Z początku sądziłam, że cierpi zpowodu mojej matki i babki, bo często modliła się, aby udałoim się ujść śmierci.Jednakże wkrótce zrozumiałam, że płaczez powodu ciągłej nieobecności wuja.Jedyną pociechę przynosiły jej chwile, kiedy tuliłasiedzącą na jej kolanach Hannę, która mówiła do niej mamo".Uśmiech malujący się na twarzy ciotki sprawiał, że pragnęłamzająć miejsce Hanny i tak jak ona być tulona, głaskana iobsypywana czułymi słówkami.Rano wuj spał jeszcze długopo tym, jak zapiał pierwszy kur, a łagodny smutek ciotkipogłębiał się i tężał wokół niej jak drożdżowa posypka.Uporawszy się ze wszystkimi obowiązkami, otulała się ciasnoszalem i całymi godzinami siedziała zapatrzona w płonący napalenisku ogień.Wreszcie, w pierwszym tygodniu marca, wyglądało na to,że wuj nie wróci w ogóle.Zmrok dawno zapadł, a myzjedliśmy kolację bez niego w ponurej, milczącej atmosferze.Gdy posiłek dobiegł końca, ciotka siedziała przycupnięta nabrzeżku krzesła i wpatrywała się w drzwi.Margaret, Andrew ija czekaliśmy cierpliwie, żeby w końcu przerwała milczenie.Siedzieliśmy, aż plecy nas rozbolały, jednocześnie usilnie sięstarając, by Hanna zbytnio nie rozrabiała.Ogień przygasł iżarzył się tylko, gdy w końcu usłyszeliśmy szczęk uprzężyBucefała zmierzającego ku stodole.Wkrótce do domu wszedłwuj i ujrzał grupę posągów siedzących przy jego stole.Włosymiał rozczochrane, jakby gnał w porywistym wietrze, a naubraniu widniały jakieś ciemne plamy.Podszedł do paleniskakrokiem człowieka walczącego z przechyłami statku.Jegoodzież wydzielała mdlący i słodki zapach przypominającywoń kwiatów unurzanych w ziołach.Zaczął łapczywie pić zwiadra, oblewając sobie pierś wodą.Obrócił się ku nam izaśmiał, prychając powietrzem spomiędzy zamkniętychsuchych ust.- Czas, abyśmy poszli wszyscy spać.Mary.chodz już dołóżka.Ciotka wstała i biorąc Hannę za rękę, udała się dosypialni i zamknęłaza sobą drzwi.Szczęk ryglowanej zasuwy odbił sięgłośnym echem po całym domu.Nasza trójka - Margaret,Henry i ja - siedziała dalej przy stole w pełnym napięciamilczeniu.Wuj stał przez chwilę ze spuszczoną głową imamrotał coś do siebie.Chwycił się oparcia krzesła, jakby zobawy, że upadnie, zaraz jednak zbliżył się do stołu i usiadłciężko koło mnie.Czułam mocny słodkawy zapach jegooddechu, widziałam nabiegłe krwią oczy.Margaret i Henrysiedzieli ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie i spuszczonymigłowami, jakby czekali na karę.Aż do tej chwili widziałamwuja tylko uśmiechniętego i w dobrym humorze.- Wuju, co się dzieje? - odważyłam się w końcu zapytać.-Co się stało?Spojrzał na mnie, a głowa chwiała mu się niebezpieczniena karku jak obluzowany kamień gzymsowy, który ladachwila spadnie.- Czary, Saro - powiedział.- Znowu uprawiałem czary.-Mówił niewyraznie, jego słowa zlewały się, jak gdyby straciłpanowanie nad wargami.Nachylił się ku mnie i przyłożył mipalec do ust.- Ciiiiiiiiiiiiiiiii.Zdradzę ci sekret, dobrze.Saro? Próbowałem.zniknąć.Ostatnie słowo wypowiedział prawie niesłyszalnie,owiewając mnie cuchnącym oddechem.Popatrzyłam na Margaret, ale miała spuszczone oczy, awuj popukał mnie w głowę, bym słuchała go uważnie.- Próbowałem zniknąć, ale jak widzisz, wciąż tutajjestem.Tutaj, w Billerice.Na tej pustyni zamieszkanej przezpospolitych farmerów, ich żony, bachory, świnie i psy.jestem człekiem uczonym, Saro! Służyłem pod kapitanemGardnerem jako jego chirurg.Umilkł na chwilę, wyraznie zły.Błędnym wzrokiemomiótł pokój, po czym westchnął i skulił się na krześle.Wpatrywałam się w spokojną, obojętną twarz Margaret i jejopanowanie przyniosło mi ulgę.Jednakże na widok twarzyHenry'ego poczułam litość.Spod spuszczonych rzęs płynęłymu łzy, a policzki miał zaczerwienione.Wargi mu drżały idygotał na całym ciele.Chociaż dokuczał Hannie i mnie ipotrafił być okrutny, mimo wszystko był wciąż tylkochłopcem, dla którego dobre słowo ojca było wszystkim.Wujnachylił się i niezgrabnie ujął mnie za rękę.- Wciąż jesteś blizniaczką Margaret, prawda? - Skinęłamgłową, on także kiwnął swoją łagodnie, boleśnie ściskając mipalce.- Jesteś tak samo Toothakerem jak każde z nas.Odtądbędę dla ciebie ojcem.lepszym ojcem, niż ktokolwiek inny zkrwią na rękach może być.Margaret wstała nagle. - Ojcze - rzekła.- Pora, abyśmy poszli spać.Chwyciła mnie za fartuch i pociągnęła za sobą do sypialni.Wkrótce przyszedł Henry, poskrobał w drzwi i poprosił,abyśmy pozwoliły mu spać przy nas, na podłodze.Długojeszcze słyszeliśmy, jak wuj hałasuje w pokoju dziennym, ażwreszcie z jękiem zwalił się na ziemię obok paleniska.Kiepsko spałam tej nocy, dręczona snami o rzezi.Wsennych majakach widziałam ojca zbliżającego się do zagrodydla świń z siekierą na ramieniu.Wybrał dorosłą, porośniętąszczeciną świnię, która przy jego imponującej posturzewydawała się malutka, i kwiczącą przerazliwie jak człowiekzaciągnął w cień stodoły.Rozległy się stłumione odgłosyszarpaniny, potem świst powietrza i lepki, mięsisty dzwiękmetalu tnącego żywe ciało.W DRUGIM TYGODNIU marca siedziałyśmy z Margaret,stykając się kolanami, zakopane głęboko w słomie obokzagrody maciory.W powietrzu unosił się gryzący smród,jakby stopionej miedzi i czegoś jeszcze.mięsapozostawionego zbyt długo na powietrzu.Wiał silny wiatr iłomotał o deski, wpychając przez szpary tumany śniegu.Maciora właśnie urodziła swoje prosiaki i przyglądałyśmy się,jak żarłocznie ssą mleko z nabrzmiałych sutków, odpychającsię nawzajem ryjkami.W sumie było sześcioro prosiąt izabawiałyśmy się, nadając im imiona złoczyńców z Biblii.Najgrubszego, szarego prosiaka, nazwałyśmy Goliat.Najbardziej żarłoczny, łaciaty, został Judaszem.Dalej byłPiłat, Herod i Faraon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]