[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zelda kilkakrotnie przeczytała ów fragment tekstu.Nie było wątpliwości, że zdjęcie przedstawiaEllen.Tylko dlaczego nazywają ją Liberty? Piszą, że była gwiazdą baletu.Zelda nic na ten temat niewiedziała.Czemu matka znalazła44się w Indiach? Czy zawędrowała tam, nim rodzice przybyli na wyspę? James nigdy nie wspominał oIndiach, chociaż, z drugiej strony, w ogóle rzadko mówił o Ellen i ich wspólnym życiu.Ilekroć Zeldazadawała mu pytania na ten temat, milczał i pogrążał się w smutku, a nawet złości.Taki jego nastrójutrzymywał się kilka dni i spowijał wszystko czarnym całunem, więc nauczyła się nie pytać oprzeszłość.Trochę dowiedziała się od Lizzie.- To twoja matka, więc powinnaś coś o niej wiedzieć - powtarzała, wyraznie nie aprobującpostępowania Jamesa.-Ellen była baletnicą.Pracowała w Nowym Jorku.Tańczyła w wielkichbaletach: Jeziorze łabędzim, Dziadku do orzechów, Giselle, i nie tylko.Występowała też w czymś, conazywała zespołami tańca nowoczesnego.- Była sławna? - pytała Zelda.- Nie sądzę.- Lizzie roześmiała się, ale w jej oczach pojawił się smutek.- Ale musiała być bardzodobrą tancerką.Pewnego razu widziałam w mleczarni, jak tańczyła.Czekała na mnie, bo miałyśmyrazem wracać do domu, i nie zauważyła, że weszłam.Wtedy po raz pierwszy dostrzegłam u niej cośniezwykłego.Jakby nagle ożyła!- Czy ja też tam byłam? - spytała Zelda.- Tak - odparła Lizzie.- Wydaje mi się, że stałaś w kącie i przyglądałaś się okrągłymi oczami.Byłaśmaleńka, ale nawet ty to widziałaś.Poruszała się w magiczny sposób, a jej twarz.- W takim razie dlaczego postanowiła wszystko rzucić i razem z tatą przyjechała na wyspę? -dociekała Zelda.- Bo mieli pieniądze i znanych przyjaciół, ale nie byli szczęśliwi - wyjaśniła Lizzie, jakby bajki byłyprawdą.- Wystarczy spojrzeć na Jamesa, by zrozumieć, że tu jest jego miejsce.- A Ellen.mama.czy też była tu szczęśliwa? Lizzie odpowiedziała dopiero po chwilizastanowienia.45- Nie tak jak James - zdradziła.- I nie przez cały czas.Zelda bacznie przyglądała się wycinkowi z gazety.Zdjęcie nie wyglądało na pozowane: Ellen byłazwrócona profilem do obiektywu.Wyglądała, jakby była w tym samym wieku co obecnie Zelda, aletrudno było to stwierdzić na pewno.Dziewczyna ponownie przeczytała tekst.Zastanowiło ją słowo zniknięcie".Przypuszczała, że chodziło o okres, kiedy Ellen i James opuścili Amerykę i przyjechalina wyspę.Tak przynajmniej mówił James - że wyjechali, nikomu o niczym nie mówiąc, paląc za sobąmosty i zrywając wszelkie kontakty.Skąd więc stwierdzenie: dziesięć lat po."? Przecież wtedyEllen już nie żyła.Musieli zniknąć dwa razy! O jakie pogłoski chodzi? Zeldzie zrobiło się niedobrze,przez głowę przemykało jej mnóstwo pytań.Czuła smutek i irracjonalną złość, jakby James naglepostanowił zniknąć i celowo zostawił ją z tą tajemnicą.Odwróciła wycinek, mając nadzieję, że znajdzie coś więcej.Przejrzała reklamy i dotarła donajniższej linijki.Był tam tylko fragment tekstu.Poskładała poszczególne słowa.Pisano o zamachu naRonalda Reagana.Przypomniała sobie to wydarzenie.James cholernie żałował, że zamachowiec byłtakim kiepskim strzelcem.Dziewczynka powtórzyła jego słowa swojej nauczycielce, która nie kryłaoburzenia.Zelda odchyliła głowę do tyłu i oparła się o ścianę.To była pani Smith, wychowawczyni czwartejklasy.Czyli miałam wtedy dziewięć lat - pomyślała.Co oznacza, że moja matka, Ellen, żyje.Zelda zapukała do drzwi wejściowych domu Dany.Głośny stukot rozszedl się echem.Odczekałakilka chwil, a potem obiegła budynek, zaglądając przez okna do środka.W salonie paliło się wkominku, ale dom sprawiał wrażenie pustego.Gdy dotarła do okna pokoju gościnnego, zatrzymała sięi przycisnęła twarz do szyby.Na łóżku leżały porozrzucane jedwabne stroje, a na podłodze - buty nawysokich obcasach.Odetchnęła z ulgą.Cassie nie opuściła jeszcze wyspy.46Wróciła do drzwi wejściowych, usiadła na schodach i postanowiła zaczekać.Przypomniała sobie,że podczas wieczornego przyjęcia starsza pani bacznie się jej przyglądała i uparcie twierdziła, żegdzieś ją wcześniej widziała.Ją albo kogoś podobnego.Może.Zelda nie chciała kontynuować swoich rozważań, rozniecać iskierki nadziei.Podciągnęła kolana doklatki piersiowej, położyła głowę na ramionach i próbowała odpocząć, ale burczało jej w brzuchu, zgłodu bolał ją żołądek, więc po chwili uniosła głowę i rozejrzała się po ogrodzie.Był dziki, lecz za-dbany, typowe dla wyspy rośliny ktoś starannie porozmiesz-czał wokół kawałków granitu.Całośćprzypominała fragment wzgórza, ale była nieco uporządkowana.Za trawnikiem zaczynała się ścieżka,która prowadziła nad stawek.Wychyliwszy się trochę na bok, Zelda zobaczyła stojące przy brzegu,wyblakłe od słońca leżaki.Jej uwagę przykuła czerwona plama.Dziewczyna poderwała się na równenogi.Na najdalej stojącym leżaku ktoś spoczywał.- Dana?! - zawołała, biegnąc w tamtą stronę.Kiedy się zbliżyła, ręka w białej rękawiczce uniosła szerokie rondo słomkowego kapelusza ipojawiły się ogromne, okrągłe okulary przeciwsłoneczne oraz czerwone usta.- Witaj, kochanie! To ja! - Cassie wybuchnęła śmiechem, tak samo perlistym jak poprzednio.- Niemogłaś mnie poznać pod tyloma warstwami.- Obniżyła głos i wyznała: -Mam alergię na słońce.Niemoże tknąć mojej skóry.Dziewczyna spojrzała na nią niepewnie.- Muszę z panią porozmawiać.Słysząc jej głos, Cassie zdjęła okulary przeciwsłoneczne i podniosła się.- Co się, do diabła, stało? Nie, nie płacz - powiedziała zdecydowanie.- Tylko spuchnie ci twarz.Siadaj.Włożyła Zeldzie do ręki papierosa, ignorując protesty dziewczyny.- To cię uspokoi.47Potem siedziała w bezruchu, tylko od czasu do czasu kiwając głową, gdy dziewczyna opowiadała ośmierci Jamesa, wycinku z gazety i słowach, które nie miały sensu.- Oczywiście! - powiedziała Cassie, zerkając na pożółkłe zdjęcie.- Wiedziałam, że gdzieś jużwidziałam twoją twarz, w chwili kiedy zobaczyłam cię w tej bluzce od Diora.Tylko kto byprzypuszczał, że córka Liberty mieszka tu, na wyspie, w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc? -Uniosła głowę i bacznie przyjrzała się twarzy swojej rozmówczyni.- Co więcej, ty też tańczysz! -Potrząsnęła głową.- Niesamowite.- Przecież to nie jest jej prawdziwe imię - wtrąciła dziewczyna.- Tylko pseudonim sceniczny - dokończyła Cassie.- Tak jak Twiggy.No wiesz, angielska modelka.Nie słyszałaś o niej?Zelda patrzyła niepewnie.- Nieważne - ciągnęła starsza pani.- Pozwól, że ci wyjaśnię.Widzisz, Liberty, czyli twoja matka,była kimś więcej niż sławną tancerką.Cieszyła się ogromną popularnością.-Cassie wpatrzyła się wniebo, jakby szukała odpowiednich słów.- Można chyba powiedzieć, że zrobiono z niej bożyszczetłumów.Prawdę mówiąc, tak właśnie o niej mówiono.-Przymrużyła oczy, widząc pytające spojrzenieZeldy.- Kwestia marketingu, no wiesz.Jeśli wpadnie im do głowy jakiś pomysł, zaczynają działać idopinają swego.Stara historia w pędzącym do przodu świecie.- Machnięciem ręki wskazała nawycinek z gazety.- Nawet to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]