[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Uszanowanie  bełkoce z końcamipalców przy ustach  uszanowanie kochaneczce, najmilszemu, naj-śliczniejszemu ulubieniu!. I nagle fałszywe zęby spadają mu z gór-nej szczęki na dolną wargę.Aschenbach zdołał uciec. Kochaneczce,ślicznej kochaneczce  słyszy za plecami w gruchających, pustychi urywanych tonach, gdy trzymając się poręczy schodzi z pomostu.Któż nie musiał pokonywać przelotnego dreszczu, tajemnego stra-chu i niepokoju, gdy po długiej niebytności miał wsiąść do weneckiejgondoli? Osobliwa ta łódz, zachowana w niezmienionym kształciez zamierzchłych czasów i niesamowicie czarna, jak bywają tylko trum-ny  przypomina nieme i zbrodnicze przygody wśród pluskającejnocy, przypomina bardziej jeszcze samą śmierć, mary, posępny obrzędi ostatnią, milczącą podróż.I czy kto zauważył, że siedzenie w takiejbarce, ten trumienno-czarny, czarno wyściełany fotel, jest najmięk-szym, najrozkoszniejszym, najbardziej usypiającym siedzeniem naświecie? Aschenbach zauważył to, gdy usiadł u stóp gondoliera,naprzeciw swych pakunków leżących schludnie u dziobu.Wioślarzekłócili się wciąż jeszcze, surowi, niezrozumiali, z groznymi gestami.Ale osobliwa cisza wodnego miasta zdawała się łagodnie przyjmować,odcieleśniać ich słowa, rozpraszać je po falach.Było ciepło tu w porcie.Lekko owiany tchnieniem sirocca**, na podatnym żywiole zagłębionyw poduszkach, zamknął podróżny oczy lubujące się równie niezwy-kłym, jak słodkim rozleniwieniem. Jazda będzie krótka  myślał * au revoir, exusez i bonjour (fr.)  do widzenia, proszę wybaczyć i powodze-nia.** sirocco (wł.)  ciepły, suchy wiatr wiejący w krajach śródziemnomorskichi nad Morzem Zródziemnym z południa lub płd.-wschodu.32 niechby trwała wiecznie! W cichym kołysaniu czuł, że uchodzi tłoko-wi, pomieszanym głosom.Jak cicho, coraz ciszej stawało się dokoła! Nie było nic słychaćoprócz plusku wiosła, prócz pustego uderzenia fali o dziób barki, który,stromy, czarny i u szczytu zbrojny jakby halabardą, sterczał nad wodą,i prócz czegoś trzeciego jeszcze, gwarzenia, mruczenia  szeptu gon-doliera, który przez zęby, urywanie, słowami tłumionymi pracą ramion,mówił do samego siebie.Aschenbach spojrzał dokoła i z lekkim zdzi-wieniem zauważył, że laguna rozszerzyła się i jazda brała kierunek naotwarte morze.Zdawało się przeto, że nie powinien nazbyt spoczywać,lecz uważać trochę, by spełniono jego wolę. Więc do przystani parowców!  rzekł, na pół odwracając sięwstecz.Mruczenie ustało.Nie było odpowiedzi. Więc do przystani parowców!  powtórzył odwracając sięzupełnie i podnosząc wzrok na gondoliera, który stojąc za nim napokładzie sterczał pod szarym niebem.Był to mężczyzna o niemiłej,ba, brutalnej fizjonomii, w marynarskim granatowym ubraniu, prze-pasanym żółtą szarfą i bezkształtnym słomkowym, na bakier włożo-nym kapeluszu, którego plecionka zaczęła się strzępić.Rysy twarzy,kręty wąs pod krótkim, zadartym nosem nie świadczyły o jego wło-skim pochodzeniu.Choć był raczej szczupłej budowy ciała, tak żemożna było go uważać za niezbyt zdatnego do jego zawodu, władałbardzo energicznie wiosłem, nalegając na nie całym ciałem za każdymuderzeniem.Kilka razy podniósł z wysiłku wargi odsłaniając białezęby.Zciągnąwszy rude brwi spoglądał ponad gościem odpowiadającpewnym, niemal grobowym głosem: Pan jedzie na Lido.Aschenbach odparł: Tak jest.Ale wziąłem gondolę tylko po to, by mnie przewiozłana San Marko.Chcę pojechać vaporettem.** vaporetto (wł.)  mały statek parowy używany wówczas do przejażdżki poCanale Grande w Wenecji oraz do podróży do Lido.33  Nie może pan pojechać vaporettem. I czemuż to? Bo vaporetto nie przewozi pakunków.To było słuszne; Aschenbach przypomniał sobie.Milczał.Ale szor-stkie, aroganckie, nie praktykowane tu wobec cudzoziemca zachowaniebyło nie do zniesienia.Rzekł: To moja rzecz.Może chcę oddać bagaż na przechowanie.Proszęzawrócić.Cisza.Wiosło pluskało, woda uderzała gładko o dziób.I gadaniei mruczenie zaczęły się znowu; gondolier mówił przez zęby do siebie.Co było robić? Sam na wodzie z dziwnie upartym, niesamowiciestanowczym człowiekiem, nie widział podróżny sposobu postawieniana swoim.Jakżeby miękko mógł spoczywać, gdyby się nie obawiał!Czyż nie pragnął, aby jazda trwała długo, aby mogła trwać zawsze?Najmądrzej było pozostawić rzeczy ich biegowi, a co najważniejsze,tak było najprzyjemniej.Czar gnuśności zdawał się wypływać z sie-dzenia, z tego czarno wyściełanego fotela, kołysanego tak łagodnie oduderzeń wiosła tego samowładnego gondoliera za jego plecami.Myśl,że wpadł w ręce zbrodniarza, przemknęła sennie przez mózg Aschen-bacha nie mogąc wywołać chęci do czynnej obrony.Przykra była moż-liwość, że wszystko jest ukartowane dla prostego wyłudzenia pieniędzy.Coś jak poczucie obowiązku czy dumy, przypomnienie niejako, żetrzeba temu zapobiec, zdołało go raz jeszcze poderwać.Spytał: Ile pan żąda za jazdę?I nie patrząc nań, gondolier rzekł: Pan zapłaci.Pewne było, co na to należało odpowiedzieć.Aschenbach rzekł: Nic nie zapłacę, zupełnie nic, jeśli mnie zawieziecie tam, gdzienie chcę. Pan chce na Lido. Ale nie z wami.34  Wiozę pana dobrze. To prawda  pomyślał Aschenbach i uczuł zmęczenie. Toprawda, wieziesz mnie dobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •