[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego nie mówisz jak zwykły hodowca koni?- Ponieważ wychowano mnie na dżentelmena.Prywatni nauczyciele,dobra szkoła, podróż do Europy śladami Napoleona.- Twoja matka oczekiwała, że lord Dunston w końcu cię uzna?Faktycznie, nie słyszała całej rozmowy.Gdyby tak bardzo nie chciałjej znów pocałować, na pewno byłby mniej skłonny do udzielenia jejodpowiedzi na to pytanie.154- Od początku postawił sprawę jasno - odrzekł cicho.- Matka uważała,że wykształcenie da mi wolność robienia w życiu tego, co będę chciał.Niemiałem ochoty zostać pastorem, prawnikiem ani buchalterem.- Nie wyobrażam sobie ciebie za biurkiem - odpowiedziała,uśmiechając się nieśmiało.- Widzę, jak bardzo lubisz to, co robisz.Jesteś wtym naprawdę dobry.- Dziękuję, ale nie potrzebuję twojej aprobaty.Zmarszczyła brwi.- Być może dużo wiesz o koniach, ale udało mi się wprawić cię wzakłopotanie.Zrobił jeszcze jeden krok w jej kierunku.Mógł jej teraz dotknąć,pocałować ją.Nagle dotarło do niego, co przed chwilą powiedziała.- Słucham? - spytał z niezbyt mądrą miną.- Najpierw mnie całujesz, potem obrażasz.Sam nie wiesz, czegochcesz, prawda?Chwycił ją za ramiona, przyciągając do siebie.- Doskonale wiem, czego chcę, Isabel.Ciesz się, że dotąd tego nieRSwziąłem.Spojrzała mu prosto w oczy.- Znów nie udało ci się mnie przestraszyć.- Nawet nie próbuję - wyszeptał.- Jedynie ostrzegam.- Ponieważ nie jesteś dżentelmenem?Sullivan potrząsnął głową.Tak bardzo jej pragnął!- Wcale mi tego nie brakuje.- Zaczynam myśleć, że właśnie to w tobie lubię.Stał nieporuszony, kiedy uniosła ręce i zanurzyła palce w jegowłosach.Potem przyciągnęła jego twarz ku swojej i delikatnie dotknęłaustami jego warg.Otoczył jej kibić ramionami i uniósł dziewczynę tak, że155ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.Czuł, jak szaleńczo bije jejserce.To było niebezpieczne.Dla niej i dla niego.Może dlatego jejobecność działała na niego tak odurzająco? Wydawało mu się jednak, żenawet gdyby nie dzieliła ich różnica urodzenia, Isabel zawróciłaby mu wgłowie.Była słodka i cyniczna jednocześnie.Silna i bezbronna, bystra iuroczo naiwna.Do jego uszu dobiegł trzask frontowych drzwi.Gwałtownie postawiłdziewczynę na ziemi, aż zachwiała się, z trudem utrzymując równowagę.Podał jej rękę, akurat gdy na progu salonu pojawił się Douglas.- Chodźmy, lady Isabel.- Miał nadzieję, że wygląda to jakdżentelmeńska przysługa.- Oczywiście, jeśli nadal ma pani chęć na lekcję.Wzięła głęboki wdech.Jej policzki zaróżowiły się uroczo.- Sam pan powiedział, że nie wolno przerwać treningu Zephyr nawetna jeden dzień.Możemy jechać.I zapewniam pana, że nie mam w zwyczajunachodzić osób, które dla mnie pracują.- A całować? - spytał szeptem, gdy go mijała.RSIsabel chciała przebywać w jego towarzystwie.Nie zamierzał słuchaćostrzeżeń Dunstona, by trzymał się z daleka od Chalsey House i niewchodził w drogę Oliverowi.Będą musieli go zastrzelić albo zamknąć wwięzieniu.Nie ma innego sposobu, by zrezygnował z widywania swojejuczennicy.Kiedy Douglas podjeżdżał przed Chalsey House, Isabel po raz kolejnyspojrzała przez ramię.Kilka metrów za powozem Sullivan jechał na po-tężnym ogierze, prowadząc za sobą drugiego konia.Właśnie tę gniadą klaczWaring wybrał dla dziewczyny na pierwszą przejażdżkę.Perspektywaspędzenia nawet kilku minut w siodle wywołała u Isabel atak prawiepanicznego strachu.Nagle straciła wszelką ochotę na rozmowę z156Sullivanem, nie mówiąc o przebywaniu w jego towarzystwie.Kiedy byławśród przyjaciółek lub na balu, otoczona zalotnikami, sama myśl opocałowaniu naturalnego syna markiza Dunston wydawała jej się śmieszna.Jednak gdy Sullivan znajdował się w pobliżu, nie potrafiła myśleć o niczyminnym.Jako dziecko pierwsza wskakiwała do jeziora i razem z braćmiwspinała się na drzewa.Robiła wszystko to, czego nie wypada robićpanience z dobrego domu, i zawsze dostawała to, czego chciała, obojętne,czy chodziło o stroje czy biżuterię.Może dlatego Waring wydawał się jejtak atrakcyjny, ponieważ wiedziała, że nie jest dla niej? Spojrzała na niego.Właśnie zeskakiwał ze swojego ogiera.Oddał wodze obu koni Phippsowi.Zakazany owoc zawsze kusił.Fascynowała ją aura tajemniczości otaczającaSullivana.Dzięki podsłuchanej rozmowie z lordem Dunstonem zdołaładopasować do siebie prawie wszystkie elementy układanki, co sprawiło, żehodowca koni wydał jej się jeszcze bardziej atrakcyjny.Jest lepiejwykształcony od niejednego z młodzieńców starających się o jej wdzięki, ana pewno więcej zrozumiał z tego, czego się nauczył.Mówi szczerze, coRSmyśli, choć od osób z jego pozycją społeczną nie oczekuje się, by dzieliłysię swoimi przemyśleniami.I rozumie lęki Isabel tak dobrze jak jej rodzina.Odwrócił głowę i napotkał jej wzrok.Na jego zmysłowych ustach pojawiłsię cień uśmiechu.Jej serce zabiło gwałtownie.W tej chwili usłyszałaoddalone jeszcze głosy swojego ojca i Phillipa.Natychmiast przywołała natwarz obojętną minę.W końcu ten człowiek pracował dla niej.I zeszłej nocyokradł dom księcia Levonzy.Jednak dopóki pragnie, by ją całował, nie mawyboru, jak tylko utrzymać wszystko w tajemnicy.- Tu jesteś! - powiedział lord Chalsey, pomagając jej wysiąść zpowozu.- Cokolwiek wymyśliłyście z Barbarą, wolałbym, żebyś następnymrazem powiedziała coś więcej, niż tylko „Muszę wyjść".157- Przepraszam, ojcze - odparła, całując go w policzek.- Isabel nie była sama - wtrącił Douglas lekko urażonym tonem.-Jestem wystarczająco dorosły, by móc obronić jej cnotę.- Nawet swojej nie potrafisz upilnować - parsknął Phillip.- Dzieci, wystarczy! - przerwał im ojciec.- Wracam do swoichrachunków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •