[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podając te prawdy do wierzenia uczniom klerykowskiego gimnazjum kategorycznie a bez objaśnienia, co według jego bieżących przekonań jest „czynem wielkim” i „wielką postacią”, profesor Wszechnicy Jagiellońskiej zastrzegał się przecie, że „nie należy do tych, co obnażając nasze błędy i wady sądzą, że już wszystko zdziałali”.Wyciągał na jaśnię wszystką otchłań dziejowego upadku własnego narodu, poduszczony przez koncept starego Marka Tuliusza - historia magistra vitae - w tym celu, ażeby na przyszłość wystawić taki oto program kategoryczny dla wszystkich, a więc i dla uczniów z miasta Klerykowa:„Musimy poznać we wszystkich szczegółach objawy i następstwa zabijającej równości, ażeby w dzisiejszej pracy społecznej uszanować jednostki przodujące siłą swojej tradycji, talentu,wykształcenia, zasług, ażeby zdrową hierarchię wyrobić i utrzymać, ażeby jedni umieli prowadzić, a drudzy ich popierać i słuchać.Musimy odsłonić w całej grozie skutki lekkomyślnych, na chwilowym uczuciu polegających porywów, ażeby zachowując zapal zbudzić w sobie zmysł polityczny, wyzyskanie warunków, męską energię wytrwania i pracy”.Tak tedy propagacyjne działania inspektora Zabielskiego wydały płód o tyle, że całą młodzież należącą do ćwiczeń literackich zniechęciły do rzeczy ojczystych, których wcale nie znała, zasiały w umysłach specyficzny, wybitnie klerykowski wstręt do wszystkiego, co polskie, Rusofilizm we wszystkim - aż do religii - uchodził w kołach tej młodzieży za synonim postępowości, krytycyzmu i tężyzny.Partia wolnopróżniacka rekrutowała się przeważnie z synów szlacheckich oraz ludzi zamożnych, trudniła się głównie próżniactwem, naciąganiem każdego z belfrów, kto tylko dał się naciągać, tańczeniem do upadłego w karnawale, łyżwiarstwem, potajemnym jeżdżeniem konno i jeszcze bardziej sekretnym uczęszczaniem na maskarady z aktorkami chwilowo goszczącymi w Klerykowie i dziewczętami przebywającymi tam stale.Partia ta znieść nie mogła wszystkich praktyk literackich, ale z tej głównie przyczyny, że prowadziły ze sobą nadetatową, pozaklasową robotę.Grupa wolnopróżniacka grywała w karty, o czym członkowie przeciwnej marzyć nie mogli ze względu na wielką ilość należących do niej lizusów i zwyczajnych szpiegów.Wolnopróżniacy, jako całość antylegalna, nic mieli wśród siebie donosiciela żadnego.Związani byli między sobą węzłami przyjaźni, stanowili zwarte koło gimnazjalnego high-life'u i wskutek tego tajemnica gry w stukułkę trwała wśród nich aż do skutku pomimo najforsowniejszych śledztw inspekcji.Miejsce gry obierano to tu, to tam, a najczęściej w domu le-karza Wyszobierskiego, właściwie w pokoju jego syna, ogólnie lubianego wolnopróżniaka Antosia.Stowarzyszeni gromadzili się późno wieczorem, przed dwunastą, i to w takie dni, kiedy można było nieobecność na stancji usprawiedliwić bytnością w teatrze, na obserwacjach astronomicznych z nauczycielem kosmografii, na balu dla dzieci albo u familii za pozwoleniem właściwego zwierzchnika.Wówczas przy szczelnie zamkniętych okiennicach, wśród takiego dymu z papierosów, że osób widać nie było, kropiono stukułkę do późna w noc.Namiętności rozpasywały się ogromnie, gdyż wysokość stawki sięgała nieraz 40 rubli.Zdarzało się, że ktoś z rodziny doktora, wtajemniczony, stukał dla rozpędzenia graczy za pomocą figla wśród nocy, naśladując głos inspektora.Wówczas dzielne wolnopróżniaki gasiły światło, chowały karty i pakowały się pod łóżka, za szafę i do szafy tłukąc się i gniotąc w ciemności.Kulminacyjny punkt karciarstwa przypadł na czas rekolekcji poprzedzających spowiedź wielkanocną.Cztery klasy wyższe zgromadzono do jednej wielkiej sali.Kilkunastu profesorów-katolików zasiadło w pierwszych lawach, a na katedrze stanął uproszony przez ks.prefekta wikariusz miejscowej fary.Ksiądz ten był chudy i mały, mówił głosem cichutkim, jednostajnym i tak dalece bezbarwnym, że najwytrwalszych słuchaczów morzyła senność.Wąsate i golące brody wolnopróżniactwo klas ostatnich zajęło lawy w głębokościach sali a w sąsiedztwie pieca.W trakcie drugiego z rzędu posiedzenia, gdy ksiądz podjął dalszy ciąg wykładu o skrusze i zaczął snuć niezmiernie długie okresy, w sali było cicho jak w, świątyni.Zdawało się, że tam nic ma ani jednego żywego człowieka.Nauczyciele siedzieli bezwładnie, szklanymi oczyma z pobożnym skupieniem wpatrując się w mówcę, uczniowie nie zmieniali ruchu.Kto założył nogę na nogę - siedział tak ciągle, kto wlepił oczy w jakiś gwóźdź podłogi, nie odrywał ich ani na chwilę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •