[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie była na tyle niepokojąca, by odwieśćmnie od ziewnięcia i zagrzebania się głębiej w pościeli, ale mia-ła towarzyszyć mi we śnie. Do świtu dręczyły mnie wizje czarnej królowej, przed którąuciekałam po mrocznych salach zamku Sforzów.786Mistrz jest dla ucznia tym, czym ojciec dla syna, tyle że mistrzi uczeń spotykają się celowo, a ojciec i syn przypadkiem.Leonardo da Vinci Notatniki Delfiny delLa Faziachociaż biel sama w sobie nie ma barwy, przybiera odcie-nie kolorów, na których tle się znajduje, zarówno w naturze,jak i na obrazie.Tak właśnie jest z szatą archanioła.- Leonar-do wskazał pędzlem uskrzydloną postać na fresku, której pierśprzebił poprzedniej nocy nóż Il Moro.- Ponieważ unosi się onna niebie, fałdy szaty wystawione na wschodzące za nim słońcebędą odbijać to samo oślepiające światło.Reszta tkaniny będziezabarwiona ledwie widocznym odcieniem błękitu z otaczającejgo atmosfery.Kolor i odbicie.właśnie dlatego znający się narzeczy malarz nigdy nie przedstawi żadnej rzeczy jako czystobiałej.Zmieszaj więc kolory, Dino, abyśmy mogli przywrócićnasz niebiański zastęp do pierwotnej świetności.Skinąwszy z powagą głową, skupiłam się na ostatnim z su-rowych żółtek, które wydobyłam ze skorupek.Obchodząc sięz nim równie delikatnie, jak obchodziłabym się z pisklęciem,którym mogłoby się stać, przetoczyłam pomarańczową kulęmiędzy dłońmi, aby usunąć z niej resztki białka.Kiedy żółt-ko było już suche, chwyciłam je kciukiem i palcem wskazują-cym za błonkę, delikatnie niczym matka Achillesa trzymającaswego syna nad Styksem.Z taką samą ostrożnością przebiłambłonkę czystą drewnianą drzazgą i wylałam zawartość do małejmiseczki zrobionej z muszli.Pół tuzina muszli pełnych płynnego żółtka stało przedemną na stole, który poprzedniej nocy uginał się pod wszelkiegorodzaju smakołykami.Teraz jego wypolerowana powierzchniasłużyła jako pulpit, na którym ułożyłam moje malarskie przy-bory.Sięgnęłam po pojemniczki ze zmielonymi pigmentami -79wśród nich lapisem, grynszpanem i hematytem - które przygo-towałam zawczasu.Kolorowe proszki podgrzewały się na ma-leńkim węglowym piecyku, który Mistrz wymyślił specjalniedo tego celu, twierdząc, że tempera lepiej się miesza, jeśli pig-ment jest podgrzany.Wiedziałam, iż muszę pracować szybko,gdyż przygotowana farba wysycha w bardzo krótkim czasie.Kiedy kilka minut pózniej pigment był wymieszany z żółt-kiem, powstałą kleistą substancję rozcieńczyłam odrobiną go-rącej wody - w sam raz, by farba spływała z pędzla.Odsunęłamsię na bok, a Mistrz, który wczorajszy wyszukany strój zamieniłna zwykłą brązową tunikę, podwinął lewy rękaw i zaczął na-prawiać zniszczony fresk.Patrzyłam z zachwytem, jak jego pędzle - jedne ze świń-skiej szczeciny, inne z sierści łasicy - śmigały po bliznie namalowanym gipsie.Zaczął od bieli, potem zmienił pędzel i de-likatnymi muśnięciami nałożył ton błękitu nieba.Następnieprzebiegł całą tęczę moich farb, bądz używając ich w stanieczystym, bądz mieszając na drewnianej palecie plamy różnychkolorów, żeby uzyskać nowy odcień.Choć ta metoda mogła sięwydawać przypadkowa, tak nie było.Gdyby musiał odtworzyćktórykolwiek z odcieni, pamiętałby dokładnie, ile pociągnięćpędzla każdego koloru użył do jego uzyskania.Już na samym początku mojego terminowania dowiedzia-łam się, że technika, którą teraz malował, to fresco secco - na-kładanie tempery z żółtek na suchy gips, zwykle stosowaneprzy naprawianiu lub wykańczaniu fresków.Oryginalna sce-na na ścianie została wykonana zwykłą techniką, zwaną buonfresco.Zamiast używać tradycyjnych farb, artysta rozpuszczałpigmenty w wodzie i nakładał kolor na warstwę mokrego gip-su.Jest to bardzo żmudna technika, nie można bowiem pokry-wać gipsem większej powierzchni ściany, niż da się pomalo-wać w ciągu pół dnia, gdyż gips, wysychając, musiał wchłonąćkolor.Kiedy po kilku godzinach powierzchnia wysycha, pig-ment staje się częścią samego tynku, a nie stanowi jedynie na-łożonej na niego warstwy.80Dowiedziałam się, że z powodu takich wymagań fresk musibyć podzielony na segmenty odpowiadające kolejnym dniompracy, zwane giornata.Jeśli są dobrze zaplanowane, łączą sięze sobą w naturalny sposób i całe dzieło sprawia wrażenie jed-nolitej całości.Zcienne malowidło zaczyna się od góry.Mistrznajpierw pracuje na rusztowaniu pod samym sufitem i z każ-dym dniem przesuwa się bliżej podłogi, aby przypadkowo niezaplamić części namalowanej poprzedniego dnia.Ten freskskładał się z dwudziestu dwóch segmentów, co oznaczało, żetyle właśnie dni trwała praca nad nim.Byłam w gronie kilku uczniów, którzy codziennie przygoto-wywali ścianę do malowania.Gruba warstwa nierównego gip-su została wcześniej nałożona na całą powierzchnię, na którejwykonano też szkic fresku, jaki miał powstać.Nasza praca po-legała na położeniu ostatniej cienkiej warstewki gipsu w części,która miała być ukończona danego dnia.Następnym krokiembyło przeniesienie szkicu tej części sceny, którą właśnie zakry-liśmy gipsem, na powierzchnię ściany.W tym celu używaliśmyrysunku wykonanego przez Mistrza na papierze.Po obrysowa-niu jego konturów narzędziem robiącym małe dziurki otrzymy-waliśmy rodzaj szablonu.Wyżsi chłopcy trzymali rysunek przyścianie, a mi zwykle przypadało zadanie przeprószania wzdłużlinii drobno zmielonego węgla drzewnego.Czarny pył przedo-stawał się przez dziurki w papierze i zostawiał na ścianie zaryspostaci, który następnie poprawiano czerwonym tuszem, a nakoniec malowano.Większą część fresku malował Mistrz.Czasami jednak na-gradzał nas za ciężką pracę, pozwalając któremuś z nas namalo-wać chmurę, gałąz drzewa lub jakiś inny drobny element.Spoj-rzałam na scenę w dolnej partii ściany, gdzie jakiś pomniejszyświęty odpoczywał w cieniu drzewa, unosząc do ust naczynie.Widoczna w pobliżu studnia, z której namalowana postać mog-ła zaczerpnąć wody, by ugasić pragnienie, była moim dziełem.Promieniałam z dumy, kiedy Leonardo oceniał ją w obecnościinnych uczniów.81- Zobaczcie, jak Dino dodał leżący tutaj kamień i mech natych skałach.Nadał swojej studni wygląd starej i zaniedbanej.Dlatego zastanawiamy się, czy nasz święty jest pierwszym czło-wiekiem, jaki od dłuższego czasu zaczerpnął z niej wody.Czyopiekun studni porzucił ją, czy tylko zaniedbał swoje obowiąz-ki.Nasz młody uczeń pokazał, że nawet najdrobniejsze deta-le, odpowiednio przedstawione, mogą rodzić pytania w umyśleobserwatora.Uśmiechnęłam się do swoich myśli, wspominając tę nie-zwykłą pochwałę ze strony Mistrza.Oczywiście najważniej-sze było to, że moja praca stanowiła niezłą kopię jego stylu.Towłaśnie była najtrudniejsza część nauki: powściągnięcie włas-nego sposobu malowania, kiedy - tak jak pozostali terminato-rzy - uczyłam się rysować techniką Leonarda.Dzięki temu mog-liśmy mu pomagać przy większych pracach, takich jak freski,a elementy, które malowaliśmy, nie różniły się zauważalnie odtych, które wyszły spod jego ręki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]