[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz pana Szymonagwałtownie poczerwieniała.- Bo jeżeli pan mnie podejrzewa.Kozielski łagodnie sięuśmiechnął.- Mogę pana zapewnić, że o nic pana niepodejrzewam.Proszę się uspokoić.Na razie skończymynaszą rozmowę.Potem wyjaśnimy sobie może jeszcze paręszczegółów.Następnie przyszła kolej na panią Stanisławę.Była takroztrzęsiona, że nie mogła się skupić i rzeczowo odpowiadaćna pytania.Ciągle wracała do tego tajemniczego telefonu,który spowodował wyjazd Piotra do Wołomina.- Mój Boże! Mój Boże! Dlaczegóż on pojechał? Ale jak siędowiedział, że matka ciężko chora, to przecież musiał.Prawda, że musiał?- Niewątpliwie - zgodził się Kozielski.- I nie wie pani, kto telefonował?Bezradnym ruchem rozłożyła ręce.- Nie mam pojęcia.- Mężczyzna? Kobieta?- Nawet tego nie potrafię panu powiedzieć.Taki jakiśdziwny głos.Mogła to być kobieta, a mógł być także imężczyzna.Nie wiem, naprawdę nie wiem.Ja w ogóle nic niewiem, nic nie rozumiem.Ciągle mi się zdaje, że to jakiśmakabryczny sen.To się nie mogło stać.To się nie mogłostać.Straszne.Straszne.- Ukryła twarz w dłoniach.Hanka była o wiele spokojniejsza.Tak, wcześnie ranopojechała rowerem na grzyby, ale Ady nie widziała, ani Ady,ani konia.Widocznie poszła w inną stronę.- Czy pani nie słyszała jakichś krzyków? - spytał Kozielski.- Nie słyszałam.- A czy pani nie spotkała w lesie kogoś obcego?- Nikogo nie spotkałam, ani obcego, ani znajomego - Copani może powiedzieć o denatce? Niechętnie wzruszyłaramionami.- Właściwie to nic nie mogę o niej powiedzieć.Miałyśmy zesobą bardzo mały kontakt.- Zdaje się, że nie darzyła ją pani zbytnią sympatią.Ponowny ruch ramion.- Była mi kimś zupełnie obcym.Nie przepadam za tymiamerykańskimi dziewczynami.Wszystkie mają przewróconew głowach.- Czy nigdy pani dłużej nie rozmawiała z Adelajdą Marską?- Nie.Nie szukała mojego towarzystwa ani ja nieusiłowałam się do niej zbliżyć.- I nie zdarzyło się, żeby ta dziewczyna powiedziała pani, żesię czegoś obawia?- Nie.Była zawsze bardzo pewna siebie.- Pani jest rodzoną córką państwa Grabieckich.- Tak.- Ale używa pani nazwiska Kwiecińska.- To nazwisko mojego męża.Zginął w wypadkusamochodowym. - Dawno?- Mniej więcej dwa lata temu.- Brawurowa jazda? Alkohol? Energicznie potrząsnęłagłową.- Mój mąż w ogóle nie używał alkoholu, a prowadziłniesłychanie ostrożnie.- Czy badano przyczyny tego tragicznego wypadku?- Tak.Ustalono, że coś tam z hamulcami było nie wporządku, co mnie bardzo zdziwiło, ponieważ mój mąż zogromną starannością, a nawet z pewną przesadą dbał o swójwóz.- Czy można wiedzieć, gdzie pracował pani mąż?- W handlu zagranicznym.- To zapewne dużo podróżował.- Tak.Dosyć często wyjeżdżał służbowo.Był cenionymfachowcem i znał pięć obcych języków.- Czy był także w Stanach Zjednoczonych?- Tak.Otrzymał stypendium i był tam przeszło rok.- A czy można spytać, jaki jest pani fach?- Skończyłam kursy bibliotekarskie, ale nie pracuję w tymzawodzie.Pomagam rodzicom w gospodarstwie.- Czy mogłaby pani może coś jeszcze dodać na tematAdelajdy Marskiej?- Absolutnie nic.Piotra zabrali do komendy.Chłopak był kompletniezałamany.Zwiadomość, że dziewczyna, którą powierzonojego opiece, została zamordowana, doprowadzała go dorozpaczy.Ręce mu się trzęsły, nie bardzo rozumiał, co się doniego mówi.Porucznik Bielak przysunął krzesło i nalał wody doszklanki.Był to mężczyzna średniego wzrostu, mocnozbudowany, o szerokich plecach i kwadratowej twarzy, wktórej dominowały ciemne, głęboko osadzone oczy.Krótkoprzystrzyżone rude włosy przywodziły na myśl surówkę ześwieżej marchewki.- Napijcie się - powiedział łagodnym, spokojnym głosem -to wam dobrze zrobi.Odświeży gardło.Piotr machinalnie sięgnął po szklankę, wypił, odetchnął głęboko i tępym spojrzeniem powiódł po milicyjnym pokoju.Tymczasem Kozielski usiadł za biurkiem, rozłoży teczkę zaktami i przez dłuższą chwilę przyglądał się młodemuczłowiekowi.Następnie dokładnie zanotował imię, nazwisko,miejsce i datę urodzenia, adres i jeszcze kilka drobnychszczegółów.- Gdzie pracujecie?- Nigdzie.To znaczy.- Uczycie się? Uczęszczacie do jakiejś szkoły?- Nie.Zdałem na politechnikę, ale mnie nie przyjęli.- Dlaczego?- Podobno zabrakło dla mnie miejsca.- To czym się obecnie zajmujecie?- Chwilowo zatrudnił mnie wuj.- A przedtem?- Pomagałem matce.- Na czym polegała ta pomoc?- No.tak.dorywczo czasem coś zarobiłem i pieniądzedawałem matce.- Dzwoniliśmy do Wołomina.Nie najlepszą tam macieopinię.Piotr już się opanował.Poprawił się na krześle ienergicznie spojrzał na milicjanta.- Nic na to nie poradzę.Kozielski machnął ręką.W tej chwili zdał sobie sprawę ztego, że niezbyt zręcznie zaczął przesłuchanie.Powinien byłwykorzystać wyczerpanie nerwowe chłopaka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •