[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A jednak westchnął po chwili ciężko pójdz do mnie, tłumie, abym cię umiłował. Nie, Władek!. Zlituj się.Zochna, przecież ja o nim tylko marzę, przed nim korzę się w myślach. Właduś, nie! nie! nie! wołała tuląc się do niego w bezwiednym, instynktownymstrachu.Usłyszał, wyczuł to kołaczące się serce ptaka i zdjęła go litość wielka.Posadził jąsobie na kolanach i głaskał obie jej dłonie. Pamiętasz, coś mówiła przed chwilą? Co, Właduchna? Zdepcz, powiedziałaś. Ty tego nie uczynisz. Wierzysz mi? Kocham. Nie płacz, nie płacz, Zocha.Wiesz, dlaczego pytał ocierając jej palcem łzy spod oczu wiesz, dlaczego nasze życie jest takie smutne? takie bardzo smutne?Uniosła mu się w ramionach jak dziecko, popatrzała uważnie, pilnie i po chwili potrząsnęłabezradnie głową. Nie wiem szepnęła. Pokazać ci raz jeszcze ten ziejący śmiechem potwór?Zochna zaczęła dygotać na całym ciele. O, ty możesz mnie i bez tego swymi urojeniami na śmierć zamęczyć.Ja słaba jestem,coraz słabsza.Nie widzisz tego, Właduś?.Pamiętasz, jaką dawniej byłam?.Patrz, jakam jachuda!Powiódł dłonią po czole, jakby siłą nawracając myśl w stronę, dokąd ona ją ciągnęła.Ująłżonę za ramiona, odsunął nieco od siebie i przypatrywał jej się długo, badawczo. Zbrzydłam?Nic nie odpowiedział, tylko nachmurzył się jeszcze bardziej. Nie! szarpnęła się kapryśnie i zatargała go za czuprynę. Ty nie myśl, Włada, żebymja znowuż tak schudła.Piersi mam jeszcze. Ach ty! zamknął jej usta mocnym, długim pocałunkiem. Przecież ty chyba niewątpisz, że ja nie za to tylko?.Zlituj się, Zocha!.Potakiwała pośpiesznie głową, przeważnie na to tylko, aby ukryć łzy tryskające do oczu. No więc?.I czemu znów płaczesz? Sama nie wiem, Właduś.Nie gniewaj się.Pochwyciła jego rękę i przycisnęła przelotnie do ust. Coraz słabsza jestem.Czasem całymi dniami tylko bym płakała.Borowski schwycił garściami pęki swych włosów na ciemieniu i targnął je z całych sił.I stał się pieczołowity, spokojny, dobry dla niej. Poczekaj, położę cię tu na kanapie, okryję.Albo wiesz, do łóżka już cię ułożę.Gorączkęmasz, biedactwo?.Zochuta moja!.Co to za aktorka z niej by była! Jak to ona bić i zabićtłumy nakazywała!.Duszo ty moja skrzypcowa! Spać już.Spa-ać. A-a! koty dwa,szare bure obydwa."Zochna wyprostowała się nagle żwawo, senność strzepnęła ręką z czoła. A chciałbyś?. Nie chciałbyś odparł jej kwaśno, domyślając się pytania. Ja mam Zochę i mnie towystarcza.Teraz zaniosę do kołyski.Hop! Zimno w nożyny? Dajże tu jedną w kułakschowamy.Po drodze, gdy ją w czoło całował, przymykając mimo woli oczy, rzekł nagle złamanym,bezsilnym głosem: Wiesz, Zocha, com ja w tej chwili ujrzał? Co, Właduś? Ach szarpnął się i to twoje bezdennie naiwne zaufanie. Co, Właduś?" przedrzezniał jej spokój. Ujrzałem tego potwora, ziejącego śmiechem, i zdawało mi się, żeciebie w tej oto chwili wprost z ramion jemu w paszczę.Rozpacznym ruchem ramion oplotła go w jednej chwili jak powój. Trzymaj mnie!" chciała, zda się, krzyknąć.Pochwycił, utulił, przygarnął. Litości! Zmiłowania! wyszeptały jedne usta wspólną myśl.Leżał na wznak.Zwiatło czerwonej ampli u sufitu sączyło ckliwą, duszną, jakby woniąmiękkich perfum przesyconą mgłę.Rozsnuwały się w niej leniwie i grzęzły długie, krętetaśmy dymu od papierosa.I zdawało się Borowskiemu, że te sine taśmy oplatają go sieciąpajęczą, obezwładniają powoli i przykuwają do kanapy.Na tyle głowy, tam, gdzie się nią opoduszkę wspierał, czuł mocne, lecz coraz to powolniejsze uderzenia pulsu.Oczy błądziły posuficie, patrząc jakby w przyczajone gdzieś w kącie olbrzymie cielsko kosmatego pająka, cokolczastymi łapami grzebie, snuje i przędzie swe jadowite nici.Miękkie uczucie bezwładu zatapiało myśli w bezgraniczną bierność, kołysało wszystkiezmysły w rytmikę nieuchwytną, senną, coraz to łagodniejszą; zasnuwały się pajęcze nici,kłębiły różowe mgły.Słodka, lepka, haszyszowa woń rozchylała usta w leniwej niemocy;roztapiały się niemal członki. Sen?." Zmierć?."Puls już bić przestał.Uderzył przecie raz jeszcze mocno, jakby młotem, w tyle głowy.Rozchylił powieki.Tuż ponad nim żarzy się zieloną głębią para oczu.Płoną i wpijają się wniego okrągłe, wielkie, ciemne oczy!. Zocha!?.Poczuł długi, wilgotny pocałunek na wargach. Zapomniałeś? wwionęła mu niemal w usta.Skinął głową. O czym ja zapomnieć miałem? przyszło mu do głowy. O czym jamyślałem wprzódy?" Już nie jesteś smutny?I znów głową skinął. Myśl o mnie, Włada.Myśl zawsze tylko o mnie.Po raz trzeci chciał skinąć głową, lecz zamiast tego westchnął głęboko i zarzucił dłonie natwarz. Duszno!.ciężko!.Słuchał.Poza oknem turkot zwykły; ciągły, bezustanny; toczą się fale życia, szumią i pędzą,pędzą w dal.I nagle ta dziwna chwila wieczora, kiedy w łoskot i pogwary uliczne spadanagła cisza niby czarny ptak.Borowski drgnął i otworzył szeroko oczy.Tam na ciemnej toni skrzy się niespokojnie mrowiegwiazd.A cisza krzepnie, ciężarem wali się na piersi, skrzypi w uszach jak miliony drobnychnocnych świerszczy po łąkach.Pajęczyna tuż przed oczyma staje się połyskliwą, złotą, wonną.Bije ten zapach. Zapleć włosy, Zochna! Zapleć! Zapleć.I nie patrz tak!.Idz, zostaw mnie.Idz, otwórzokno.Posłuchaj majaczył na pół senny. W takie kryształowe noce, gdy ciszaznienacka opada, słychać czasem.Nie widać, tego nigdy nie widać! Głosu po nocy nigdy niewydadzą.Ale z góry, spod gwiazd, łopotanie skrzydeł czasami ucho pochwyci.%7łurawieciągną.Wiosna!Przegięła się leniwie w tył upinała włosy.Po czym powstała cicho i odeszła jak cień. Zgaś to światło!Drgnęła.I ją jakby przestraszyło w tej chwili to czerwone, ckliwe światło.Gorączkowym,niechętnym ruchem ściągnęła na dół amplę i zgasiła ją czym prędzej.Otworzyła okno.Borowski, nie oglądając się, czuje, jak stoi tam biała we framudze okna i wobnażonych ramionach ukrywa twarz.Po chwili spytał sennym, znużonym głosem: Płaczesz?.Milczy, nie chce odpowiadać. Zocha? szepnął po raz drugi. Toś ty!.ty! ze mnie taką uczynił!.I zerwało się w jej drobnych piersiach serdeczne, bezradne łkanie&Rozdział 5U pułapu zawisły sine mgławice rozkołysanych dymów.Barwny klomb wokół dyszał wonią:kwiaty zamierając wyrzucały z siebie niby wonne kadzidła chwały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]