[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A to paradne.Nie boisz się szanownypanie? Podniosłeś rękę, wzrok i usta na kościół, świątynię miłości, ostoję rodziny, Kwiat, który razzakwita i nie boisz się? Kradniesz najcenniejszą rzecz męża, zabierasz mu poczucie siły ibezpieczeństwa.Aamiesz przykazania, naśmiewasz się z prawdy. Tyle zrobiłem? Nie boisz się szanowny panie? Skończ z nim. Nie chcemy niczyjej krwi.Pragniemy żyć w spokoju, miłości i szczęściu.Oddaliliśmy się odświata i nie dano nam spokoju.Na moście w biały dzień ludzka krzywda błaga o pomstę.Kobietywyciągają ręce do nieba i płaczą.Nie słyszysz tego szlochu? Dudni.Nie widzisz tych łez?Napełniły całą rzekę.W rzece pod nami będzie płynąć od tej pory słona woda łez.Biało-czerwonawoda, bo i twoja krew tam spłynie.Zcieknie po filarze mostu, zabarwi kamienie.Czemu nasprześladujesz, dręczysz, naśmiewasz się? Za to, co zrobiłeś nie minie cię kara  wzniósł oczy donieba. Boże, nie dałeś mi tolerancji, nie uczyniłeś ślepym.Widzę i karzę.Przyszedł obdartus izagroził szczęściu mego domu.Daj mi tyle miłosierdzia, bym nie musiał zabijać.Cyryl czekał w milczeniu na miłosierdzie. Ach, więc nie dasz mi go?Wyprostował rękę z parasolką.Pchnął prosto w gardło Noela.Ten odbił nadgarstkiem szpikulec.Parasolka upadła na most.Anabella podbiegła, podniosła ją.Noel ssał krew z dłoni.Podała brońmężowi. Nie pozwól mu odejść  poprosiła Cyryla spojrzeniem.Lecz Noel stanął na poręczy balustrady, odbił się od niej i przeleciał nad głowami ludzi. Powinno was zabrać słońce  krzyknął do nich. Bronimy naszego szczęścia i spokoju.Cyryl podniósł lornetkę do oczu.Anabella zasłoniła twarz parasolką.Wzięli się pod ręce i takstali na moście przerzuconym nad wyschniętym korytem rzeki.Wiatr rozwiewał suknie kobiety,mężczyzna pluł pod nogi z wściekłością. Dwa dni.Jeszcze tylko dwa dni podróży i usiądę w swoim domu, zasłonię firanki, zapalęświatło.Dwa długie albo krótkie dni.Smakuję zapach herbaty, słyszę szelest koszuli, którą włożępo przyjściu do domu.Za oknem przejeżdżają autobusy, będę stał w oknie godzinami i patrzył.Podróżował nad rozległymi polami usianymi drewnianymi wiatrakami.Nad trzema jezioramiprzelatywał, omijał lasy. Nienaturalność krajobrazu to kolory.W jaki sposób kora drzew może być zielona? Wodaczarna, a zboże niebieskie? Powinienem zabrać Anabelli kapelusz.Jestem nagi i męczy mnie to.Zaczynam odczuwać coraz więcej wstydu.Nigdzie śladu ludzi.Aleksander cieszył się z tego.Niedawno widział dwie stare sarny goniące psa.Ale to trwało chwilę i mogło być przywidzeniem. Zatrzymaj się! Młody, nagi chłopiec, nie więcej jak dwadzieścia lat liczący, siedział na polnej drodze. Nie mogę, nie chcę, spieszę się. Pomóż mi.Zatrzymał się. Czego ode mnie chcesz? Lecisz tam? Tak. Po drodze spotkasz dziewczynę.Powiedz jej, że będę czekał na nią w starej kopalni złota, zajeziorem.Ona wie, gdzie to jest.Niech przyjdzie jutro wieczorem.Nie zapomnisz? Jutrowieczorem. Jeśli ją spotkam, powtórz?.A dlaczego ty sam nie możesz tego zrobić? Nie zrozumiesz nigdy  odparł chłopiec. Leć!Spieszył się, serce biło coraz mocniej.Ostatni dzień podróży.Kolory stawały się naturalniejsze,jeszcze nie ziemskie, ale już podobne.Ptaków pojawiało się na niebie więcej.Minął dwa wiaduktyzbudowane tu nie wiadomo jakim sposobem.Jeszcze jedno jezioro i jedną rzekę. Zatrzymaj się.Młoda dziewczyna siedziała na pniaku.Rozpuszczone włosy, opalona twarz, uśmiechała się.Noel usiadł przy niej. Słuchaj  mówił spiesznie. Tam czeka twój chłopak, albo narzeczony.Masz być jutrowieczorem w starej kopalni złota.Podobno wiesz, gdzie to jest. Wiem  uśmiechnęła się. Nie mogę jutro.Czy nie mógłbyś polecieć do niego i przekazaćwiadomość, że czekam na polanie za wzgórzem, pojutrze rano? Nie mogę, nie chcę, spieszę się.A dlaczego sama mu nie powiesz? Nie zrozumiesz nigdy  odparła dziewczyna. Leć!Noel nigdy nie zrozumiał.Ale był pewny, że tych dwoje nie spotka się w życiu.Ostatniego dnia,pod wieczór Noel ujrzał ziemski Księżyc.Oglądał ten mały odłamek srebra z namaszczeniem.Wzruszony zagwizdał cicho. Nie zmieniłeś się.Tak był zajęty oglądaniem Księżyca, że nie usłyszał wrzawy.Tysiące ludzi, nagich jak on,dobijało się do metalowych ścian, przewyższających rozmiarami wszystko, co Noel widział.Uderzano pięściami, nogami, laskami, pniami drzew, kamieniami i węglem.Wśród tłumów kręciłsię człowiek z długą brodą.Był nagi jak inni, jednakże głowę miał ozdobioną narciarską czapką zpomponem. Co tu się dzieje?  zapytał Noel. Nic.Co ma się dziać? Oni są z góry Ara. Czemu dobijają się do tych ścian. To są bramy, nie ściany.Pańska omyłka jest zrozumiała.Bramy są tak ogromne że niktjeszcze nie ogarnął ich wzrokiem. To skąd wiadomo, że to bramy a nie ściany, skoro nikt nie widział? Ludzie mówili. yle mówili.To musi być ściana.Człowiek w czapce z pomponem wlazł na ramiona jakiegoś staruszka i przekrzykując tłum,rozpowiadał: Ludzie, słuchajcie! To nie jest brama, lecz ściana!Tłum wrzasnął z podniecenia.Ale trudno było rozpoznać, ile w tym wrzasku kryje się radości, aile gniewu.Człowiek w czapce zlazł z pleców staruszka. Jest ich trzydzieści osiem tysięcy dwieście osób  powiedział Noelowi. Ani mniej, aniwięcej. Co za różnica, czy to ściana, czy brama?  zapytał Noel. %7ładna.Ale oni od czasu do czasu potrzebują nowinek.Każdą tego typu wiadomość muszę imnatychmiast przekazywać.Zapewniam pana, że to ich odmładza. Czemu oni tak walą w tę bramę? Bo ona dzieli niebo na połowy.  I co? Za bramą jest Ziemia.Noel roześmiał się. Pan uważa że Ziemia jest tam?  zapytał ze śmiechem Noel. A gdzie? Nie widzi pan Księżyca.Tu, po lewej stronie.Księżyc.A tam kula ziemska.Na miłosierdzieBoskie. Pan się myli  szeptem powiedział człowiek w czapce. Ziemia znajduje się po drugiejstronie tej przeszkody. Proszę powiedzieć ludziom, że ich zaprowadzę na Ziemię.Proszę powiedzieć, że Ziemia jesttam.Wolna droga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •