[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zbyt duże ryzyko.W dodatku to nielegalne.A jak ci ludzie wrócą?- Stanę przy wylocie ulicy i dam panu znać, gdyby nadjechali.Ma pan pistolet?- Nie używam broni.- Co z pana za detektyw?- Wybaczy pani.- Niech się pan nie obraża.Dam panu coś niezawodnego w takich sytuacjach -oznajmiła i przyniosła z kuchni solidny wałek do ciasta.- W razie zagrożenia wal pan, gdziepopadnie, do skutku.Nie żałuj pan wałka.Mam ich kilka.Obracałem w rękach wałek nie mogąc podjąć decyzji.Willa wyglądała na opuszczoną,zaś argumenty w postaci wałka i  biopsika przeważyły szalę na korzyść podjęcia ryzyka.Wyszedłem od ogrodu i przez szpaler drzew obserwowałem sąsiednią posiadłość.Było tamzupełnie ciemno.Wyciągnąłem z kieszeni latarkę i skierowałem żółty snop światła na dom, wktórym mnie przetrzymywano.Na oknach zauważyłem drewniane okiennice, a wokół martwąpustkę.Teren sprawiał wrażenie upiornej niecki, do której wstępu strzegą złe moce.- To jak, idzie pan? - dopytywała się pani Matylda.- Tylko proszę mnie w porę ostrzec.- Ja i Krętacz będziemy czuwać!Wgramoliłem się na drzewo orzechowe i z niego zeskoczyłem na śnieg ogrodusąsiedniej posesji.Stopy wbiły się miękko w puszysty dywan i na chwilę straciłemrównowagę.Przewróciłem się na bok.Podniosłem się wolno i nasłuchiwałem.Nic.Cisza.Powiodłem światłem latarki po śniegu.Oprócz moich śladów naliczyłem kilka innych.Jeden z nich, najświeższy, wydał mi się szczególnie interesujący.Prowadził bowiem do siatki na tyłach domu, a właściwie tam się zaczynał, gdyż noski traperów były skierowane w stronędomu.Po prostu osoba, która je zostawiła, nadeszła z tamtej strony.Poszedłem tam wolno.Ogród kończył się pięćdziesiąt metrów dalej metalową siatką.Za nią znajdował się wodległości piętnastu metrów nieduży dom otoczony niewysokimi drzewami owocowymi.Zokna domu sączyło się światło.Poświeciłem na kawałek terenu za siatką.Zlady szły jejskrajem.Prawdopodobnie osoba dostała się na teren tej posesji, przeszła z dala od domuskrajem siatki i w miejscu, w którym teraz przystanąłem, przeskoczyła na drugą stronę.Zladystóp pod siatką były wyrazniejsze i głębsze, co świadczyło, że ów osobnik zeskoczył z siatkina śnieg, a potem zaczął się skradać w kierunku domu.Na ostrych końcówkach giętkiej siatki tkwił kawałek ciemnego materiału.W mętnymświetle latarki wydawało mi się, że materiał był koloru granatowego.Z bijącym sercem zawróciłem.Szedłem śladem intruza w granatowej kurtce, ażstanąłem przed okienkiem piwnicznym, identycznym do tego, które znajdowało się wpomieszczeniu, gdzie przetrzymywał mnie Batura.Oświetliłem je.Brakowało w nim szybki, ana śniegu naliczyłem kilka ciemnych plam.To była krew! Ten, kto się tu zakradł, rozwaliłszybę i przy okazji się skaleczył.Co potem? Wlazł przez wąskie okienko do środka?Oświetliłem wnętrze pomieszczenia.Było puste i śmierdziało cementem oraz farbą.Przypomniałem sobie ten zapach.Przez chwilę nasłuchiwałem jakiegokolwiek odgłosudochodzącego z wnętrza domu.Cisza.Wstałem i skręciłem za rogiem domu.Znajdowało siętam kolejne okienko, tym razem z szybką.To tutaj, w tym pomieszczeniu na dole mnieprzetrzymywano.Przystawiłem nos blisko szyby i zaświeciłem do środka.I o mały włos nie krzyknąłem z wrażenia.Na podłodze zobaczyłem obute w trapery czyjeś nogi.Ich właściciel, jak tylkozauważył światło na betonowej podłodze, od razu zaczął nimi wierzgać.Zrozumiałem, żepodobnie jak i ja kilka dni temu, został uwięziony w tym samym pomieszczeniu.Prawdopodobnie podczas włamania intruza w granatowej kurtce włączył się alarm izaalarmowani mieszkańcy domu złapali go na gorącym uczynku.Mogło dojść wtedy do bójki,o której wspominała pani Matylda.Zawróciłem do okienka piwnicznego na tyłach domu.Wcisnąłem się przez nie i ztrudem zeskoczyłem na beton.Wyrównałem oddech, wsłuchując się jednocześnie w odgłosyza ścianą i nad sufitem.Wydawało mi się, że na dole słyszę czyjeś pojękiwania.Otworzyłemdrzwi i wyszedłem na znajomy korytarz z kupką cementu i walającymi się puszkami z farbąpod ścianą.Nacisnąłem klamkę sąsiednich drzwi i ostrożnie wpełzłem do środka gotowy użyćwałka do ciasta pani Matyldy w razie konieczności. W świetle latarki ujrzałem przywiązaną do kaloryfera postać w granatowym palcie.Jasna, szeroka taśma zaklejała szczelnie usta osoby, zasłaniając niemal pół twarzy.Dopieropo chwili doznałem szoku, gdy rozpoznałem więznia.W nocy męczyły mnie zmory.Wygodny zazwyczaj fotel w nowej roli, a mianowiciełóżka, okazał się złym wynalazkiem.Wierciłem się nieustannie i przebudzenie w mojejciasnej kawalerce odebrałem z ulgą.Jak na złość nie mogłem dodzwonić się do Pawła, abyprzekazać mu wiadomość o sensacyjnym odkryciu w willi, w której przetrzymywał mnieBatura.Jeszcze przed nastaniem świtu wymknąłem się z kawalerki, nie budząc Zosi i Jacka iposzedłem prosto do biura z kasetą video schowaną za pazuchą.W departamencie, na blacie biurka zastałem karteczkę od Moniki.I.Niejaki Raczyński korzystał z usług warszawskiej wypożyczalni samochodów.Wybrał właśnie isuzu na dzień przed włamaniem do Biblioteki Głównej UMK w Toruniu.II.Wczoraj wydzwaniał do Pana jakiś starszy jegomość.Nie chciał powiedzieć, jakima interes i kim jest, ale ma jeszcze dzwonić.III [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •