[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała ten utwór w głowie.Był bardzo ponury, gorzki i podobnydo utworów Billy Holiday, ale wspaniały fortepian nie potrafił wydać z siebieprzejmującego tonu, o jaki jej chodziło.Jaskółka ma rację  stwierdziła wreszcie. Muszę mieć Joego.Monty znała wszystkie sztuczki prowokujące zbliżenie seksualne i zaczę-ła je bezwstydnie stosować.Stawała zbyt blisko Joego, niby przypadkiem dotykała go, jej dłoń zbytdługo i zbyt znacząco zaciskała się na jego umięśnionym ramieniu.Wpatry-wała się w jego czarne przepastne oczy i czuła podniecający dreszcz, gdy jejzmysłowe spojrzenie padało na usta Joego.Flirtowała z nim bezczelnie, aż wreszcie każda rozmowa przeistaczała sięw pole minowe wymownych dwuznaczników.Joe był bardzo uprzejmy, leczMonty podejrzewała, że niestety, unika bycia z nią sam na sam.Pewnego dnia poszła na spacer w deszczu i wróciła do domu bez tchu,cała przemoczona.Podkoszulek przylegał do jej piersi i podkreślał nabrzmiałesutki.Wiedząc, że jest w tym stanie nieodparcie pociągająca, naumyślniewpadła w ramiona Joego w przejściu  czy raczej zrobiłaby to, gdyby niecofnął się gwałtownie, tak jakby podejrzewał, że go ugryzie, jeśli natychmiastnie cofnie rąk.Potem cierpiała katusze, czując przez parę sekund ciepło i dotyk ciała,którego tak bardzo pragnęła.Zastanawiała się właśnie nad podjęciem jakichśbardziej radykalnych kroków, gdy Joe niespodziewanie wszedł do kuchni.LRT  Ten cholerny samochód zaczyna się sypać  powiedział unikającwzroku Monty. Dziś rano odpadła rura wydechowa.Mogłabyś pojechać dowarsztatu?Król samochodów poradził, by zawiozła Chevroleta do warsztatu znajdu-jącego się w północnej części Londynu, gdzie specjalizowano się w naprawieamerykańskich wozów.Specjalizowano się tam też najwyrazniej w muzycereggae, gdyż dudniła na całej wąskiej uliczce z kolosalnego wzmacniacza.Dwóch mechaników w rastafariańskich czapkach i błękitnych kombine-zonach podniosło samochód na platformie hydraulicznej i wyciągnęło resztkistarej rury wydechowej, ruszając się wciąż w takt muzyki.Trzeci stał z boku iprzyglądał się trzymając w ręku grubego skręta z marihuany. Ej, koleś, nie stój tak, rusz się i podaj lutownicę zawołał jeden z chłopaków, umocowujących nowy tłumik.Klucze po-dzwaniały o betonową, uwalaną smarami podłogę, gdyż co chwilę któryś zmechaników je upuszczał.Could you be, could you be, could you be loved?. śpiewał Bob Marley,a Monty przechadzała się koło drzwi, ruszając biodrami w rytm muzyki.Mechanik zgasił skręta i włączył lutownicę, chichocząc na widok stru-mienia wytryskujących z niej iskier.Jeden z facetów pracujących pod samo-chodem rzucił dowcip, a pozostali zarechotali, po czym Monty zobaczyła, jakpod podwoziem samochodu pełza beztrosko biały płomień.Mam nadzieję, żewiedzą, gdzie jest zbiornik paliwa?  pomyślała.W tej samej chwili, gdy tknęło ją przeczucie, rozległ się wybuch.Poszar-pane kawałki metalu zaczęły z łomotem spadać wokół Monty."Mężczyzniwrzeszczeli, ubrania i włosy mieli w płomieniach, z ran przeciętych odłam-kami metalu lała się krew.Cała podłoga pokryta była kałużami z płonącejbenzyny.Monty zaczęła gorączkowo szukać gaśnicy.Nie miała jej siły potemunieść, ale pomógł jej jakiś mężczyzna, który przybiegł z biura mieszczącegoLRT się obok warsztatu.Monty podbiegła do jednego z wyjących z bólu mechani-ków, szybko przewróciła go na plecy i zaczęła gasić jego płonące ubranie.Gdy wreszcie zgaszono ogień, Monty ogarnęła wzrokiem warsztat.Zczerwonego Chevroleta pozostała kupa złomu.Joe będzie wściekły  pomy-ślała z przerażeniem, dotykając twarzy.Poczuła ból.Gdy potarła brwi, posy-pały się spalone włoski.Włosy też śmierdziały spalenizną, a z głowy spadałyzwęglone pasma.Ciało miała obolałe, była cała poparzona.Spojrzała na swoje ręce i zobaczyła, że są czerwone jak steki.Ktoś okrył ją kocem. Chodz, zawieziemy cię do szpitala  powiedział.Monty zatoczyłasię, czując ból przeszywający ją od pasa w górę. Joe będzie naprawdę wściekły  powiedziała.LRT 25Księżna Ayeshah nazwała swój nocny klub L'Equipe.Zrobiła to po wielutygodniach namysłu, kiedy to starała się znalezć jakieś słowo o odpowiednimbrzmieniu.Nazwa miała się kojarzyć z elegancją i ekskluzywnością, którychnie można zdobyć za pieniądze.Miało być w niej pewne dostojeństwo, nieskażone cieniem frywolności, tak by podróżujący monarcha czy głowa pań-stwa bez obawy mógł wciągnąć klub na stałą listę odwiedzanych przez siebielokali.Nazwa miała także sugerować, że każda z kobiet spotkana w klubiebędzie niezapomniana i wytworna.Przede wszystkim zaś miała ona symboli-zować ideę elity, zamkniętego kręgu ludzi, których łączy pozycja w między-narodowych wyższych sferach.Księżnę zainspirowała gra w polo, która była typową rozrywką bogaczy,pamiętaną przez nią jeszcze z czasów dzieciństwa.Chociaż Ayeshah była te-raz na drugim końcu świata i osiągnęła standard życia, o jakim jej się nawetnie śniło, przekonała się, że polo na całym świecie znaczyło to samo.Byłonajbardziej ekscytującą, najpiękniejszą i najdroższą rozrywką.Konie, którychużywano do tej gry, pochodziły z najlepszych stadnin, były starannie wyszko-lone i prezentowały się niczym żywe dzieła sztuki.Mężczyzni, którzy ich do-siadali, nie żałowali ani pieniędzy, ani czasu, by stać się wyborowymi gra-czami.Symbolem klubu była sylwetka stojącego dęba konia, utkana na dywa-nach, wytłoczona na menu, wyszyta na obrusach i wyryta na kieliszkach.Po-za tym motyw ten obrazowały skrzyżowane drewniane młotki do polo wi-szące na ścianach i drewniane piłki, ułożone w foyer w kształcie piramidy, jakkule armatnie w Ecole Militaire.Pokoje przechodnie miały ściany wyłożonetapetami z surowego jedwabiu, na których utkany był wzór szachownicy, tra-dycyjnie zdobiący czapraki koni używanych do gry w polo.Stały tam jeszczeLRT wygodne krzesła z poręczami i aksamitną czarno-złotą tapicerką i kanapy obi-te skórą w tym samym odcieniu brązu, co lśniące, dobrze utrzymane siodła.Hussain, którego zmysł estetyczny został ukształtowany jeszcze w dzie-ciństwie, dodał kolekcję osiemnastowiecznych francuskich akwareli.Delikat-ne, zamglone obrazy w prostych złoconych ramach cieszyły oko, a poza tympodkreślały, że L'Equipe nie ma nic wspólnego z wulgarnymi klubami noc-nymi.Co więcej, sugerowały, że miejsce to przypomina raczej wykwintnyprywatny dom.Ayeshah i Hussain sporządzali listę gości, wpisując na nią dawnych przy-jaciół matki Hussaina, najelegantszą klientelę z Le Bambou i nazwiska zksiążki adresowej salonu Givenchy.Ayeshah pogrążyła się bez lęku w nowąsferę wpływów.Uwolniła się od goryczy i frustracji tych wszystkich lat spę-dzonych z Philippe'em i znowu promieniała ciepłym, acz wyrachowanym cza-rem.Była wylewna i skora do pochlebstw, serdeczna i rozrzutna, zawieraławiele nowych znajomości.Widząc, jak sekretarka starannym, eleganckim charakterem pisma adre-suje zaproszenia na otwarcie L'Equipe, kaligrafując pieczołowicie tytuły go-ści, Ayeshah czuła się podekscytowana, a zarazem przerażona swoją śmiało-ścią.Jej życie było niczym mknący wehikuł fortuny, który nabierał terazszybkości, by wreszcie dotrzeć do celu.Zaczęła jako bosonoga wieśniaczka ubrana w uwalany błotem pas mate-riału, przeznaczona do wiecznego kieratu  sadzenia, zbierania i gotowaniaryżu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •