[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była nie tylko ogromna, ale i poruszałasię bardzo szybko.nienaturalnie szybko.Dostrzegła ją zaledwie przed chwilą, a istota już pokonała jedną trzeciądzielącego je dystansu.Wcale nie pragnęła, by ta postać się z nią zrównała.odnosiła wrażenie, że stworzenie zamierza jąskrzywdzić.Znów ruszyła przez pole, tym razem najszybciej jak potrafiła.Nie miała butów i stopy raniły jej osty, wąsyjęczmienia i kamienie.Przez chwilę biegła, potem zwolniła do marszu, a następnie znów przez kilka minut biegła.W końcuzaczęło brakować jej tchu.A skraj pola wciąż był tak samo odległy.Gdy zerknęła za siebie, ze zdumieniem stwierdziła, iżposuwająca się za nią postać w opończy jest już zaledwie niecałe sto metrów od niej i ciągle szybko się zbliża. Twarz twoją widzę wyraznie jak w dzień, panno Lewandowicz.Ale widzę również tę twarz za tobą".Choć Sarah była już nieludzko zmęczona, podjęła bieg.Wiedziała, że jest wysportowana, ale trudno biec na bosakapo suchej, spękanej i twardej ziemi w upale, którego prawie nie sposób znieść.Poza tym nie miała nic pod sukienką i przygwałtownych ruchach piersi obijały się boleśnie pod wzorzystym materiałem, a sama sukienka przylegała do ciała niczymcałun.Słońce zachodziło, zachodziło i w końcu wydawało się, że płonie pośród drzew.Sarah ponownie zerknęła przezramię i ujrzała, iż postać majaczy na tle nieba niczym olbrzymi cień już tylko o kilka kroków za nią.Nie ustawała w biegu,ale oddech jej się rwał, stawał się świszczący, kolce ostów boleśnie cięły stopy, palce u nóg zlepione miała krwią. Widzę twarz, która towarzyszy ci przez całe życie, a teraz jest już tak blisko, jak nigdy dotąd".Czarna istota była tuż-tuż.Sarah słyszała chrzęst wlokącej się po zdzbłach jęczmienia opończy, dochodziło jąuporczywe łup-hip-łupanie stóp o ziemię.Brakowało jej już powietrza, ogarniała ją panika.Próbowała przeskoczyć przeztrzy bruzdy i upadła, kalecząc się w łokieć i policzek.Przekręciła się na plecy i popatrzyła w górę.Stojąca nad nią postaćbyła ogromna.Musiała mieć trzy metry wysokości; zapewne więcej.Ale Sarah, zbyt wyczerpana, żeby wykonać jakikolwiek ruch, mogła już tylko leżeć na ziemi i spazmatycznieoddychać.Nie rozumiała, czym jest ta istota ani co zamierza jej zrobić, lecz nigdy jeszcze w życiu tak się nie bała.Postaćemanowała z siebie zgrozę; zupełnie jakby wszystko to, czego Sarah lękała się w życiu, zabierało się pod tą opończą.Strach przed ciemnością, strach przed pająkami, strach przed samotnością.Czuła, że wystarczy, by postać rozchyliła swączarną kapotę, a ona wpadnie w nąjotchłanniejsze przerażenie. Nie  szepnęła. Proszę, nie.Mroczna postać zbliżyła się jeszcze bardziej.Uniosła rękę, ściągnęła z głowy kaptur i ostatnie promieniezachodzącego słońca oświetliły jej twarz.Sarah miała ciało sparaliżowane strachem.Oblicze było przerazliwie blade i nienaturalnie małe, jak twarz dzieckalub porcelanowej lalki, oczy czarne, nieruchome i bez wyrazu, martwe jak u rekina, ale nos miał normalny kształt, a podnim widniały maleńkie usta.Mimo drobnej twarzyczki, głowa odpowiadała proporcjom reszty ogromnego ciała.Jasna, sklepiona czaszka zestrzępami i kosmykami włosów trawionych jakąś chorobą.Kontrast między monstrualnością tej głowy a urodąminiaturowego oblicza był tak wielki, że przerażona Sarah nie była w stanie oderwać od niej wzroku.Stojąca w całkowitym bezruchu postać oddawała jej spojrzenie.Po chwili jednak zaczęła się nad nią pochylać.Pochylała się tak, jakby w stopach miała idealnie naoliwione zawiasy  nie zginała w ogóle ciała.Maleńkie obliczeprzybliżało się i przybliżało, aż w końcu znalazło się w takiej odległości, że Sarah mogłaby dotknąć go wyciągniętą ręką.Nastąpiła długa chwila okropnego napięcia.I nagle pochylona nad nią twarz wykrzywiła się.Szczęka straszliwie sięrozwarła.Słychać było chrupot kości, chrzęst naciąganych mięśni i zawiesiste mlaskanie szarpanego mięsa.Maleńkie,86 / 122 Graham Masterton - Dziecko ciemnościczarne oczka pozostawały nieruchome, ale usta otworzyły się tak szeroko, że aż wargi wywracały się na drugą stronę,ukazując purpurowawe, obrzmiałe dziąsła i tysiące cieniutkich, ostrych jak igły zębów.Z tej paszczy wysunął się długi,purpurowy język, ze szczęk zaczęły skapywać grube pasma gęstej śliny.W tym samym momencie słońce zaszło i wszystko spowiła kompletna ciemność: niebo, pole jęczmienia, samąpostać w opończy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •