[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stłumiłam krzyk i odwróciłam się.Drugi wampir przytrzymywał Hardin od tyłu w uścisku i przesuwał wargami po jej szyi.Zpaskudnym uśmiechem na ustach, pierwszy wampir rzucił się biegiem w jej kierunku.Chociaż jązłapano, Hardin ciągle miała w rękach kuszę, z której udało jej się oddać jeszcze jeden strzał.Tymrazem trafiła celu, a bełt zagłębił się w piersi i sercu wampira.Nieumarły stanął jak wryty i złapał się za koszulę, jakby chciał ją z siebie zerwać.Warknął i spojrzałna Hardin, zrobił krok naprzód, jakby chciał ją zaatakować.A potem, zanim zdążył upaść na ziemię,zaczął się rozkładać.Fragment po fragmencie zamieniał się w grobowy popiół.Upadł na kolana, alepo chwili kolan już nie było.Nie spuścił wściekłego wzroku z Hardin, póki nie leżał płasko nachodniku, a jego twarz nie zamieniła się w proch.Nic z niego nie zostało, tylko popiół.Hardin wrzasnęła i zaczęła się szamotać, próbując się wyrwać z uścisku drugiego wampira, ale ontrzymał ją bardzo mocno.Z jego ust pociekła krew i spłynęła jej po szyi.Rzuciłam się do przodu, jak najszybciej mogłam, czyli dość szybko, i dla pewności chwyciłam dwakołki.W pełnym pędzie wbiłam oba w plecy wampira.Puścił Hardin, która zatoczyła się na bok.Wygiął plecy w łuk i upadł na kolana.Nie wydał przy tymżadnego dzwięku.Podobnie jak blondyn, był nowy.Nie rozsypał się w proch, ale zamienił nanaszych oczach w trupa.Ciało i ubrania rozpadły się, zwisając z wybielonych kości.Zmierdziałpleśnią.- Jezu Chryste! - Hardin przycisnęła rękę do szyi i spojrzała na swojego napastnika.- Czy.o Boże,czy ja się zamienię w wampira? - Spojrzała na krew na swoich rękach.- Nie - odparłam, dysząc.- Musiałby wypić z pani całą krew.Jeśli napije się tylko trochę, nic się niestanie.Hardin nie wyglądała, jakby nic się nie stało.W jej oczach malowała się panika i była na skrajuhiperwentylacji.- Pani oficer - powiedziałam, chcąc przyciągnąć jej uwagę.- Niech pani oddycha.Skinęła szybko głową i wzięła głęboki wdech.To ją uspokoiło.Znalazła w kieszeni chusteczkę iprzycisnęła ją do rany na szyi.Wiedziałam, jak jest, ale i tak musiałam to zrobić.Dotknęłam szyi Sawyera, chcąc namacać puls,którego już nie było.Jego szyja była wykręcona pod dziwnym kątem, miał otwarte i zapatrzone przed siebie oczy.Nie zasłużył sobie na to.- Sawyer? - zawołała Hardin.Pokręciłam głową.Rozejrzałam się w poszukiwaniu innych, którzymusieligdzieś tu być.I zobaczyłam ją: bladą, smukłą kobietę stojącą na szczycie schodów, która blokowałanam zejście na dół.Miała białe włosy i lodowate spojrzenie.- Stella - mruknęłam.- Co jest grane? Gdzie Rick? I Ben? Mieli tu być.- %7ładne z was nie powinno się tutaj znalezć.- Ruszyła w moim kierunku.- Pani oficer? - zagaiłam cicho.- Skończyła mi się amunicja - wyjaśniła Hardin i poszła odzyskać zużyte bełty.Cudownie.Ja pozbyłam się wcześniej kuszy, żeby móc działać kołkiem.Nie sądzę, żeby udało mi sięprzebić Stellę z zaskoczenia.już na mnie czekała.Zaczęłam zbierać, co się dało, i wrzucać rzeczydo plecaka.W atomizerze ciągle jeszcze było trochę wody święconej.Stanęłam ze Stellą twarzą w twarz.A przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe, biorąc pod uwagęjej wzrost.- Daj mi choć małą wskazówkę - powiedziałam, pozwalając moim ustom robić to, w czym byłynajlepsze, czyli nawijać.- Dorwaliście Ricka? Powiedz mi przynajmniej, czy go zabiliście, czy nie.Jestem pewna, że z przyjemnością mi oznajmisz, czy wszystko totalnie spieprzyliśmy.- Ale ona nieprzyznała, że wszystko spieprzyliśmy.Nie powiedziała mi, gdzie jest Rick.Może dlatego, że niewiedziała.Nie zauważyłam żadnego innego śladu martwych wampirów poza tymi, które same zabiłyśmy.Miałam nadzieję, że gang Arturo nie zabił Ricka, zanim wszedł do środka.Wymknąłsię im.To nie był koniec.Pozwoliłam jej podejść bliżej.Pozwoliłam jej uwierzyć, że w moimprzypadku nie będzie się musiała wysilać.- Przecież możesz mi powiedzieć.Mogę błagać, jeśli sprawi ci to radość.Co się dzieje? Czy Arturojest na miejscu? A Rick? - A Ben, gdzie do cholery był Ben?- Ależ nie spieprzyliście wszystkiego totalnie - powiedziała ze zbolałym uśmiechem.- Jesteściedopiero w trakcie całkowitego pieprzenia wszystkiego.Znajdowała się na odległość wyciągniętej ręki i akurat mówiła, kiedy prysnęłam z atomizera.Wodna mgiełka trafiła ją w jej śliczną marmurową buzkę.Zawahała się, zamrugała zdezorientowana,jakby nie rozumiała, co się właśnie stało.Pojawiła się wysypka, czerwone plamy wykwitły wokół jej ust i na policzkach i zaczęły rozlewać się dalej.Nagle kichnęła, a potem zaczęła kaszleć.Oczyrozszerzyły się jej ze zdziwienia i złapała się za gardło.Wampiry wdychały powietrze tylko po to, żeby mówić.Nigdy nie słyszałam, żeby któryś z nichkichał.Ale Stella akurat otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, akurat wzięła wdech i wciągnęładrobną mgiełkę wody święconej do nosa, zatok i gardła.Z tego, co widziałam, woda święconawywoływała u wampirów podobny efekt jak srebro u likantropów - powodowała reakcję alergicznąna skórze, wysypkę, pokrzywkę, tego typu rzeczy.Spróbowałam sobie wyobrazić pokrzywkę w zatokach i w gardle.I pomyślałam tylko: fuj!Cały czas zanosiła się kaszlem.Upadła na kolana, a wysypka, która objęła jej twarz, zaogniła się.Wtedy zjawiła się Hardin i wycelowała naładowaną kuszę w unieruchomioną wampirzycę.- Rozbrojona? - spytała Hardin.Skinęłam szybko głową.Stella nie wydawała się w tym momencieprzejmować niczym poza własnym stanem.Radio przy pasku Hardin znów się odezwało.Policjantka pobiegła w stronę frontu budynku, a japomknęłam za nią.- Lopez, co jest?! - krzyknęła Hardin.Wyglądając zza rogu, zobaczyłam dwóch policjantów stojących plecami do siebie, z bronią w rękach- jeden miał pistolet, a drugi łuk.Obaj patrzyli dzikim wzrokiem i znajdowali się na skraju paniki,czekając na nieuchronny atak.- Nie wiem! - odkrzyknął Lopez, ten z pistoletem.- Były trzy.-.cztery - poprawił go drugi policjant.- Cztery.- Nie wiem czy trzy, czy cztery, myślałem, że już po nas.Ale zniknęły.Nienawidziłam, kiedy wampiry to robiły.Obejrzałam się odruchowo za siebie, spojrzałam w górę idookoła, czekając, aż poruszy się i zaatakuje kolejny cień.- Nie mogły uciec daleko - zauważyła Hardin.- Obserwujcie dalej.Znów wystawiłam w górę nos.Miałam swoje sposoby obserwacji.Były tu.Wyczuwałam je,rozróżniałam nawet poszczególne osobniki.Ich zapachy różniły się od siebie, ale nie umiałam ichrozpoznać.Częściowo była to wina tego miejsca, które należało do wampirów.Mogliśmy wszystkiewybić, wyburzyć budynki i założyć tu ogród, a i tak pewna martwota by pozostała.Staliśmy tak w bezruchu, czekając na atak cieni.W końcu Hardin spytała: - No i? Wypłoszyliśmy je czy co? - Czułam, że pociła się z nerwów, ale zachowywała się spokojnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •