X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie była wprawdzie zbyt zdolnąkłamczucha, za to świetnie potrafi milczeć, kiedytrzeba.Może uda im się jakoś z tego wyjść, po pro�stu dzięki przemilczeniom.- Ja mogę wysłać kogoś do Favourite z wiadomo�ścią, że zostaniesz dłużej, niż planowałaś.Jeśli za�trzymasz się tu w drodze powrotnej, zostanieszu Fiony na noc czy dwie, to naprawdę, zanim wró�cisz do domu, wszyscy stracą rachubę dni i nocy.Nikt nigdy nie zapyta nas o dzisiejszą noc i tak bę�dzie najlepiej dla nas obojga. Roza podciągnęła w górę kolana.W dalszym cią�gu miała na nogach wysokie, zapinane na guziczkibuty i teraz zdała sobie sprawę, że są mokre, a jejstopy zdrętwiałe i przemarznięte.Bolały ją plecy.Ra�miona.Barki.Całe ciało miała obolałe, ale teraz mog�ła się rozluznić.Mogła opuścić ramiona.- Przykro mi, że cię w to wciągnęłam - powiedzia�ła, spuszczając wzrok.- Ale nie będę tego wykorzy�stywać przeciwko tobie - dodała pospiesznie.- To,że tym razem mi pomogłeś, nie znaczy, że w każdejsprawie będę się do ciebie zwracać.Joe przyglądał się jej zdecydowanej twarzy.Niemógł sobie przypomnieć, czy widział u kogoś tak sa�mo niebieskie oczy.Oczy Rozy były jak leśne dzwo�neczki, jak chabry.Jak niektóre głębiny na Irlandii,w których łowił ryby wczesnym latem.Widział, jakRoza zaciska wargi.Te wargi nie drżały.Roza wie�działa, co zrobiła.To nie był żaden kaprys.Gdybytrzeba było, podjęłaby jeszcze raz taką samą decyzję.I zrobi to jeszcze wiele razy.Joe znał swojego brata.Znał silną wolę Seamusai rozumiał lepiej niż większość ludzi, jak trudno żyćrazem z kimś takim jak Seamus.Jakie to musi byćtrudne zachować własną tożsamość dla kogoś, ktoznajduje się tak blisko człowieka, który świeci bla�skiem wielu gwiazd, człowieka, który wymaga takwiele przestrzeni, tak wiele uwagi, miłości, oddaniaod całego otoczenia.Najłatwiej byłoby przyjąć po�stawę podziwu, akceptować wszystko, co on mówi,i być dokładnie takim jak on.A Roza pozostała sobą.Teraz może była nawetbardziej sobą niż na Irlandii.W Kilkenny Roza by- ła obca.Tutaj należała do wspólnoty.Ale nie pozwo�liła się stworzyć na obraz i podobieństwo Seamusa.- Miałaś rację - przyznał i poczuł się rozbity i obo�lały.Nie czuł się jednak na tyle zle, by nie móc so�bie pozwolić na szczerość.Przynajmniej taką jakona.- To nie jest tylko bajka.Nie wszystko poszłotak, ja to sobie wyobrażałem.Usiadł na podłodze koło kanapy.Oparł o nią kark.Spoglądał w górę na malowany sufit, który ozdabia�ły gipsowe aniołki.To Jenny chciała takich ozdób.Ona zawsze bardzo dobrze wiedziała, czego pragnie.Czasami wydawało się, że latami nosiła różne planyw myślach.Nie miała potrzeby zmieniania poglą�dów.Miejsce, w którym zawieszono żyrandol, ozda�biały girlandy gipsowych kwiatów i pnączy.Dziw�nie to wszystko wyglądało, zwłaszcza że znacznączęść pozłocono.Joe nie bardzo się czuł u siebiez tym całym złotem.- Powinienem był to zrozumieć już w czasie podró�ży tutaj - powiedział, opierając policzek na chłodnymobiciu kanapy, i spoglądał prosto na Rozę.Słuchałago.Roza nie udawała, że słucha, ona słuchała napraw�dę.A to jest wielka różnica, Joe zawsze wiedział, czyktoś jest pod tym względem uczciwy czy nie.- Ten tajemniczy ładunek - rzekł zmęczony.- Tendługi objazd przez Afrykę, zanim mogliśmy pożeglo-wać na zachód.To powinno było dać mi do myśle�nia, na co się zanosi, Rosi.Ale nie byłem w stanie te�go zrobić.- Przecież nikt nie mógł sobie wyobrazić tego, cotu zastaliśmy - rzekła Roza cicho.Dobrze pamięta�ła, jak ona sama odbierała to wszystko.Pamiętała po- tworny upał na zachodnim wybrzeżu Afryki, obcekrajobrazy.Krzyki małp w koronach drzew nadbrzegiem rzeki, którą płynęli przez jakiś czas w głąblądu.Owe nieznane, barwne ptaki, które chmaramizrywały się i wypełniały niebo z szumem skrzydeł,przypominającym szelest papieru.Pamiętała owady.Wilgoć gorącego powietrza i szok na widok ludzi zeskutymi rękami i nogami.Kapitan Hart zapewniał,że to nic innego tylko człekokształtne małpy.Patrzyłna nią z rodzajem obrzydzenia i szyderstwa, którejuż nie zniknęły z jego wzroku do końca podróży.Zmiał się z niej głośno, kiedy Seamus pierwszy razmusiał odrywać jej ręce od kraty, zamykającej ła�downie ze stłoczonymi czarnymi istotami.- Nie pomyślałem wtedy, że to będzie część moje�go powszedniego dnia tutaj - ciągnął dalej Joe.- Jamyślałem po prostu, że każdy z nas nabędzie sporykawałek ziemi, którą będziemy mogli uprawiać sami.Własnymi rękami.Ja się nigdy nie bałem zginaniagrzbietu nad własną ziemią.Na polach CConnorów.Marzyłem sobie o wielkiej stajni, którą zbuduję,chciałem mieć duże stado ogierów, bo konie zawszemiały dla mnie wielką wartość.Marzyłem o ziemi, alejeszcze bardziej marzyłem o koniach.Chciałem miećdom z pokojami dla nas wszystkich.%7ładnego prze�pychu, tylko drzwi, które można zamknąć, i ścianydające schronienie wszystkim, których kocham.Tyleziemi, by mogła nas wykarmić.No i konie.Westchnął.- Seamus chciał jednak inaczej.Musiałem się zgo�dzić na to, że tutaj nie będziemy mogli żyć bez nie�wolników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •