[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekała na nią na próżno przez całą noc.Makeda uprzedziła jąwcześniej, że zaangażował ją Dalmann, ale zwykle nie trwałoto tak długo.Umówiły się już dawno, że nie będą czekać na siebie na-wzajem i że nigdy nie będą na siebie liczyć.Za każdym razemmiała to być radosna niespodzianka, kiedy się odwiedzą.Ale,jak to między wszystkimi zakochanymi, było dużo umów, ijak to między zakochanymi nie zawsze ich dotrzymywały.Jedną z umów było niestawianie pytań.Mogły mieć przedsobą tajemnice.Nie jakieś bardzo ważne, bardzo wielkie.Poprostu takie, które nie dotyczyłyby ich obu.Ale Andrei nie zawsze się to udawało.Nie zadawała pytańwprost, ale zdarzało się, że mówiła bardziej do siebie niż doMakedy:- Nie muszę wiedzieć, co robiłaś znowu przez pół nocy.Makeda nigdy nie odpowiadała na te retoryczne pytania inigdy nie pytała o to samo Andrei.W domofonie rozległ się głos zaspanej Makedy:- Taaak?- To ja, Andrea.Makeda nacisnęła przycisk, a kiedy winda wjechała na219 czwarte piętro, czekała na nią w drzwiach.Andrea powitała ją zdawkowym całusem i weszła domieszkania.- Kawa? - zapytała Makeda.Andrea była na nią wściekła, ale teraz, kiedy zobaczyłapartnerkę tak piękną, wdzięczną i rozluznioną, złość jej minę-ła.- Niech będzie - powiedziała i odwzajemniła uśmiech.Makeda zrobiła dwa espresso, postawiła filiżanki na niskimstoliku między dwoma fotelami, usiadła naprzeciwko Andrei izałożyła nogę na nogę.- Dalmann - powiedziała, lekceważąco machnąwszy ręką.- Wydaje mi się, że trochę za dużo tego Dalmanna.-Andrea powtórzyła jej gest.- Płaci dobrze i nie jest natarczywy.- To obrzydliwy staruch z podejrzanymi interesami.Zor-ganizował ten wieczór z Holendrem i tym menedżerem, kiedyHolender robił zdjęcia.- Skąd wiesz?- Holender przyszedł w towarzystwie pomagiera Dal-manna.- Schaeffera? To ciekawe.- Wiem, że to wbrew umowie, ale diabli mnie biorą, żespędzasz z tym Dalmannem tyle czasu.Brzydzę się go.- To mój zawód: spędzanie czasu z mężczyznami, którzybudzą obrzydzenie w innych kobietach.- Jest dość innych.- To dobry klient Kulla.Kull twierdzi, że to dobry interes.Andrea popatrzyła żałośnie na Makedę.- Ach, dziewczyno - westchnęła.- To takie trudne.Makeda miała dobre serce.220 - Nigdy się jeszcze z nim nie bzyknęłam.Andrea czekała, co będzie dalej.- On nie może, jest chory na serce.Pożera tysiąc tabletekdziennie.I do tego jeszcze pije.- To co robicie?- Zakazane pytanie.- Wiem.Co?- Gadamy.Jemy.Oglądamy telewizję.Jak stare małżeń-stwo.- I to wszystko?Makeda się roześmiała.- Czasem chce się przyglądać, jak się rozbieram.A jamuszę udawać, że tego nie zauważam.Jest podglądaczem.- Obrzydliwe.- Och, daj spokój.To łatwe pieniądze.Andrea wstała, podeszła do Makedy i pocałowała ją na-miętnie. 42.Tygodnik  Freitag przyjął do druku meldunek przeciwni-ków eksportu broni i podał do wiadomości publicznej infor-mację o handlu wybrakowanymi haubicami opancerzonymipod rzucającym się w oczy tytułem Intrygujące powiązania whandlu złomem.Obok zdjęć haubic i grafiki Zatoki Bengalskiej z licznymistatkami były też na honorowym miejscu fotografie amerykań-skiego biznesmena Carlisle'a i jego tajlandzkiego partneraWaena.Informacje o tych dwóch były skąpe, ale można siębyło dowiedzieć, że Carlisle kupił działa legalnie za śmiesznącenę od instytucji zajmującej się złomowaniem broni alboodsyłaniem jej do kraju producenta i sprzedał je via StanyZjednoczone na pewno z ogromnym zyskiem TajlandczykowiWaenowi, który przekazał towar do swojej ojczyzny.Tam gubił się ślad haubic, ale należało przypuszczać, żezostały znowu sprzedane i przeładowane na jeden ze statków,zwanych  pływającymi domami towarowymi , obsługującymiklientów w Zatoce Bengalskiej.Do niedawna, aż do upadkumiast portowych Mullaitivu i Chalai, głównymi odbiorcamibyły Tamilskie Tygrysy.Dalmann odłożył z zadowoleniem  Freitag na stół i wziąłdo ręki gazetę codzienną.Dzień wcześniej, na krótko przedpierwszą lekcją gimnastyki, pod ciężarem śniegu zawalił się wSt.Gallen dach sali gimnastycznej.Nikt nie został ranny.222 Sandana siedziała przy okienku dwunastym.Ubrana była wbluzę od mundurka i pasujący do niej konwencjonalny szal,tak że Andrea rozpoznała ją dopiero na drugi rzut oka.Na krzesłach w sali obsługi podróżnych siedzieli oczekują-cy z numerkami w rękach i podnosili wzrok za każdym razem,kiedy rozlegał się sygnał dzwiękowy i wyskakiwał kolejnynumer na tablicy świetlnej.Andrea wyciągnęła kilka różnych numerków, żeby nie mu-siała podchodzić do okienka innego niż Sandany.To, że tu była, należało przypisać jej zwyczajowi mieszaniasię w nie swoje sprawy.Makeda chciała ugotować dla niejkolację po etiopsku, kiedy będzie miała wolny wieczór, iwspomniała mimochodem, że można by zaprosić takżeMaravana i jego dziewczynę.Andrei spodobał się ten pomysł, choć była prawie pewna,że Maravan odmówi.Po pierwsze, bronił się przed nazywa-niem Sandany swoją dziewczyną, a po drugie, tylko dlategonie potępiał związku Andrei z Makedą, że go ignorował.Sytuacja w kraju bardzo go przygnębiała.Andrea przy-puszczała, że także w jego przyjazni z Sandaną nie wszystkoprzebiegało gładko.Jego zawód  kucharza erotycznego , jakto czasem z goryczą nazywał, też go raczej nie cieszył.Może taka kolacja we czwórkę poprawiłaby mu nastrój.Poszła więc do Sandany, żeby wyprzedzić Maravana.Chciała ją zaprosić i postawić Maravana przed faktem doko-nanym.Pierwszy jej numerek wypadł dla okienka dwunastego.Sandana poznała ją, pamiętała nawet jej imię.- W czym mogę pomóc?- W sprawie prywatnej - powiedziała Andrea.- Mojaprzyjaciółka gotuje jutro kolację po etiopsku, chciałabym223 zaprosić do nas panią i Maravana.Sandana wyglądała na zaskoczoną.- Proszę, niech pani przyjdzie.- Czy Maravan też chce, żebym przyszła?- Tak.- Andrea nie zawahała się nawet na sekundę.- W takim razie chętnie przyjdę.- Będziemy się bardzo cieszyć.Macki frontu burzowego  Emma dotarły po południu nadmiasto.Wciąż jeszcze czuło się porywy wiatru w pełnymprzeciągów mieszkaniu Andrei.Płomyki świec chwiały sięniespokojnie.Siedzieli we czwórkę przy stole, Makeda iAndrea paliły, Sandana i Maravan pili herbatę.Byli rozluznie-ni, jak ludzie po dobrym posiłku., Ich grupka była bardzo elegancka tej burzliwej nocy.Ma-keda miała na sobie długą do ziemi, haftowaną etiopską szatętibeb, Sandana - jasnoniebieskie sari, Andrea wieczorowąsuknię z dużym dekoltem, a Maravan zaskoczył kobiety garni-turem i krawatem.Kiedy Andrea go zaprosiła, z miejsca odmówił.- Szkoda - powiedziała.- Sandana też przyjdzie.- Nie mogę sobie tego wyobrazić.Sandana jest przyzwoi-tą tamilską dziewczyną.- W takim razie byłoby może lepiej, żebyś jej towarzy-szył.Jak dotąd nie żałował, że przyszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •