[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przyjacielu, nie ma powodu, by zachowywać się nierozsądnie.- Nie jestem twoim przyjacielem - syknął Morgan.- I nie jestemzainteresowany rozsądkiem.Nie, jeśli Cameronowie wykorzystują go doswoich celów.Jedyną rzeczą, która mnie interesuje, jest Sabrina.- Dobrze.Brian, przyprowadz siostrę.- Ramiona Douala opadły.373- Nie!Ostry rozkaz Morgana wstrząsnął nimi wszystkimi.Jednak to pistoletw jego dłoni zmroził Briana w fotelu i sprawił, że Elizabeth z trudemzaczęła łapać powietrze.- Nie - powtórzył Morgan.- Tym razem nie zniosę żadnego wtrącaniasię z waszej strony.A szczególnie twojego, Dougal.Mam już dośćtwojego wtrącania się na całe życie.Dougal stanął przed żoną, zasłaniając ją swoim ciałem.- Nie rób niczego, czego będziesz potem żałował.Zwiatło lampy odbijało się od lśniącej lufy, gdy Morgan wymierzyłnią w piersi Dougala.- Już to zrobiłem.Zaufałem Cameronom.Morgan rzucił się na schody, z każdym krokiem pokonując po trzystopnie.Przeszedł przez galerię.Echo jego kroków na drewnianejpodłodze było tak niesamowite, jakby mury rezydencji nigdy niedoświadczyły dzwięków ludzkiego śmiechu czy radosnych piosenek.Przed jego oczami wyłonił się ciemny korytarz.Bez wahania ruszył wjego głąb, szukając drzwi, które pamiętał z dzieciństwa, drzwi, przezktóre tak często próbował przejść nęcony dzwoniącą muzykądziewczęcego śmiechu.Otworzył drzwi i poczuł, jakby czas się dla niego zatrzymał.Komnatabyła pusta.Narzuta na łóżku była gładka i nie zgnieciona zupełnie jakleżąca na poduszkach szmaciana lalka.Na palisandrowym stoliczkuwciąż stał miniaturowy zestaw do kawy.Morgan podniósł jedną zmaleńkich fdiżanek, a jego palce nagle wydały mu się za duże wporównaniu z dłonią.Małe krzesełka nie były puste; wypełniły je duchy jego żalów:Sabrina, jej błyszczące oczy, tańczące loki; bezimienna lalka pochylonanad filiżanką; zlizujący śmietanę ze spodka, pochlapany farbą kociak,który wygląda głupio w ozdobionym piórkiem kapeluszu dla lalekzawiązanym pod pyszczkiem.Ciszę zakłócił błagalny głos małej dziewczynki.Chodz Morgan, napijsię ze mną czekolady.Izabella, lalka i ja jemy dziś pierniczki.Filiżanka wyślizgnęła mu się z rąk i rozbiła o podłogę.Morgandelikatnie zamknął drzwi, jak gdyby chcąc zachować mieszkające374w niej wspomnienia nietknięte.Biegł przez korytarz, otwierając każdenapotkane na swojej drodze drzwi i znajdując w nich tylko kolejne duchyi żale.Wpadł powrotem do galerii.Jego pięści były zaciśnięte, a klatkapiersiowa poruszała się we frustracji.Na samym szczycie schodów pozostały jeszcze jedne nietkniętedrzwi.Morgan zwolnił oddech, gdy zbliżał się do nich, stawiając każdykolejny krok jak gdyby właśnie on miał być jego ostatnim.Polerowany dąb drzwi na poddasze wydał się chłodny pod jego ręką.Otworzyły się bezgłośnie.Powinien był się domyślić, że tam na niego czekała, skąpana w świetleksiężyca niczym tamta pamiętna, jesienna noc.Siedziała w pozycjipółleżącej na sofie przy oknie.Jej koszula nocna świeciła całowana przezksiężycowy blask.Wpatrywała się w jasną kulę jak zahipnotyzowana.Marzycielskim ruchem czesała rozpuszczone włosy.Wydawała sięzadumana.Morgan zawahał się w drzwiach.Czuł się, jak gdyby bezcześcił świętąziemię.Jakby zakłócał spokój sanktuarium, które wybrała, odrzucającżycie, które on mógł jej dać.Wybrała życie w pozbawionym wyrazuspokoju zamiast słodko-gorzkiej radości i mozołu.Bez ryzyka.Bez bólu.Bez straty, bo tracić nie było czego.Wiedział, co musi zrobić.Ogarnęłogo poczucie jego własnej straty.Ptaki zaświergotały powitalnie ze swojej klatki, ale Sabrina nawet nieodwróciła głowy.Przesunęła szczotkę wzdłuż ciemnego kosmyka.- Zamykanie moich rodziców w kościele nie było zbyt szlachetne ztwojej strony.Strasznie przestraszyłeś służbę.- Wiesz dobrze, że nie gram fair.Jeśli bardzo chcą się wydostać, mogąwybić cholerne okna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]