[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To Angielka, strzelała ze stena.Nic więcej na razie nie wiem, ale zrobię wszystko, żeby namopowiedziała, po co tu przyjechała.Sądzę, że to z grupy zrzuconej trzy dni temu.Tak, wszystkozrobię -dodał z tym samym obleśnym uśmieszkiem.Usiadł obok Diekmanna i wyciągnął papierośnicę z kieszeni munduru.- Wiemy tylko, że nazywa się Violette Szabo - powiedział, zaciągając się dymem.- Wkrótcebędziemy wiedzieć więcej.Nie rozumiem, dlaczego takie piękne dziewczyny zabierają się dowojaczki, ale pochwalam to. Zaśmiał się.- Oczywiście pod warunkiem, że dadzą się złapać.Diekmann patrzył na niego z niechęcią, ale sięnie odzywał.Przycałym swoim okrucieństwie i bezwzględności był żołnierzem.Rundt z mentalnością sadystywywoływał jego obrzydzenie, ale rozumiał, że tacy ludzie są potrzebni.- Co pana interesuje szczególnie? - Rundt zrozumiał, że rozmówca nie podziela jego dobregonastroju, i zmienił ton.- Po co ją tu przysłano? Zakładam, że wiedzą o ładunku, który przewoziliśmy.Ale co konkretnie?Jakie miała rozkazy? Co mieli zrobić ze zdobytym ładunkiem? Niech pan sprawdzi w nasłuchuradiowym, czy nadano meldunki dzisiaj w nocy.I niech mnie pan od razu informuje.- O ho, ho! To potrwa.Ale szybko zabierzemy się do pracy.Rundt wrócił do samochodu i odjechał.Diekmann wyrzucił papierosa.Rozmowa z gestapowcemzaniepokoiła go.Fakt, że Brytyjczycy przysłali specjalny zespół, oznaczał, że atak, transport iukrycie259ładunku mogło być odpowiednio przygotowane i szanse jego odnalezienia malały.Vogt opierając się na lasce, pokuśtykał do ratusza, mając nadzieję, że może tam będzie lekarz.Ranadokuczała mu, a pobieżnie tylko oczyszczona w pułkowym punkcie medycznym mogłaprzysporzyć wielu kłopotów.Wszedł na parter, gdzie rozłożyli się sanitariusze, przywołał jednego z nich gestem i usiadł nakrześle.- Spojrzyj na to, trochę dokucza.- Dam panu środek przeciwbólowy.I wtedy usłyszał głuchy wybuch.Potem kolejne.Zerwał się z krzesła zbyt gwałtownie, cospowodowało dotkliwy ból.Odczekał, aż się uspokoi, wyciągnął pistolet z kabury i zszedł na dół.Zewsząd dochodziły strzały z broni maszynowej i wybuchy granatów.Esesman stojący na warcieprzed ratuszem nie wykazywał jednak zaniepokojenia.Vogt spojrzał na niego pytająco.- Rozkaz dowódcy, likwidujemy bandytów - powiedział wartownik.Vogt ruszył ulicą, którą biegły szyny tramwajowe w stronę skrzyżowania, skąd, jak mu sięwydawało, dobiegały strzały.I wtedy zobaczył chłopca, który wyskoczył z bramy i pędem puściłsię na drugą stronę ulicy.Miał może dziesięć, może dwanaście lat.Niósł coś pod pachą.Vogtowiwydało się, że ma tam granaty.Jeden z żołnierzy stojących pod ścianą coś krzyknął.Zabrzmiało tojak ostrzeżenie.Vogt sięgnął po pistolet i strzelił.Tylko raz.Chłopak przekręcił się jak zająctrafiony w czasie biegu i upadł na bruk ulicy.Ruszał się.Chciał sięgnąć do teczki, która wypadłamu z ręki i leżała poza zasięgiem jego dłoni.Vogt podszedł bliżej i strzelił ponownie.Tym razemcelując w głowę dziecka, którą kula rozłupała jak skorupę laskowego orzecha.Zobaczył mózgzmieszany z krwią wypływający ze szczeliny między jasnymi włosami.Jednego mniej - krzyknął żołnierz stojący pod ścianą.Podniósł skrzynkę z granatami i ruszył wstronę, z której dobiegały strzały.Vogt pochylił się nad teczką leżącą na bruku.Coś z niej wyciekało.Otworzył ją i zobaczył trzybutelki.Jedna się rozbiła.W dwóch260pozostałych było mleko.Pomyślał, że może chłopak chciał je dostarczyć rodzeństwu, zamkniętemuw innym obiekcie.Byli tam od dawna, więc zgłodnieli.Kopnął teczkę i odwrócił się.I tak by nie przeżył.Nie szedł już w stronę strzelaniny.Postanowił zająć się swoją raną.Wyprzedził go Diekmann, jadący na błotniku samochodu.Zeskoczył przed ratuszem, w momenciegdy podbiegał do niego porucznik, dowódca jednego z plutonów.- Co w kościele?- Założyć ładunki i wysadzić.Nikt nie może zostać żywy w tym mieście! - krzyknął Diekmann.-Dynamit przywiezli?- Tak jest, rozładowujemy. - Po likwidacji mieszkańców przystąpić do burzenia domów.- Tak jest.- Porucznik biegiem ruszył na drugą stronę ulicy, gdzie stało kilku żołnierzy z miotaczemognia.- Zgotujemy im piekło.- Diekmann odwrócił się do Vogta.- Nasi żołnierze, którzy zginęli wzasadzce, zostaną pomszczeni! - krzyknął.Był rozgorączkowany masakrą prowadzoną na jegorozkaz.Podszedł bliżej.- Vogt, uratowaliśmy honor dywizji.Nie zawiedliśmy Reichsfuh-rera Himmlera.Nic więcej już nie mówił.Vogt nie wiedział wtedy, co to oznacza, ale pomyślał, że znaleziono to,czego tak gorliwie poszukiwano.Znowu usłyszał kroki za drzwiami.Odniósł wrażenie, że było tam dwóch ludzi.Powoli ogarniałago panika.Stach sprawiał, że zaczęły mu potnieć plecy.Rozpiął guzik kołnierzyka.Starał sięmyśleć spokojnie.Zamknął się w mieszkaniu, jednocześnie odcinając sobie drogę ucieczki.Z lokalu na trzecimpiętrze wysokiej kamienicy nie mógłby się wydostać.Zciany były zbyt grube, aby ktokolwiek zsąsiadów usłyszał jego krzyk.Zerwał się z szafki i skokiem dopadł do telefonu.Pomyślał, żejedynym ratunkiem jest wezwanie policji.Już nie zastanawiał się, czy nie jest to przedwczesne.Czynie ulega urojeniom,261a ludzie przed jego drzwiami po prostu zatrzymali się tam, gdyż spotkali się przypadkiem ipostanowili porozmawiać.Już o tym nie myślał.Sięgnął po słuchawkę, uniósł ją i wykręcił numeralarmowy.Dopiero po chwili zorientował się, że w słuchawce panuje cisza.Telefon został odcięty.Strach uderzył ze zwiększoną siłą.Vogt czuł się jak zwierzę zagonione do zasadzki, z której niebyło wyjścia.Wydawało mu się, że słyszy zgrzyt klucza w zamku.Ktoś otwierał drzwi jegomieszkania.Nikt poza nim nie miał klucza, a więc posługiwali się wytrychami.Wycofał się do pokoju zastawionego zegarami, które zbierał od kilkudziesięciu lat.Może dlategouznał, że to jest bezpieczne miejsce, co było absurdem.W jego mieszkaniu nie było bezpiecznegomiejsca.Tkwił w nim jak w klatce.Hałas przy wejściowych drzwiach stał się już wyrazny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •