[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musimy jednakdokonać tego sami, bez pomocy Europy.Mam nadzieję, że pojęli panowie sens moich słów? Doskonale  odpowiedział spokojnie Klepacz. To dobrze, to bardzo dobrze. Sierpiński spojrzał na zegarek. Czas na mnie.Obowiązki wzywają. Do zobaczenie, panie Sierpiński. Generał uścisnął dłoń Afrykanina. Być może jeszcze kiedyś się spotkamy.Mam nadzieję, że lot upłynie wam wprzyjemniej atmosferze.Wojewoda obrócił się na pięcie i ruszył w stronę oczekującego nieopodal samochodu.Chwilę pózniej delegacja z Europy zajęła miejsca w samolocie.Generałowie, usadowiwszysię tuż za kabiną pilotów w sporej odległości od senatora, spoglądali na odjeżdżającysamochód wojewody. No to lecimy  mruknął Didiuk. Ano lecimy. Co myślisz.  Nic nie myślę  Klepacz poprawił się w fotelu i zamknął oczy. Chcę się teraz wyspać.Myśleć będę pózniej. Rozdział 7Zakon Krzyżacki  Mohrungen20 maja 1957 rokuZygmunt Armknecht, inspektor sądowy drugiego stopnia, zatrzymał swojego kobuza naplacu postojowym przy Klosterstrasse* 17 dokładnie przed delegaturą Sądu NajwyższegoRzeczypospolitej.Obrzucił niechętnym wzrokiem uszkodzony błotnik samochodu i rozbitąszybę.Na tylnym siedzeniu leżał sporej wielkości kamień, którym pożegnano go w pobliskiejwiosce, gdzie był na porannej inspekcji.Na wspomnienie tego, co spotkało go przed godziną,wzdrygnął się ze strachu.Po raz pierwszy jego życie było zagrożone.Gdyby nie to, żesalwował się mało godną ucieczką, zawisłby na przydrożnym drzewie.Dotarł szczęśliwie doMohrungen*, lecz widok zbierających się na ulicach mieszczan sprawił, że Armknechtprzemknął przez miasto, nie zważając nawet na czerwone światła.Ruszył w stronę budynkudelegatury, czując, że wciąż ma miękkie kolana.Przed wejściem dostrzegł dwóch młodszychinspektorów, braci Pałuków. Chwała Bogu, żeś wrócił. Jan, młodszy z nich, chudy i wiecznie pociągający nosem,chwycił Zygmunta za ramię. Słyszałeś, co wyprawia się na mieście? Podobno wczoraj wnocy ktoś podpalił magazyny Kamińskiego, a nad ranem mieszczuchy próbowały sforsowaćbramy jego fabryki.Po mojemu, zle się dzieje. Nie musisz mi o tym mówić. Inspektor wskazał na pokiereszowanego kobuza. Kto go tak urządził?  Starszy z Pałuków, Adam, podszedł do samochodu i dotknąłpogiętej maski. Wygląda, jakby ktoś walił w niego solidnym drągiem. Byłem dziś rano w Grumbach. Armknecht wykrzywił się dosadnie trochę dlatego, byukryć strach, który wciąż jeszcze kurczył żołądek w małą kulkę. Chcieli mnie obwiesić. Co takiego?!  Jan rzucił przerażone spojrzenie na ulicę.Po drugiej stronie, naprzeciwkościoła, zbierało się coraz więcej ludzi.Ich chmurne, pełne nienawiści twarze nie wróżyłyniczego dobrego.*niem.ulica Klasztorna*niem.Morąg  Przeklęte bydło. Starszy Pałuka popatrzył na tłum z ostentacyjną wyniosłością.Tępe, opasłe mieszczuchy o mózgach zakonserwowanych piwem.Armknecht zacisnął zęby.Jego ojciec dwadzieścia lat temu opuścił Lizen* i przeniósł siędo Warszawy.On sam zaś, otrzymawszy obywatelstwo, skończył prawo i doszedł dostanowiska inspektora, jednak wciąż drażniło go lekceważenie jawnie okazywane wobeckraju, z którego pochodzili jego przodkowie. Chodzmy do starego, trzeba go o wszystkim powiadomić  powiedział oschle. O dziesiątej mam asystę w sądzie komturialnym. Adam spojrzał na zegarek.Powinienem już tam być. Czyś ty zwariował?!  Zygmunt postukał się w czoło. Nie widzisz, co się dzieje? Wskazał na ciągle powiększający się tłum. Rób zresztą co uważasz, ja idę do starego.Nie oglądając się na braci, ruszył zdecydowanym krokiem.Zatrzymał się dopiero napiętrze, gdzie mieścił się gabinet naczelnego inspektora.Dochodziła dziesiąta, lecz szef niemiał zwyczaju rozpoczynać pracy wcześniej niż o jedenastej.Armknecht spoglądał zwahaniem na drzwi, przestępując z nogi na nogę. Niech tam.Nie ma na co czekać  mruknął pod nosem.Zapukał zdecydowanie i, nieczekając na zaproszenie, wszedł do środka.Naczelny inspektor, Jan Kociemba, siedział za wielkim, dębowym biurkiem, czytającraporty z dnia wczorajszego.Starszy jegomość z wydatnym brzuchem, ubrany w przepisowy,szary kaftan sądowy spojrzał na podwładnego przenikliwym wzrokiem. Co cię sprowadza, młody człowieku, o tak wczesnej porze? O ile pamiętam, miałeś byćdziś w Grumbach.Sprawa numer sto dziesięć, o bezprawną interwencję policji krzyżackiejwobec obywatela Rzeczypospolitej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •