[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie była wprawdzie zbyt zdolnąkłamczucha, za to świetnie potrafi milczeć, kiedytrzeba.Może uda im się jakoś z tego wyjść, po prostu dzięki przemilczeniom.- Ja mogę wysłać kogoś do Favourite z wiadomością, że zostaniesz dłużej, niż planowałaś.Jeśli zatrzymasz się tu w drodze powrotnej, zostanieszu Fiony na noc czy dwie, to naprawdę, zanim wrócisz do domu, wszyscy stracą rachubę dni i nocy.Nikt nigdy nie zapyta nas o dzisiejszą noc i tak będzie najlepiej dla nas obojga. Roza podciągnęła w górę kolana.W dalszym ciągu miała na nogach wysokie, zapinane na guziczkibuty i teraz zdała sobie sprawę, że są mokre, a jejstopy zdrętwiałe i przemarznięte.Bolały ją plecy.Ramiona.Barki.Całe ciało miała obolałe, ale teraz mogła się rozluznić.Mogła opuścić ramiona.- Przykro mi, że cię w to wciągnęłam - powiedziała, spuszczając wzrok.- Ale nie będę tego wykorzystywać przeciwko tobie - dodała pospiesznie.- To,że tym razem mi pomogłeś, nie znaczy, że w każdejsprawie będę się do ciebie zwracać.Joe przyglądał się jej zdecydowanej twarzy.Niemógł sobie przypomnieć, czy widział u kogoś tak samo niebieskie oczy.Oczy Rozy były jak leśne dzwoneczki, jak chabry.Jak niektóre głębiny na Irlandii,w których łowił ryby wczesnym latem.Widział, jakRoza zaciska wargi.Te wargi nie drżały.Roza wiedziała, co zrobiła.To nie był żaden kaprys.Gdybytrzeba było, podjęłaby jeszcze raz taką samą decyzję.I zrobi to jeszcze wiele razy.Joe znał swojego brata.Znał silną wolę Seamusai rozumiał lepiej niż większość ludzi, jak trudno żyćrazem z kimś takim jak Seamus.Jakie to musi byćtrudne zachować własną tożsamość dla kogoś, ktoznajduje się tak blisko człowieka, który świeci blaskiem wielu gwiazd, człowieka, który wymaga takwiele przestrzeni, tak wiele uwagi, miłości, oddaniaod całego otoczenia.Najłatwiej byłoby przyjąć postawę podziwu, akceptować wszystko, co on mówi,i być dokładnie takim jak on.A Roza pozostała sobą.Teraz może była nawetbardziej sobą niż na Irlandii.W Kilkenny Roza by- ła obca.Tutaj należała do wspólnoty.Ale nie pozwoliła się stworzyć na obraz i podobieństwo Seamusa.- Miałaś rację - przyznał i poczuł się rozbity i obolały.Nie czuł się jednak na tyle zle, by nie móc sobie pozwolić na szczerość.Przynajmniej taką jakona.- To nie jest tylko bajka.Nie wszystko poszłotak, ja to sobie wyobrażałem.Usiadł na podłodze koło kanapy.Oparł o nią kark.Spoglądał w górę na malowany sufit, który ozdabiały gipsowe aniołki.To Jenny chciała takich ozdób.Ona zawsze bardzo dobrze wiedziała, czego pragnie.Czasami wydawało się, że latami nosiła różne planyw myślach.Nie miała potrzeby zmieniania poglądów.Miejsce, w którym zawieszono żyrandol, ozdabiały girlandy gipsowych kwiatów i pnączy.Dziwnie to wszystko wyglądało, zwłaszcza że znacznączęść pozłocono.Joe nie bardzo się czuł u siebiez tym całym złotem.- Powinienem był to zrozumieć już w czasie podróży tutaj - powiedział, opierając policzek na chłodnymobiciu kanapy, i spoglądał prosto na Rozę.Słuchałago.Roza nie udawała, że słucha, ona słuchała naprawdę.A to jest wielka różnica, Joe zawsze wiedział, czyktoś jest pod tym względem uczciwy czy nie.- Ten tajemniczy ładunek - rzekł zmęczony.- Tendługi objazd przez Afrykę, zanim mogliśmy pożeglo-wać na zachód.To powinno było dać mi do myślenia, na co się zanosi, Rosi.Ale nie byłem w stanie tego zrobić.- Przecież nikt nie mógł sobie wyobrazić tego, cotu zastaliśmy - rzekła Roza cicho.Dobrze pamiętała, jak ona sama odbierała to wszystko.Pamiętała po- tworny upał na zachodnim wybrzeżu Afryki, obcekrajobrazy.Krzyki małp w koronach drzew nadbrzegiem rzeki, którą płynęli przez jakiś czas w głąblądu.Owe nieznane, barwne ptaki, które chmaramizrywały się i wypełniały niebo z szumem skrzydeł,przypominającym szelest papieru.Pamiętała owady.Wilgoć gorącego powietrza i szok na widok ludzi zeskutymi rękami i nogami.Kapitan Hart zapewniał,że to nic innego tylko człekokształtne małpy.Patrzyłna nią z rodzajem obrzydzenia i szyderstwa, którejuż nie zniknęły z jego wzroku do końca podróży.Zmiał się z niej głośno, kiedy Seamus pierwszy razmusiał odrywać jej ręce od kraty, zamykającej ładownie ze stłoczonymi czarnymi istotami.- Nie pomyślałem wtedy, że to będzie część mojego powszedniego dnia tutaj - ciągnął dalej Joe.- Jamyślałem po prostu, że każdy z nas nabędzie sporykawałek ziemi, którą będziemy mogli uprawiać sami.Własnymi rękami.Ja się nigdy nie bałem zginaniagrzbietu nad własną ziemią.Na polach CConnorów.Marzyłem sobie o wielkiej stajni, którą zbuduję,chciałem mieć duże stado ogierów, bo konie zawszemiały dla mnie wielką wartość.Marzyłem o ziemi, alejeszcze bardziej marzyłem o koniach.Chciałem miećdom z pokojami dla nas wszystkich.%7ładnego przepychu, tylko drzwi, które można zamknąć, i ścianydające schronienie wszystkim, których kocham.Tyleziemi, by mogła nas wykarmić.No i konie.Westchnął.- Seamus chciał jednak inaczej.Musiałem się zgodzić na to, że tutaj nie będziemy mogli żyć bez niewolników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •