[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weszła, szurając nogami, dzwigając ciężkie wiadro z węglem ipodpałkę, ubrana w brudny fartuch i czepek, który pamiętał lepsze cza-sy.Uśmiechnęłam się do niej, wspominając ze współczuciem mojeprzejścia w domu Lincottów, ale ona odwróciła wzrok i szybko podrep-tała dalej.Antonia czekała na mnie w pokoju porannym, zgodnie z obietnicą.Teraz, po latach, wciąż widzę ten pokój wyraznie jak wtedy, kiedy gozobaczyłam po raz pierwszy.Pokój luster i złudnych sztuczek, niemaloszukańczych.Kwiaty, owoce i gzymsy pięły się po ścianach i suficie,wszystkie zręcznie namalowane w stylu trompe l'oeil.Duże lustro nakońcu stwarzało iluzję nieskończonej przestrzeni.Pozłacane meble68błyszczały w słońcu jak szczere złoto.Antonia siedziała na niskiej oto-manie, wygładzając fałdy sukni.Przygotowała niewielki posiłek z mięsa na zimno, jajek, miodu,marmolady i świeżo upieczonej brioszki, wszystko ustawione na niskimstoliku nakrytym białym adamaszkowym obrusem.Nigdy w życiu niewidziałam równie pięknych talerzy: z białej sewrskiej porcelany, kru-che, z delikatnym wzorem.Para unosiła się z dziurki w pokrywcesrebrnej chocolatire.Kiedy usiadłam, Antonia nalała czekolady dofiliżanki i podała mi z uśmiechem.Znowu ogarnęło mnie skrępowanie, powróciła dawna nieśmiałość.Wzięłam spodeczek drżącą ręką.Filiżanka przewróciła się i strumieńgorącego brązowego płynu chlusnął na obrus.Spodeczek spadł na pod-łogę i rozbił się na sto kawałków.Przez mgnienie coś jakby gniew bły-snęło w oczach Antonii, potem zerwała się i dużą serwetką zaczęłaosuszać obrus.- Zostaw, zostaw - mamrotała.- Nic się nie stało, naprawdę.Totylko filiżanka.Wstałam, rozejrzałam się, zobaczyłam swoje odbicie w dwudziestulustrach i wybuchnęłam płaczem.- Nigdy.nie powinnam.tutaj przychodzić - wyszlochałam.-Tylko.wykorzystuję.waszą dobroć.Chciałam tylko.znalezć miej-sce.tutaj.Mogę.pracować jako służąca.Naprawdę.jestem służącą.Nie mam prawa.być tutaj.z tobą.Antonia rzuciła serwetkę, objęła mnie i ucałowała.- Co ty wygadujesz? Jesteś moją kuzynką, moją dawno utraconąkuzynką.Nigdy więcej nie chcę od ciebie słyszeć takich rzeczy.Niejesteś służącą, Charlotte, jesteś młodą damą z urodzenia, która przeżyłatrudny okres, to wszystko.Na szczęście twoje kłopoty się skończyły.Odtąd zamieszkasz z Anthony'm i ze mną jako członek naszej rodziny.To twoje przeznaczenie, Charlotte.Twoje przeznaczenie.Będziesz dlamnie młodszą siostrą, której nigdy nie miałam.Więc przestań pomniej-szać swoją wartość.No, wytrzyj łzy i siadaj, bo zanim zjesz śniadanie,przyjdzie pora na lunch.Dam ci czystą filiżankę.69Jeszcze raz mnie uściskała ze śmiechem, potem posadziła po drugiejstronie stołu, przesunęła mój talerz i wyjęła z małego kredensu drugąfiliżankę.Wkrótce nasze wspólne śniadania w pokoju porannym stałysię rytuałem, tylko my dwie i nikt inny.- Nie spodziewam się, żeby Anthony wrócił przed wieczorem -powiedziała Antonia.- Wyjechał do Morpeth w interesach.Międzyinnymi odwiedzi swoich prawników.Zamierza im zlecić, żeby wynajęliw Londynie ludzi do poszukiwań twojego drogiego brata Arthura.Mająnatychmiast zabrać się do roboty.Koszty nie grają roli.Nie musisz sięjuż martwić.Znajdziemy go.Możesz spać spokojnie.- Wierzę ci - zapewniłam, bo najbardziej na świecie chciałam jejuwierzyć.Zadręczałam się myślą, że podczas gdy ja mam wszystko:dom, wygody, życzliwych krewnych, Arthur zaharowuje się na śmierćgdzieś w fabryce albo w kopalni.- A więc, droga Charlotte, co dzisiaj robimy?- Robimy? - Przełknęłam jajecznicę.- Najchętniej wolałabym nicnie robić.- Nieładnie jest próżnować.Z pewnością twoja droga matka tego cięnauczyła.Oczywiście oprowadzę cię po domu.Musisz się tutaj oriento-wać.To wcale nie taki labirynt, jak się wydaje.Jeśli nie będzie za zimno,wyjdziemy na spacer do ogrodu.Pózniej będzie czas na dalsze zwiedza-nie.Niestety mamy do pracy tylko Huttona i tereny nie są utrzymane takdobrze jak za czasów mojego ojca; ale na pewno znajdziesz jakieś przy-jemne zakątki.Jest labirynt i pawilon, a na wiosnę w dolinkach zakwitacałe mnóstwo dzikich kwiatów.Jeśli to ci się spodoba.- O tak.Marzę o kwiatach.Tam nigdy nie było kwiatów.tam,gdzie byłam.Cień przemknął jej po twarzy.- Po południu opowiesz mi o swoich.przygodach.Chyba że mó-wienie o tym sprawi ci ból.Pokręciłam głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]