[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostrzegła lukę w jego argumentacji i postanowiła to wykorzystać.- Doskonale.A zatem nie ma potrzeby, żebym jechała do Londynu.Zrozum, moja reputacja.- Zapewniam cię, Kresydo, że jeśli Fairbridge albo ktoś inny ośmielisię plotkować na twój temat, bez trudu zamknę mu usta.Na wiekiwieków.Kresyda oniemiała.Jack postanowił wyzwać Fairbridge a napojedynek.Czy wiedział, że tamten łotr jest znakomitym strzelcem?- Jack, nie wolno ci.- Mowę jej odjęło, gdy wyobraziła sobieśmiertelnie rannego Jacka.Oszołomiona zacisnęła palce na blacie biurkai napotkała bezlitosne spojrzenie szarych oczu.- Nie troszcz się o niego tak bardzo - poradził Jack.- On nie miałlitości dla ciebie i twojego ojca.Czyżby sądził, że lęka się o Fairbridge'a?- Błagam, Jack, nie chcę, żebyś wyzwał go na pojedynek.- Głos jejsię załamał.Była zrozpaczona, bo posądzał ją o sympatię do tamtegodrania.Gdyby jednak wyznała, o kogo naprawdę się boi, w chwilępózniej zapewne wyznałaby Jackowi, że go kocha.To nieuniknione.- Uniemożliwisz mi to, jadąc do Londynu - tłumaczył łagodnie.- Niezamierzam wzbudzać plotek.To ostatnia rzecz, na której mi zależy.Gdybym wyzwał tego.-umilkł i odetchnął głęboko.- Zamierzamwyzwać Fairbridge'a, jeśli będzie cię oczerniać, ale to ostateczność.150 Myślę, że tego nie zrobi.Nie odważy się.Postaram się uświadomić mu,jak wiele ryzykuje.- Ale.- Nie możesz tu zostać, Kresydo - przerwał zdławionym głosem.Gdy pojęła, co chce przez to powiedzieć, zrobiło jej się przykro.Musi stąd odejść.Zdała sobie sprawę, że takie jest jego życzenie.- Rozumiem - odparła z udawaną obojętnością.-A więc zgoda.Kiedy mam wyjechać?Zwykłe słowa zabrzmiały z bezwzględną wyrazistością.- Meg i Marc spędzą tu jeszcze kilka dni, a potem wracają do domu -odparł równie chłodno.- Zaproponowali, żebyś się do nichprzyłączyła.Za dwa tygodnie w Londynie zaczyna się sezon.Pojedziecie tam razem.Marc obiecał ci tę wyprawę jako prezent naurodziny.A więc powinna jechać najszybciej, jak to możliwe.Przeszył ją ból.Jack naprawdę miał jej dość, skoro nie mógł wytrzymać z nią nawetdwóch tygodni.Machinalnie zacisnęła palce na blacie biurka i niewidzącymwzrokiem spoglądała na regał za jego plecami, wypełniony starymiksięgami rachunkowymi.Ogień wesoło trzaskał w kominku, dającciepło, które jej nie rozgrzewało.Czuła w sercu chłód.- Idz do sypialni, Kresydo.- Zmieniony głos Jacka wyrwał ją zotchłani złych myśli.- Każę ci przysłać posiłek na górę.- Dziękuję - odparła beznamiętnie.Nie będzie płakać.Nie możesobie na to pozwolić.Jack odprowadził ją wzrokiem, gdy szła ku drzwiom.Walczył zpokusą, żeby zerwać się na równe nogi, pobiec za nią, pochwycić wramiona i całować, aż zaniecha oporu.Sprawiała wrażenie znużonej izziębniętej, jakby uchodziły z niej siły życiowe.Jednak ani drgnął.Bardziej od niechcianych umizgów potrzeba jej było ognia w kominku ismacznego posiłku w ciepłej sypialni.Bogu dzięki, że zgodziła się pojechać do Londynu.Wystarczyło pięćminut spędzonych w jednym pomieszczeniu, żeby zapragnął porwać ją wobjęcia i kochać do utraty tchu.Dobrze się stało, że usiadł za biurkiem, boinaczej natychmiast poznałaby, na co mu przyszła ochota.Przez ostatnie dwa tygodnie próbował dać jej do zrozumienia, żestała mu się bardzo bliska.Trudne zadanie, ponieważ od kilkunastu dnistarała się go unikać.Podczas nielicznych spotkań zachowywała się151 powściągliwie.Jeśli to było możliwe, jak najszybciej wychodziła zpokoju.Kiedy dotykał jej umyślnie albo przypadkiem, wyczuwałnerwowe napięcie.Nie ma sensu katować się wspomnieniem słodyczy ust, ciepła gładkiejskóry i rozkosznych kształtów, idealnie dopasowanych do jego ciała.Byćmoże dawniej miała dla niego odrobinę uczucia.Zapewne istniałyszanse, że będzie znaczył dla niej tyle, co ona dla niego.Niestety,zaprzepaścił je tamtej nocy, kiedy oskarżył ją o kradzież i nalegał,żeby została jego kochanką.Z ponurą miną wrócił do gospodarskich rachunków.Zawsze bardzolubił tę robotę, ale teraz zamiast liczyć, myślał o tym, jak przyjemniebyłoby wprowadzać Kresydę w tajniki ziemiańskiej buchalterii.Zradością obserwowałby, jak się rozpromienia, chwytając w lot wszelkiezawiłości.Uradowany słuchałby jej śmiechu i odpowiadał na dociekliwepytania.Wspólna praca, wspólne życie.Do tej pory chciał mieć żonęgotową dzielić jego życie takim, jakie było: cichą, potulną istotę, którąmógłby się opiekować.Niebiosa, nie bacząc na te mrzonki, zesłały mudziewczynę, jakiej naprawdę potrzebował, a on jak ostatni głupiecnieświadomie zrezygnował z niej, zanim pojął bezmiar swegoszczęścia.Kresyda wyszła do ogrodu i z daleka popatrzyła na dwór [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •