[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo w tej chwili, w szarych tęczówkach iLRT malutkich jak główki szpilek zrenicach Midasa błyszczała czysta, nieprze-widywalna rozpacz.Nigdy czegoś takiego nie widział.Ani u ojca, ani usyna. Ja.ja nie byłem sobą  powiedział ostrożnie. Próbowałem.Wyszła.Midas splunął, wyrzucając z siebie obrzydzenie, i pognał w białą mgłę.Ida nie mogła zajść daleko, ale bał się, że może jednak.Kąsające zim-no pokryło kałuże niebieską mgiełką.Rozpędzone stopy Midasa wyrzucałyfontanny lodu.Cząsteczki śniegu penetrowały mgłę.Wkrótce zaczniemocniej sypać i znajdzie się w samym sercu zimy.Rozglądał się na lewo iprawo, wyobrażał sobie Idę pod zimną pokrywą lodu, bielą śniegu i mgły,wydartą życiu.Gdyby ją stracił, zostałaby mu tylko fotografia szklanychstóp na dowód, że istniała.Przestał wierzyć w fotografie.Znieg kłębił się na de półprzezroczystej kurtyny mgły.Nagle coś prze-biegło przez zadymkę; przypominało ucieleśnienie połączonych składni-ków pogody.Skakało jak gazela, białe nogi wyglądały niczym cienkie igibkie młode drzewka.Zatrzymało się, Midas podbiegł, potykając się, iniemal to złapał.Pod skórą miało twarde mięśnie, które napinały się na po-śladkach, kiedy stworzenie oddalało się w podskokach.Midasowi wydawa-ło się, że widział piękną głowę i mignięcie stalowego błękitu na szczycieszyi.Popędził za zwierzęciem.Przedzierał się przez warstwę poszycia, któranagle wyłoniła się z mgły.Jego stopy chrzęściły na śladach wąskich kopyt.Nagle drogę zagrodziło mu przewrócone drzewo.Grzyby obrastały jejak róże zrobione z korka.Zwierzę przeskoczyło jednym susem przez mar-twy pień i zniknęło we mgle po drugiej stronie.Midas zwolnił, zatrzymałsię i rozejrzał.Dał się wywieść w gęsty las.Mgła była tutaj rzadsza, byćmoże wchłaniały ją drzewa z popękaną korą i pustymi pniami.Stały bliskosiebie przeplecione gałęziami.Wtedy zobaczył zwierzęta.Drozd ćwierkający na gałęzi bladł, z kasztanowatego brązu przechodziłw biel.Nóżki miał jak białe druciki, a oczy jak kulki gradu.Na piersi przezLRT sekundę trzymał się jeszcze czerwony ślad, ale też wyblakł i przez różprzeszedł w czystą biel.Ptaszek przefrunął na drzewo obok i chwycił dziobem białego pająka.Chwilę wcześniej pająk był niewidzialnym brązem na de kory.Biała wie-wiórka skacząca po gliniastej ziemi śmignęła w górę, po pniu, usiadła nakonarze i złączyła łapki jakby w modlitwie.Nieco dalej leżała ona, w płaszczu przysypanym śniegiem.Midas ruszyłw jej stronę. Ido?  syknął. Ido, słyszysz mnie?Otworzyła oczy.Zęby jej szczękały. Midasie, tak mi przykro. Nie opowiadaj głupstw.Boże, nic ci nie jest?Zima wdarła mu się pod kurtkę, pod koszulę, mroziła płuca, ale nawetw chwili lodowatej trwogi serce rozgrzewała mu myśl, że znalazł Idę. Włóż moją kurtkę.Nie leż, bo przemokniesz i już całkiem zamarz-niesz. Nie zostawiaj mnie.Pomógł jej wstać.Była zimna i ciężka jak lód.Powłóczyła stopami, zo-stawiając głębokie ślady w śniegu.Sporo czasu i trudu wymagała droga dosamochodu, po złośliwych korzeniach i gąbczastej ziemi.Szli po śniegu ibłocie, aż Enghem Stead wyłoniło się z mgły jak fatamorgana, chociaż Mi-dasowi zależało wyłącznie na tym, aby dotrzeć do małego, brudnego samo-chodu, zaparkowanego nieopodal.Po Carlu nie było śladu.Szklane stopybrzęknęły o drzwi wozu, kiedy pomagał jej wsiąść.Usadowiła się na tyl-nym siedzeniu; policzki lekko się jej zaróżowiły.Midas podniósł wzrok,żeby podziękować niebu, że wstrzymało najcięższe opady.Wsiadł obokniej i zamknął drzwi. Ch.cholera, ale zimno  wyszczękała. Wiem.Przepraszam.Ospale skinęła głową.LRT  Twoja kurtka.Dziękuję. Zaraz zrobi się cieplej. Obejmij mnie. Słu.słucham?Lekko otworzyła oczy.Nie była w stanie skupić wzroku.Tęczówki wy-glądały jak popiół między czerwonymi powiekami. Obejmij mnie.Ostrożnie otoczył ją rękami tak, że palce zetknęły mu się na jej plecach. Mocniej  wyszeptała. Inaczej to się nie liczy.Lekko ścisnął.Siedzieli tak przez dłuższą chwilę; ogrzewani ciepłemwłasnych ciał, aż w końcu zaczęło dmuchać ciepłe powietrze. Lepiej już jedzmy. Midas cofnął ręce.Wyszeptała coś, nie dosłyszał.Nachylił głowę do jej warg. Musisz być śmielszy.Proszę  powiedziała cicho.I dotknęła twarzą jego twarzy.Zadrżał spazmatycznie, kiedy musnęłajęzykiem jego zęby.Skórę miała lodowatą, ale słony oddech i ślinę wrzące.Nie potrafił poruszyć ustami, kiedy go całowała.Otwierał je tylko i zamy-kał gwałtownie, jak drewniana lalka.Ale, ku jego zaskoczeniu, było muprzyjemnie.LRT 33MIDAS ROBIA, CO W JEGO MOCY, żeby wyglądać naturalnie i swo-bodnie, kiedy pomagał Idzie wejść do swojego domu, chociaż całym cia-łem przyciskała się do niego i czuł na sobie jej żebra i piersi.Trzymała sięgo, kiedy wprowadzał ją do salonu i sadowił na fotelu.Tego wieczoru, kiedy się przebrała, uderzyło go, jak marnie wygląda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •