[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadchodził czas na strofę króla:Inkosi Mathoban, tsi-tsi,Oho, oho! Inkosi Mathoban!Tsi-tsi! Silos imniama!Ah! Slanabuntu, oho, oho, oho!Królem jest Mathoban,Oho, oho! Królem jest Mathoban,Tsi-tsi! Wielki pan żyjących!Ach, zabija wojowników, oho, oho!Pieśń kończyła się powszechnym odurzeniem, dzwięczałyoszczepy uderzane jeden o drugi, powietrzem wstrząsał wrzask Bullala, bullala - zabijać, zabijać"!Król uniósł swój assegai - natychmiast zapadła martwa ci-sza.Czy na znak rozpoczęcia wojny ciśnie go w kierunku po-łudnia, przeciwko impis białego człowieka?Nie, opuścił broń, a coś na podobieństwo jęku rozczarowa-nia zabrzmiało w szeregach wojska.- Indunas! - zagrzmiał potężny głos Lobenguli.- Indunasi dzielni indodas moich impis! Wiecie, że najwyższym prawemnaszego ludu jest karność.Musi ona iść tak daleko, że na skinienie władcy każde impi ma pozwolić wyciąć się w pień beznajmniejszego sprzeciwu.Ale nie lękajcie się, syn Mathobananie wyda takiego rozkazu!- Oho! Slanabuntu! - rozbrzmiał ponownie werset ostatniej strofy, aby natychmiast umilknąć.- Najpierw chcę przejąć białego człowieka lękiem.Dlategooddaję w wasze ręce wszystkich Mashona na wschodzie i północy.Rabujcie, palcie i zabijajcie przed oczyma amakiwi, cotylko dostanie się w wasze ręce.67Szał radości:- Oho! Bullala, oho!- Spokój! Mshete i Mjaan z trzydziestoma indodas wyruszycie przeciwko białym.Zawarłem układ i nie chcę go zerwać.Chcę, żeby to jako pierwsi zrobili amakiwi, nawet jeśli zrobią to ze strachu.Stanie się tak, gdy zostanie oddanypierwszy strzał w kierunku czarnego człowieka.Sprawimy, żeto zrobią.Kiedy natomiast odpłacimy za ten pierwszy strzałwieloma tysiącami naszych, o tym zadecyduje jedynie Loben-gula intambekul, władca wszystkich żyjących.Zrozumieliście?Aplauz napełnił plac przed królewską kotła.- Baltete! Twój lud umrze, jeśli zechcesz, ale najpierw chcezabijać.Tłum zaczął się rozchodzić, a Lobengula kazał przywołaćdo siebie Mshete i Mjaana, dając im jeszcze jedno tajne pole-cenie:- Jeśli podczas wyprawy znalezlibyście dziewczynę zeszczepu Kumało, to przyprowadzcie ją żywą do mnie.Wiecie,co mam na myśli.Mshete i Mjaan nawet nie mrugnęli powieką.Tylko prostylud pozwolił się zwieść, że Gaikana, szukając grzybów w jasnydzień, została napadnięta przez leoparda i nikt nie posłyszałjej krzyków.Która z inkozikazi wybiera się za kraal, nie zabierając nie-wolników? Nie mógł również zwieść krwawy strzęp jej po-dartej opaski limbo zwisający z cierni na skraju buszu.Zladypazurów leoparda zostały zręcznie podrobione, ale królewscyłowcy nie dali się zwieść.Jedno było pewne: stara Nyambezana nie uknuła żadnejintrygi.A nawet jeśli zachodziłaby taka okoliczność, Loben-gula nigdy nie oddałby w ręce czarownika mającego wyka-zać jej winę starej matki, która kiedyś uratowała mu życie.68On sam także nie przykładał większej wagi do zniknięciadziewczyny.Ale w obecnej sytuacji to zdarzenie mogło okazać się dlaniego niebezpieczne, gdyby Mlimo powiązał jej zniknięciez posuwaniem się naprzód białego człowieka.Uspokoi go wia-domość, że rozpoczęto poszukiwania uciekinierki.O sposobie śmierci zadecyduje jak zwykle sam.Gdyby rze-czywiście okazała się na tyle nierozsądna i uciekła z tym Ka-ranga, to i on nie okaże litości.Tylko czy uda się ją jeszczeodnalezć?Przez pierwsze godziny Gaikana i Sesango biegli bez wy-tchnienia, choć młody człowiek dzwigał ciężką strzelbę i kil-ka niezbędnych drobiazgów.Nie przystawali, żeby zaspokoićgłód lub pragnienie.A jeśli Sesango pochylał się, to tylko poto, żeby zatrzeć najbardziej rzucające się w oczy ślady.Odczasu do czasu spoglądali za siebie, czy nikt ich nie ściga, alew buszu panowała cisza przerywana jedynie monotonnymkrzykiem ptaków i skrzeczeniem małp.Dopiero gdy zapadł zmierzch, wyczerpani opadli na zie-mię pod akacją.Oddechy mieli świszczące, a puls rozrywał imskronie, więc dopiero po dłuższej chwili mogli ze sobą rozma-wiać.Sesango wyciągnął rękę, przeciągając dłonią po wilgot-nym od potu czole Gaikany.- Najtrudniejsze za nami, inkosi! - uspokoił dziewczynę.-Noc nas ochroni.Wiesz, że nawet wojownicy twojego ludulękają się duchów zmarłych.Gaikana przytuliła się do niego.- Musimy rozejrzeć się za jakimś miejscem na nocleg -stwierdził Sesango, kiedy już nieco odsapnęli, po czym rozejrzał się po koronach drzew.69- Tam, ten moruli ma mocne, gęste gałęzie i wiele liści, które nas ukryją.Nawet słonie z trudem je przewracają.Zostańna dole, wespnę się na górę i przygotuję dla nas legowisko.Odłożył broń wraz ze wszystkim, co niósł na plecach, pozaskórą wołową i liną z lian ukręconą jeszcze kilka tygodni przeducieczką, ponieważ były to rzeczy niezbędne przy każdej dłuż-szej podróży.Ledwo jednak znalazł się na górze, chcąc zręcznieprzywiązać skórę do gałęzi, ze skrzekiem i piskiem zjawiło sięstado pawianów, krzycząc i wygrażając ku niemu.Przywódcastada potężnymi susami ruszył ku koronie drzewa, aby podjąćwalkę z intruzem, ale Sesango ustąpił z placu boju, nie wdającsię w potyczkę.- Chodz, one były tu przed nami, to ich miejsce do spania.Znajdziemy coś innego.Niedobrze jest też mieszkać w sąsiedztwie dzikiego ludu, który hałasuje po nocach.Ruszyli dalej, a małpy jeszcze długo złorzeczyły za nimi.Wreszcie Sesango przystanął pod drzewem marbarotta,prawdziwym olbrzymem w buszu.W tym czasie nie miało jesz-cze słodkich owoców wyglądających jak kiełbasy.Obok niegorosło mussikeri o dojrzałych pączkach.Wydzielały one aro-matyczny olejek, rankiem mieli zamiar je zebrać, gdyż tłuszczchroni skórę przed chłodem.Sesango ponownie pochwycił skórę wołu i ruszył ku czub-kowi drzewa.Gaikana przyglądała mu się z podziwem, jakszybko i zręcznie rozkłada skórę w koronie i przywiązuje.Na-wet silny wiatr nie strąci jej stamtąd!Potem pomógł jej wspiąć się na górę.- Chodz, Gaikano, mała inkosi, będziesz spała niczym u twojej starej ambuya!Przyglądał się, jak się układa i cieszy jak małe dziecko.Za-raz też zaczęła się kołysać.- Ruszam w dół jak pawian i stanę w trawie na straży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]