[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyliczenie pomieszczeń zajmuje jej tyle czasu, że biblijnyAaron zdążyłby odlać Złotego Cielca. Niech sobie pani teraz wyobrazi, ilu pani potrzebuje krokówdo całkiem normalnego przejścia przez dom, bez pośpiechu.Każdy krok to pół metra.Zacznijmy od kuchni, którą już znam.Dokąd wejdę w następnej kolejności? Do przedpokoju. A potem? Do toalety dla gości, myślę, że jest to dziewięć kroków.Tak,dziewięć. Dalej. Dalej wchodzi się do jadalni.Przedpokój jest długi.Chwila,nie umiem określić tego tak dokładnie, trudno to zrobić, kiedyczłowiek sobie to tylko wyobraża.Ale powiedziałabym, że todwadzieścia kroków. Głos Very staje się mocniejszy, bardziejenergiczny.Zadanie, które postawiła przed nią Aaron, pomagajej myśleć o czymś innym niż tylko o porannym pożegnaniuz mężem, niedobrym, bez pocałunku, ponieważ potajemniewyrzuciła jego ulubione złachane spodnie. Z lewej stronyprzedpokój się załamuje.Tam jest pomieszczenie gospodarcze.Dwanaście kroków.Idzie się jeszcze kawałek i wchodzi poprawej stronie do salonu.Dziewięć, nie, raczej osiem kroków.Ale można też tam wejść przez jadalnię. Zwietnie pani idzie.Wejdzmy do jadalni z przedpokoju.Ilejest stamtąd kroków do salonu? Chwileczkę& powiedziałabym, że dziesięć.W lewo. Czy coś zagradza drogę? Nie.To znaczy, leży tam niedzwiedzie futro z łbem. Veraożywia się coraz bardziej. Klaus jest z niego bardzo dumny,zastrzelił tego niedzwiedzia w Kanadzie.Kiedyś potknęłam sięo ten łeb i buch, złamała się szczęka.Skleiłam ją, ale Klaus tegonie zauważył.Najlepiej trzymać się ściany. To grizzly? Nie, niedzwiedz brunatny. Gdzie jest rewolwer?Aaron czuje, że Vera natychmiast sztywnieje, nie chcącpodejmować tego tematu. Jesteśmy teraz w salonie.Jak on jest urządzony?Kobieta milczy. Z pewnością mają państwo piękne meble?Vera zmusza się do odpowiedzi: To biedermeier. Komplet wypoczynkowy? Kanapa i dwa fotele.Telewizor.Z lewej strony stoi dużaszafa.Wychodząc z jadalni, natrafia pani bezpośrednio nadrzwi prowadzące na taras. Jak duża jest jadalnia? W krokach.Vera się zastanawia. Dość duża.Dwanaście kroków do drzwi wychodzących nataras, czternaście w przeciwnym kierunku. Gdzie jest gabinet? Za pokojem myśliwskim.Ach tak, te drzwi są teżw przedpokoju, zapomniałam, przepraszam. Głos Verydrży. Stamtąd idzie się też do piwnicy. Ile kroków jest z kuchni do gabinetu? Chwileczkę, muszę zacząć od nowa, już mi się wszystkomyli.Aaron jej nie ponagla. Dwanaście.Z prawej strony.Przedtem jest przedsionekz drzwiami wejściowymi.I schody.Siedem, tak mi się zdaje.Drogę przez przedsionek do kuchni Aaron już zna, podobniejak drogę do pomieszczenia gospodarczego i piwnicy.Vera zakażdym razem myliła się tylko o krok.Ale jeden krok możeoznaczać dla Aaron życie lub śmierć. Chcę jeszcze raz wejść do salonu.Mówi pani, że stoi tamszafa.A pozostałe meble? Kredens i komoda. Przy której ścianie? Kredens stoi po prawej, a komoda po lewej. Dywany? Welurowe. Gdzie jest rewolwer? Dostaną pieniądze.Puszczą nas wolno.Słyszała pani. On kłamie. Skąd pani wie? Jeśli nadal będzie pani pytała o rewolwer,nie powiem już ani słowa. Wejdzmy do gabinetu.Co tam stoi?Vera myśli o tym, że mąż, wyjeżdżając, nie dał jak zwyklesygnału klaksonem.I nie pomachał jej ręką. Na pewno biurko? Z prawej strony przy oknie odpowiada Veramachinalnie. Półka z aktami.Linoleum.Drzwi prowadzącedo pokoju myśliwskiego.Osiem kroków.Tam wiszą poroża.Wszystko jest w zieleni, Klaus tak lubi.Pośrodku stoi duży stół.I leży piękny dywan.Jest też urządzenie do nalewania piwai szafa z bronią. Gdzie jest rewolwer?33Jakieś niewielkie zwierzę ucieka w gąszcz żbik albo szoppracz.Zostawia na śniegu nieregularny ślad, zielonopołyskujący na wyświetlaczu okularów noktowizyjnych.Kryształki osypują się z drzew.Wraz ze światłem księżycapojawia się wiatr ze wschodu wieje około pięćdziesięciukilometrów na godzinę.Rozlega się wołanie puszczyka, po nimkrzyk sójki, która go umiejętnie naśladuje, ale właściwiez niego drwi.Skradając się przez zarośla, Pavlik nasłuchuje tego pojedynku,który puszczyk przegra.Ma na sobie ghillie suit, kapturkudłatego białego stroju maskującego naciągnął na czoło takgłęboko, że widzi okolicę jedynie przez wąskie szparki.Jegokroki są powolne, ale płynne.Idąc, najpierw stawia zewnętrznekrawędzie stóp, a dopiero potem całe stopy, aby łamiące sięgałązki nie wydawały żadnych odgłosów.W ten sposób przebyłw ciągu ostatniej godziny kilometr, zostawił za sobą panelesolarne i wreszcie wspiął się na wzgórze, gdzie podzaśnieżonymi siatkami maskującymi stoją fordy.Na ostatnich metrach Pavlik przywiera do ziemi i się czołga.Głowę przechylił na bok, policzkiem dotyka śniegu.Przedkażdym ruchem bada rękami podłoże i odgarnia na bokwszystko, co mogłoby spowodować bodaj najlżejszy trzask.Porusza się ku wierzchołkowi centymetr po centymetrze,potrzebuje jeszcze czterech minut.Wlecze ze sobą karabin,rzemień trzyma między palcem wskazującym a kciukiem.Wylot lufy barretta light fifty chroni prezerwatywa, żeby dośrodka nie dostał się śnieg.Pavlik zdejmuje okulary na podczerwień.Wyciąga spodghillie białą matę izolacyjną i posuwa się po niej zygzakiem.Kiedy parę godzin temu był tutaj z Kemperem, dostrzegł skałę,która posłuży mu jako podstawa dla karabinu.Montuje tłumiki nakłada na niego prezerwatywę, co ma zapobiecnagromadzeniu się w nim pary wodnej.Lufę owija luznobandażem.Przez noktowizor namierza wzgórze po drugiejstronie pasa startowego i znajdującą się tam polanę, na którejlatem, ze względu na panoramę ponad lotniskiem, częstourządza się pikniki.Tablica informacyjna wzywa doprowadzenia psów na smyczy.Pavlikowi udaje się wyraznieodczytać tekst, ocenia, że to tysiąc sto metrów.Chce jednakmieć pewność, więc sięga po odległościomierz tysiącdziewięćdziesiąt jeden.Pytania były proste: co by zrobił, gdyby wyczarterowałw Finow maszynę, ale chciałby, żeby Wydział się o tym niedowiedział? Jeden z tamtych wybada teren.Kto? Z całąpewnością nie Holm.Raczej nieprawdopodobne, żeby to byłSascha.Bosch.On jest najmniej potrzebny, poza tym zna się nalotniskach.Kiedy? Nie przed pierwszą w nocy.Gdzie?Z miejsca, z którego jest najlepszy widok.Oczy Pavlika przywykły do podczerwieni i muszą się terazz powrotem przyzwyczaić do ciemności.Pavlik wie, że takiedostosowanie się trwa mniej więcej pół godziny, świadomiewięc tak ustawia okienko celownika, aby stymulowaćfotoreceptory na skraju siatkówki, odpowiedzialne za widzeniew nocy. Bój się zmierzchu, a nie nocy.Ta stara mądrość strzelcówwyborowych weszła mu w krew.Kiedy wszedł na szczyt wzgórza, śnieg przestał padać.Alegrube chmury nadal pędzą po niebie i w każdej chwili możeznów zacząć sypać.Znieg, na którym leży Pavlik, śniegpokrywający wszystko dookoła, jest jego przyjacielem, gdyżrozświetla noc.Pavlik bierze ten śnieg do ust, aby ochłodzićoddech i się nim nie zdradzić.Równocześnie śnieg padającyz chmur to jego wróg kradnie mu widok i pogrywa sobiekapryśnie z nabojami.Poza tym większych zmartwieńprzysparza mu wiatr.Pavlik może wyznaczyć szybkośći kierunek na co najwyżej pięćdziesiąt metrów, bo nie znawarunków panujących tam, po drugiej stronie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]