[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Sam król na pewno kupi ci, Kocurze, płaszcz z piżmokonia! O niczym innym nierozmyśla, jeno jak tobie dogodzić.- Wiem, Mais, wiem.Gdyby nawet kto wpadł na taki szalony koncept, by niecoosłodzić wojakom los, wraz by go Ludwig Burghiese za pióra chwycił i sprowadził naziemię.W zaplutym garnizonie Grindi służą sami tacy, co na niełaskę hrabiego zasłużyli.Odszeregowca poczynając na oficerach kończąc zniżył głos.- Może tylko dowódcęwyznaczają z pewnych ludzi.Chociaż nowy komendant patrzy na porządnego chłopa,takiego, co i Burghiesemu mógł się narazić.Vallery dosłyszał słowa Kocura.Uśmiechnął się w duchu.Gdybyś wiedział,feldfeblu, za co zesłano tutaj twojego pułkownika! Tylko wysokie pochodzenie uchroniłogoprzed stryczkiem.Nie ma dla hrabiego Burghiese gorszych wrogów niż ci, co mupobruzdziliw polityce.Liczy na rychłą śmierć nielubianego człowieka, bo wie, że nie będzie siedziałwkoszarach, ale razem z podwładnymi narazi się na każde niebezpieczeństwo.Tak samowszechwładny Ludwig postąpił z baronem Pillgrimem, wysyłając go podczas ostatniejwojnyz tylną strażą przeciwko wielokrotnie liczniejszym siłom przeciwnika.Podobnierozwiązałsobie ręce w przypadku Alwena de Morano, zwanego Koniokradem, namawiając króla,żebyokazał mu łaskę i pozwolił dołączyć do barona na dzień przed walną rozprawą.Pojawił się Viries.Stary wojak zdążył już wysłać patrol, zlustrować zwinięty nadrogę sprzęt, pogonić żołnierza pełniącego obowiązki kucharza, by przyrządził śniadanie.- Ruszać tyłki wrzasnął silnym, ochrypłym głosem, nawykłym do wydawaniarozkazów w bitewnym zgiełku. Zjecie w siodle, ofiary losu! Widział kto, żebykrólewscyżołnierze grzebali się niby stare baby? Jak wam tek zle , żeście przyświerkki na biwaku,mogęsprawić, byście następną noc spędzili w marszu! Ruszacie się jak muchy w rzadkimgnoju!Gdyby nas nynie Varijczycy ogarnęli, łeb położysz jeden z drugim nim zauważysz błysktoporka!Zwijali się błyskawicznie, nie zważając na krzyki sierżanta.Vallery patrzył zzadowoleniem.Viries pieni się bez powodu, ale przecież i prawdziwej złości w nim sięnieznajdzie.Trzyma podwładnych w ryzach bardziej z nawyku niż potrzeby, ale to dobrze.Itakgo kochają jak ojca.A on, niczym ojciec, pod surowym grymasem od czasu do czasuznajdzieuśmiech.To doświadczeni ludzie, zżyci, darzący się zaufaniem.Trzymano ich w karnymgarnizonie, za nic mając fakt, iż tacy sprawdzą się w każdej potrzebie, nie ulękną nawetdoborowych oddziałów wroga.Ale też dlatego trudno im zaimponować, ciężki los czekakażdego dowódcę przysłanego na placówkę królewskim rozporządzeniem.Miał nadzieję,żejemu udało się chociaż po części zyskać zaufanie żołnierzy.Pewnie tak, bo nie krępowalisięprzed nim, jak na początku, kląć na cały świat, a na hrabiego Burghiese ze szczególnymupodobaniem.Nie minęło wiele czasu, a wszyscy siedzieli na koniach.Natychmiast postawiliwysoko kołnierze, chroniąc się przed zimnem i dokuczliwą mżawką.- Półdupki mi odbije to przeklęte siodło warknął jeden z młodszych żołnierzy. %7łeteż wyfasowałem taki śmieć!- I dobrze, Reiss odparł ze śmiechem jego towarzysz. Varijczycy się ucieszą, jakcię chwycą.U nich ludzka rzyć uchodzi za prawdziwy przysmak.Potrafią złapać hożądziewkę nie po to nawet, żeby jej tyłek zerżnąć, ale właśnie urżnąć.Zasię taka jędrnadupeczka jak twoja może im się spodobać, osobliwie, gdy ją w siodle porządniewygarbujesz.Jak zaś nie zbóje, to okoliczne potwory będą miały z tobą używanie.Pono taki CzłowiekGórbardzo lubi kraśnych młodych chłopaczków.- A żeby się twoje słowa w gówno obróciły, durny puszczyku.Vallery podjechał do Viriesa.Stary zerknął na dowódcę, powoli skinął głową.Jestdobrze.Mimo trudów ludzie nie tracą ducha, żartują z niewygód, kpią ze swoich słabości.D Orenburg nie wyobrażał sobie, żeby przeciętny królewski żołnierz, nawet gwardzista,byłw stanie bez protestów znosić podobne warunki.Co jednak znaczy zaprawa! Jemusamemuwiele razy podczas ostatnich dni brakowało tchu, choć przecież przedtem służył w pułkukawalergardów, dobieranych z najlepszych i najtwardszych żołnierzy, elicie armiikrólestwa.***Znieżyca dopadła ich od razu, kiedy minęli Przeklętą Przełęcz.Vallery z początkukrzywił się słysząc pretensjonalną nazwę, ale ujrzawszy drogę na drugą stronę, uznał, iżsłusznie ją tak ochrzczono.Przeprawa zdawała się czystym szaleństwem.Wysmaganewichrem granitowe skały były niebezpieczne jak klingi mieczy.Koniom, prowadzonymkrótko przy pyskach trzeba było owinąć pęciny i kopyta szmatami, by się nie poraniły, aoczyzasłonić, żeby nie popadały w panikę na widok przepaści po obu stronach.A ledwieprzeszli,zanim wydyszeli zmęczenie i strach, nadleciały ciemne, burzowe chmury.W dolinach,dalekoza plecami o tej porze dnia dogrzewało jeszcze słońce, a w tym przeklętym miejsculodowatypodmuch ścinał krew w żyłach, kryształki lodu wbijały się w każdy odsłonięty kawałekskóry,wciskały do ust i płuc.Oddychanie było możliwe dopiero po zasłonięciu twarzy chustą.Każdy żołnierz miał taką w pogotowiu, zawiązaną wokół szyi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]