[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spotkajmy si u uj ciatej, która płynie najbli ej tej osady, a wpada do morza na północy.- Nawet nie wiemy, czy tu jest taka rzeka.Niech b dzie pierwsze uj cie od zachodniejgranicy w tej krainie.; Zatem dajemy si sprzeda ?- Nikt nas nie b dzie pytał o zdanie.A st d, powiadam, nie damy rady uciec.Ale potemtrafimy gdzie , do jakiego wła ciciela.Mo e b dzie to zwykła wioska, nie twierdza.- Najpierw wam powiem, jak to jest z niewolnikiem - I niespodziewanie odezwał siAligende.- U nas w Kebirze kiedy było tak, e ludzie z ró nych klanów i rodów łapali sinawzajem na pot g.Wojna, kłótnia, wró da, cokolwiek.Ka dy Kebiryjczyk mógł pój wp ta z lada powodu.Niektórych sprzedawano za morza, a niektórych jedynie innymKebiryjczykom.Do tego doszło, e kiedy jaki nkhozi, król po waszemu, nie miał pieni dzy,to sprzedawał poddanych.Biedacy sprzedawali własne dzieci.Człowiek sam mógł sisprzeda , je li był biedny.Te ciowa mogła sprzeda synow.Brat brata.To było jakieszale stwo.Mieli my niewolników, którzy mieli niewolników maj cych niewolników.Ka dydo kogo nale ał i kogo posiadał.Nikt ju nie umiał powiedzie , o co I chodzi.Tak było zaczasów mojego ojca i sam to jeszcze pami tam, dlatego wiem o tym wiele.Powiem wam, jakI jest z niewolnikami.Na pocz tku ka dy chce uciec i nie my li o niczym innym.Dlategoodbieraj mu nadziej.Ró nie.Batem, głodem albo strachem.Udaj , e nie pilnujdokładnie, a kiedy uciekniesz, łapi i chłoszcz.Karz tak, eby nie chcie ucieka.Czasem jednego zabijaj eby pozostali pami tali.Czasem jednak u ywaj do tego imion bogów:Sud u Kadomle albo Ifa Hanteria.I tego trzeba si strzec najbardziej, bo je li odbior dusz ischowaj sobie, ju nie b dziesz człowiekiem wolnym.Nigdy.Usłyszysz słowo albo d wi k ipadniesz na twarz, posłuszny.Dlatego mówi : musimy ich przechytrzy.Przeczeka.Pracowa cierpliwie i nie ucieka , kiedy zdarzy si okazja, bo te pierwsze okazje samiuczyni.Nie wolno ucieka pierwsze dwa, trzy miesi ce.Niech si uspokoj.Niech im siznudzi pilnowa.Uczy si ich mowy.Pracowa.Oszcz dza siły i zdrowie.Przygotowasposób i wiedzie dokładnie, gdzie si jest.Pozna kraj i ludzi.A potem dopiero uciec.Jamówi : uciekamy za trzy miesi ce, chyba e tu przyjdzie taka pogoda, e b dzie niemo liwie.Wtedy uciekamy na pierwsz ciepł por.I idziemy na północ.- Co z no ami? - zapytał Benkej.- Znajd , to nyflinga fiki-fiki i sami wiecie.- Nó jest w kurcie dobrze schowany, bo im do głowy nie przyszło, e zwi zanyniewolnik wystawiony na handel mo e mie co takiego.Trzeba je przemyci , ale du oryzykujemy.Według mnie, zostawiamy kurty tutaj razem z no ami, bo w trakcie handlu nasrozbior , a na pewno b d maca.- Kupiec mo e nie pozwoli wróci do tej wietnej komnaty po rzeczy.Kupi i zabierze.We my kurty, ale rozbierzmy si sami.Je li ka si ubra , nie zakładamy kurty, niech le yobok.Potem za trzeba je schowa inaczej.Kiedy przeszukuj człowieka, zwykle oklepujnogi, r ce i boki.S dwa dobre miejsca: w bucie albo na rzemieniu, który jest przy pochwie,na plecach.Tylko rzemienia nie wkłada si na szyj , ale wi e do p tli pod kołnierzem.Mo na go te spu ci nisko, eby nó schował si mi dzy po ladkami.Mało jest ch tnych domacania cudzych zadków i oby my ich nie spotkali.To zreszt mówi dla uszu tohimona,który nie jest tropicielem, bo reszta to wszystko wietnie wie.Teraz po egnajmy si ipo wi my dusze Id cemu Pod Gór , bowiem potem mo e nie by okazji - zako czył Snop.Usiedli my w kr gu, dotykaj c si kolanami, a potem wyci gn łem przed siebie pi ,któr Snop nakrył dłoni , a po nim pozostali.Opu cili my głowy i przemówili my do Id cegoPod Gór , by odwrócił si i o wietlił nam drog.Kiedy wstali my, ka dy z nich skłonił si przede mn , unosz c pi otulon drugdłoni , i powiedział: mosu kando.- Jeste my askari armii Kirenenu, tohimonie.Twoimi lud mi - powiedział Snop.- Nigdynie b dziemy niczym innym, a nasza misja zostanie zako czona.Nie zniewol nas tedzikusy.Odnajdziemy ci.Odnajdziemy wszystkich.Nikt nie utrzyma w p tach tropiciela,który umie zabi nawet igł.A potem usłyszeli my kroki na drabinie i odwiedziło nas tych samych dwóch ludzi -Njorvin i ten drugi, co przebierał si za potwora.Dzi jednak był wyn dzniały i blady, cochwil krzywił si i potrz sał głow.Njorvin za trzymał w dłoni spore przedziurawionejajko, z którego wypijał zawarto.Nie weszli, tylko zawołali Benkeja, który wrócił po chwiliz wiadrem zawieraj cym polewk , kwa n i rzadk , oraz z wielkim, grubym plackiem, którytaszczył pod pach.Gdy go połamali my, okazał si chlebem o dziwnym zapachu wciemnym, br zowym kolorze.Ciasto było gliniaste i zgrzytało w z bach, jakby do m kidodano piasku. A potem posłano nas do pracy.Niezbyt ci kiej.Sprz tali my obor , nosili my gor cwod w wiadrach.Ja i Benkej mieli my zebra stert słomy z nawozem spod stajni izaładowa na dwukołowy wóz, mniejszy od tego, jakim poprzedniego dnia wozili my towary.Na kupie nawozu le ał jeszcze m , który zwalił si na ni w nocy i spał, mimo e łaziły ponim uki i obsiadały muchy.Benkej wymierzył mu kopniaka, po czym skłonił si z szacunkiem i pozostaj c wukłonie, oznajmił bardzo pokornym i uległym tonem:- Wsta , zarzygana winio, bowiem mam wywie ten gnój i nie umiem go odró ni odtwego cielska.Wsta wi c, zanim nadziej ci na widły wraz z reszt nawozu i wywioz dognojówki, gdzie twoje miejsce.M ockn ł si i uniósł twarz z obornika, wypluwaj c słom , a potem d wign ł sichwiejnie i krytycznie obejrzał przód swojej skórzanej koszuli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •