[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Cóż tam słychać? zapytał znowu, a ukradkiem łypnął ku nieszczęsnej kapie papiero-wej. Nic odparł mandatariusz cokolwiek zniepokojony. Nic zgoła nowego? Przynajmniej ja o niczym nie wiem.Katylina zagwizdał przez zęby. Przybyłem umyślnie, aby się czegoś dowiedzieć od pana ozwał się znowu po chwili.Mandatariusz wzruszył ramionami, ale zniepokoił się naprawdę. Jakichże nowin spodziewałeś się pan dobrodziej ode mnie? odważył się zapytać.Katylina bystro wpatrzył się w mandatariusza, a ten mimowolnie cofnął się o krok w tył. Ołańczuk nie powrócił? Dotąd nikt go jeszcze nie widział w całym dominium.Z oczu Katyliny złowrogi jakiś strzelił wyraz.Porwał się z sofki i szybko postąpił ku sto-łowi.Mandatariusz odetchnął ciężko: zdawało mu się, że Katylina zmierza ku fatalnemuukryciu. Daj mi pan z łaski swojej arkusz papieru! żądał niebezpieczny gość.Mandatariusz skwapliwie poskoczył na zawołanie.Katylina usiadł przy stoliku, pochwyciłza pióro i zamaczawszy w niezgrabnym kałamarzu, z zamachem szastnął po papierze.Nagle rzucił się gwałtownie.244A n d e n R e c h t s w e g! (niem.) Na drogę prawną!245p ł a s z c z y k b a n d y c k i rodzaj peleryny, znanej z ilustracyj do powieści w rodzaju Rinalda Ri-naldiniego187 Cóż za ohydny masz pan atrament! wykrzyknął i pochwycił za nieszczęśliwy kała-marz.Mandatariusz z przestrachu przykląkł na obadwa kolana.W tej chwili kałamarz z świstem przemknął mu tuż ponad głową i pozostawiając sporąplamę na okazałym nosie, padł trafnie wymierzony w kąt między szafy, poza papierową za-słonę.I nagle głośny rozległ się brzęk, pomieszany z wykrzykiem gniewu i przestrachu.Fatalna flaszka ugodziła w samą czaszkę %7łachlewicza i rozbiła się w drobne kawałki. A to co? wykrzyknął Katylina z udanym przestrachem. Gwałtu! ratunku! zawrzeszczał okropnym głosem %7łachlewicz zamordowano mię!Przygłuszony nagłym, niespodziewanym uderzeniem wziął nieborak lejący się zewsządatrament za czystą krew w pierwszym przestrachu i wysuwając się raczkiem z swego ukryciajęczał wniebogłosy. Krew! krew! ratunku!Mandatariusz stał jak wryty na miejscu, a z przestrachu, gniewu i oburzenia nie mógł wy-rzec ani słowa.Katylina zanosił się od śmiechu. Cóż pan tam robiłeś, do diabła, panie Tachlewicz? zapytał nareszcie.Zelektryzowany szyderczym dzwiękiem tego głosu, %7łachlewicz porwał się na równe nogi iocierając strugi atramentu od gęby i nosa, uspokoił się wprawdzie co do swego uszkodzenia,ale za to wściekłym zawrzał gniewem i z zaciśniętymi pięściami prawie o krok naprzód po-stąpił ku Katylinie. Po cóż pan tam wlazłeś, panie Tachlewicz? pytał nie zmieszany szyderca. Bo mi się tak podb.bło silił się powiedzieć pan %7łachlewicz, ale na nieszczęście za-chłysnął się nową strugą atramentu. Wybornyś sobie, panie Tachlewicz! Nie nazywam się Tach.chle.wcz zachłysnął się znowu biedak na pół z złości, na półz nowego napływu atramentu.Tymczasem osłupiały na razie mandatariusz opamiętał się jakoś i w groznej wyprężył siępostawie.Postępek Katyliny rozgniewał i oburzył go do żywego, a przywiezione właśnieprzez %7łachlewicza wiadomości śmiałym natchnęły go postanowieniem. Co mi teraz zrobi, kiedy za tydzień już wezmą diabli samego dziedzica. mruknął samdo siebie.I w jednej chwili zmieniony do niepoznania, postąpił naprzód ku Katylinie. Co to znaczy? krzyknął. W moim domu!.Katylina rzucił nań jedno spojrzenie, a mandatariusz co żywo cofnął się w tył i zamilkł jakzaczarowany.Katylina postąpił ku drzwiom. Wody! krzyknął do sieni.Potem spokojnie wrócił na środek pokoju i rzekł, jakby nic nie zaszło: Zaraz się pan Tachlewicz umyje, a potem będę się starał wytłumaczyć! Nie nazywam się Tachlewicz! wrzasnął %7łachlewicz z wściekłością. Tak, pan komisarz nie nazywa się Tachlewicz! ozwał się mandatariusz buńczuczno.I odzyskując całą swą powagę, podniósł się na palce i groznie schmurzył czoło.Katylinaparsknął urągającym śmiechem i postąpił naprzód ku niemu.Ale wtem rozwarły się drzwi, a do kancelarii wleciała przestraszona krzykiem pani sędzi-na, a za nią pan Chochelka i służąca z konewką wody. Olaboga! Co się tu dzieje? krzyczała pani sędzina zasapana. Nic zgoła odpowiedział Katylina drwiąco uspokajającym tonem. Pan Tachlewicz tro-chę się poplamił, ale się zaraz obmyje.188Tu pan mandatariusz nie mógł powstrzymać się dłużej. Dość tego! zahuczał gromowym głosem. Nie chcę już cierpieć dłużej! Nie dbamwięcej o służbę u dziedzica, który sobie jakichś od świata posprowadzał łaj.Nie dokończył, bo twarz Katyliny tak grozny przybrała wyraz, że i śmielszy z natury mógłsię przestraszyć naprawdę.Pan Chochelka zawczasu salwował 246 sobie ku drzwiom rejteradę, a pani sędzina drżącaposkoczyła na bok i rzucając mężowi spojrzenie opamiętania, zawołała upominając: Bonifasiu! Bonifasiu!Ale Bonifasiu w jeszcze sroższy wpadł ferwor i chciał już dokończyć przerwany, kiedyKatylina postąpił spokojnie ku niemu i patrząc bystro w oczy, rzekł z wolna a dobitnie: Słuchaj no, aspan, czy myślisz, że jak w imieniu dziedzica krzyknę na chłopów, to siępotrafisz ochronić od pięćdziesięciu kijów?Mandatariusz struchlał cały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]